EN

6.12.2024, 11:35 Wersja do druku

Na widoku

„Empuzjon”  Olgi Tokarczuk w adapt. i reż. Radosława Rychcika, w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. 

fot. Dawid Stube, mat. teatru

Obraz, a właściwie – pejzaż. To nie jest po prostu widok. A przynajmniej nie zawsze. Wszystko zależy od tego, jak patrzymy. Odpowiednie spojrzenie powinno odsłonić aktywną stronę pejzażu – ujawnić jego siłę, dać pojęcie o działaniu, które pejzaż może wykonywać, bo może je wykonywać i nie jest to znowu taka wielka tajemnica. Stańcie kiedyś na krawędzi lasu albo na poboczu górskiej serpentyny i patrzcie. Długo, niespiesznie, uważnie, natarczywie. Aż zaczniecie dostrzegać ten inny rodzaj ruchu, ten dziwny puls.

Relacja między krajobrazem a człowiekiem, między naturą a jednostką to jeden z głównych tematów Empuzjonu Olgi Tokarczuk. Akcja powieści rozgrywa się na początku ubiegłego stulecia w nader malowniczym Görbersdorfie, czyli dzisiejszym Sokołowsku – uzdrowiskowej miejscowości na Dolnym Śląsku. Kiedyś leczono tam gruźlików, a dziś można zafundować sobie hospicjum albo hipsterską pizzę z truflami. Ale pejzaż, o którym pisze noblistka, nie ogranicza się do Sudetów, czego najlepszym dowodem obecność w powieści konkretnego obrazu – Krajobrazu z ofiarą Izaaka. Namalował go w XVI wieku niderlandzki twórca Herri met de Bles, a studiuje go i obsesyjnie w swoim pokoiku ogląda Thilo von Hahn (Nikodem Księżak), jeden z kuracjuszy, przyjaciel głównego bohatera – Mieczysława Wojnicza (Michał Karczewski). Thilo tłumaczy Wojniczowi tajemnicę pejzażu, a my wpatrzeni w powiększoną reprodukcję dzieła, orientujemy się, że w akcji powieści też idzie o ofiarę, ale nie z Izaaka i o krajobraz, ale ten dolnośląski, ze znajomymi górami i swojskimi kolorami lasu. Orientujemy się z dwóch powodów.

Pierwszy jest scenograficzny. Łukasz Błażejewski (odpowiedzialny także za kostiumy, światło i wizualizacje) zaprojektował przestrzeń rodem z poczciwego teatru dramatycznego. Szkice kilku pomieszczeń (jadalnia, dwie sypialnie, gabinet lekarski) oraz proscenium jako niedookreślona przestrzeń, w której zmieścić się może górska wędrówka (ale niezwykłości napotkane przez wędrujących mieścić się muszą w wyobraźni widza). Istotniejsze jest jednak to, co w tle. Wielkoformatowe prospekty z panoramą górskiej doliny. Łagodnej i głębokiej, takiej jak w Sokołowsku. Drugi powód jest – dla odmiany – niewidzialny. Przez cały spektakl dobiega nas z offu głos narratorki (Joanna Żurawska) mówiącej w pierwszej osobie liczby mnogiej. I choć jest to głos empuzy to możemy identyfikować go z pejzażem właśnie, a konkretniej – z naturą. Ze światem, co uparcie wyłamuje się ze sztywnych ram dyskursów, w które próbujemy go wepchnąć. Na przykład utrzymując, że istnieją tylko dwie płcie, a podział między nimi jest jasny jak słońce i kategoryczny jak poglądy pozostałych kuracjuszy.

Tokarczuk w swojej powieści, inspirowanej Czarodziejską górą Thomasa Manna, zebrała szereg kompromitujących, bo patriarchalnych, szowinistycznych i seksistowskich sądów na temat świata i ludzi, które na przestrzeni wieków wypowiedzieli lub zapisali mędrcy, a które w Empuzjonie wygłaszają raz ohydni, raz żałośni, raz śmieszni panowie przyjezdni i miejscowi. A to po góralsku chmurny i gruboskórny właściciel pensjonatu Wilhelm Opitz (Wojciech Siedlecki), a to egzaltowany i podstarzały filolog klasyczny August August (Bogdan Ferenc), który łapczywie i podejrzliwie przygląda się zagadkowemu Wojniczowi. No właśnie, zagadki – kryminalne, fantastyczne, obyczajowe, biologiczne. Jest ich w Empuzjonie dostatek i wszystkie zostaną po bożemu rozwiązane. Niespiesznie, w tempie narzucanym przez ilustracyjną muzykę Michała Lisa. Bez inscenizacyjnych zaskoczeń, nie licząc kilku śmielszych pomysłów. Na przykład nagłego przeskoku w czasie, gdy na wspomnianej górskiej wycieczce owa zgraja gentlemanów postanawia zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie i stając przed muzealnym obiektywem przybiera pozy godne Instagrama. Albo wtedy, gdy nastrój powieści gotyckiej kontruje wspaniale kiczowata wizualizacja pioruna – adekwatna wobec konwencji i tę konwencję obnażająca. Ostatecznie nie chodzi przecież o prawdziwych ludzi w prawdziwym świecie, lecz o dyskurs w fantastycznych scenografiach. To największa słabość powieści Tokarczuk, której teatr nie niweluje.

Emancypacja kobiet, równouprawnienie, tolerancja wobec płynnych tożsamości i różnorodnych orientacji seksualnych – o tym wszystkim Empuzjon mówi w trybie via negativa, bo przecież kobiecych bohaterek prawie tu nie ma. Można czytać tę opowieść jak epizod wojny feminizmu z patriarchatem, która nie jest domeną współczesności, lecz rozgrywa się na planie kosmicznym, czyli naturalnym (by odwołać się do podtytułu książki: „horror przyrodoleczniczy”). Tropem dyskursu i sporu poszedł Robert Talarczyk, który przed rokiem wyreżyserował prapremierę Empuzjonu w koprodukcji katowicko-wrocławsko-warszawskiej. Przy tej okazji dopisał epilog, w którym spotkał bohaterów Tokarczuk i Manna. Brawurowy to gest, ponieważ wnioski z rozmowy Wojnicza i Hansa Castorpa zdawały się radykalnie odmienne od feministycznego przesłania noblistki.

Radosław Rychcik w gnieźnieńskim spektaklu poprzestaje na uczciwej adaptacji bez wkładki. Obydwa spektakle więcej jednak łączy niż dzieli i w obydwu przypadkach mam poczucie, że teatr się o Tokarczuk rozbija. Inscenizatorzy są wobec jej prozy asekuracyjni (nie tylko w przypadku ostatniej powieści, by wspomnieć niedawne i nader przykre Księgi Jakubowe Michała Zadary w Teatrze Narodowym). Reżyserzy sprawiają wrażenie przytłoczonych literacką narracją, jakby przeczuwali, że to materiał na film raczej niż na spektakl. Niemal nie próbują walczyć o autonomię sceny. I nie mam tu wcale na myśli ryzykanckich dekonstrukcji czy innych względem autorki impertynencji. Rzetelna adaptacja nie musi przecież oznaczać kapitulacji wobec potencjalnie najbardziej widowiskowych scen. Ktoś powie, że to szlachetna i pożyteczna powściągliwość, przecież nie o widowiskowość w Empuzjonie chodzi, a o intelektualną i literacką pożywkę.

Z tej perspektywy patrząc trudno przedstawieniu Rychcika cokolwiek zarzucić. Brak aktorskich fajerwerków? Stabilne i cokolwiek monotonne tempo? To nie są wielkie grzechy, jeśli historia ciekawa, a dyskusje bohaterów frapujące. A jednak gnieźnieński Empuzjon zostawia z palącym poczuciem niedosytu. I nie chodzi tylko o to, że polemiki monotematyczne a argumenty znajome. Wciąż mam przed oczami ten ogromny prospekt w tyle sceny – obraz, w który wpatrywałem się przez ponad dwie godziny, i który nie odsłonił swojej aktywnej strony. Teatr ma zbyt wiele narzędzi, aby poprzestawać li tylko na sprawnej ilustracji literatury, zwłaszcza gdy ta opowiada o tajemniczych mocach i magicznych pejzażach oraz obiecuje, że świat nie jest tak prosty, jak nam się wydaje na pierwszy rzut oka.  

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Dominik Gac

Wątki tematyczne