EN

10.03.2025, 16:22 Wersja do druku

Na sygnale, czyli o „Pogo” w Teatrze Telewizji

„Pogo” Jakuba Sieczki w reż. Kingi Dębskiej w Teatrze Telewizji. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz na stronie AICT.

fot. Katarzyna Kural-Sadowska

Kinga Dębska zdążyła przyzwyczaić widzów, że tworzy przede wszystkim opowieści o zwykłych ludziach i ich zwyczajnych sprawach. Jako reżyserka filmowa buduje bardzo wyraziste portrety psychologiczne bohaterów, za każdym razem przenikając głębię ich psychiki. Jest w pewnym sensie reżyserem-psychologiem. Przygląda się z uważnością postawom postaci, analizuje zachowania, szuka motywacji do podejmowania przez nie takich czy innych działań. Nigdy nie osądza wyborów. Prezentuje koleje losów swoich bohaterów, przedstawia ich dylematy, ale ocenę pozostawia widzom. Jej filmy, choćby „Moje córki krowy”, „Zabawa, zabawa”, „Plan B” czy „Zupa nic”, osnute są wokół pełnokrwistych i żylastych historii. Dotykają namacalnych problemów. Dębska nie unika tematów trudnych czy kontrowersyjnych. Nie boi się roztrząsać ważnych kwestii społecznych. Jej filmy krzyczą, choć krzyku w nich nie słychać. Bardzo odważnie diagnozuje rzeczywistość, którą widzowie poznają przez pryzmat bohaterów, ale i kontekstów. Co więcej, stawiane przez nią diagnozy są najczęściej trafne, żeby nie napisać, że są trafne zawsze. Z pełną premedytacją eksponuje ułomność człowieka, utwierdzając w przekonaniu, że jednostek idealnych po prostu nie ma. Scenariusze do jej filmów pisze życie. Trudno jednoznacznie stwierdzić, w jaki sposób przygotowuje się reżyserka do zarysowania konturu filmowych postaci (reżyser może bowiem zarysować co najwyżej ogólną charakterystykę, gdyż to aktor postać ucieleśnia i nasyca ją wnętrzem). Można jedynie, mając na względzie ich soczystość, dojść do przekonania, że dużo czasu poświęca na analizę materiałów – choćby lekturę prawdziwych historii. Inspirują ją, zdaje się, rozmowy, przypadkowe spotkania, zasłyszane opowieści, na podstawie których buduje później swoją fabułę (należy w tym miejscu podkreślić, że reżyseruje najczęściej swoje scenariusze). Najważniejsza wydaje się być dla niej dosłowność tekstu mówionego, gdyż tylko ona może odzwierciedlić realny świat. Pozwala też zachować wiarygodność i autentyczność.

Dlaczego tyle o działalności filmowej, skoro przedmiotem rozważań ma być spektakl telewizyjny? Odpowiedź jest bardzo prosta. Dębska patrzy na teatr oczyma filmowca. Tworzenie teatralnych obrazów odbywa się w jej przypadku w oparciu o ten sam mechanizm. Myślę tu przede wszystkim o podejściu do postaci czy eksponowaniu najważniejszych problemów. Przedstawieniem, podobnie jak filmem, chce opowiedzieć widzom o czymś bardzo istotnym. Medium nie zmienia jej patrzenia na meritum. Nie zmienia się też punkt ciężkości. W dalszym ciągu najważniejszy jest człowiek z całym bagażem doświadczeń. „Pogo”, zwróćmy uwagę, to już trzeci spektakl, wyreżyserowany przez Dębską dla Teatru Telewizji. Najpierw był „Oscar dla Emily”, z Ewą Wiśniewską i Sławomirem Orzechowskim w rolach głównych, opowiadający o niemłodym i niespełnionym zawodowo małżeństwie aktorów z Hollywood, marzącym przez całe życie o statusie gwiazd filmowych. Choć spektakl został zaklasyfikowany jako komedia, to tak naprawdę iście wzruszająca i bardzo zajmująca historia o ludzkim niespełnieniu, do której warto wracać po stokroć. Dwa lata później powstało „Lato w Nohant”, spektakl, który można potraktować jako studium miłości, dotyczący pobytu Fryderyka Chopina (Marek Kossakowski) w posiadłości George Sand (Katarzyna Herman) w Nohant-Vic. Nie można zapomnieć, że Dębska odpowiedzialna była za reżyserię obsady (casting) do filmu „Operacja Dunaj” w reżyserii Jacka Głomba. Wcześniej Głomb wystawił w Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy przedstawienie o tym samym tytule. Najnowszy spektakl telewizyjny Dębskiej to rzeczone „Pogo”.

Po obejrzeniu dwóch realizacji przywołanych powyżej, nie można było mieć wątpliwości, że będzie to realizacja udana, choć, mimo wszystko, adaptacja reportażu na potrzeby teatru zawsze budzi mój niepokój. Za każdym razem rodzi się pytanie o autentyczność i tę reporterską moc rażenia. Zanim jednak Dębska podjęła się adaptacji „Pogo” Jakuba Sieczki na potrzeby Teatru Telewizji, zmierzyła się z tym reportażem, przygotowując spektakl, który do dziś można oglądać warszawskim Teatrze Polonia. Na scenie również Marcin Hycnar. Nie dane było mi zobaczyć przedstawienia stacjonarnego, a więc moje spostrzeżenia mogą dotyczyć jedynie realizacji telewizyjnej. Dębska, co nie jest bez znaczenia dla osiągniętego efektu, zdobyła niemałe doświadczenie w pracy dokumentalnej. Ma w swoim dorobku kilka filmów dokumentalnych, które tworzyła nie tylko od strony reżyserskiej, ale również jako autorka scenariuszy. Można wręcz śmiało stwierdzić, że od tego niefikcjonalnego gatunku rozpoczęła swoją zawodową karierę.

Spektakl „Pogo”, co by nie patrzeć, utrzymany został w formule teatru dokumentalnego (to swoisty teatr na faktach, nie mylić z konwencją teatru faktu, w której utrzymany był cykl przedstawień telewizyjnych Teatru Telewizji znany jako „Scena Faktu”). Dębska zaprezentowała telewizyjnej publiczności spektakl w teatrologicznym tego słowa znaczeniu. Nie był to nieemocjonujący pokaz dokumentalny, to był rzeczywiście spektakl, a nie suchy, pozbawiony czułości, pokaz dokumentalny. Spektakl telewizyjny jest swego rodzaju hybrydą. Ukształtował się na pograniczu teatru i filmu, po konfrontacji medium telewizyjnego z teatrem scenicznym. Reżyserka stanęła więc po raz kolejny przed bardzo ambitnym zadaniem – przed stworzeniem czegoś odrębnego wobec filmu i teatru, pamiętając, że spektakl telewizyjny nie jest czym pośrednim pomiędzy teatrem a filmem. To trudna sztuka, gdyż z jednej strony należy zachować charakter teatru, z drugiej nie da się zrealizować przedsięwzięcia bez sięgnięcia po środki filmowe. W przypadku reżyserki filmowej pokusa przeładowania spektaklu środkami filmowymi może być ogromna. To jedno z niebezpieczeństw, które czyhało na Dębską. Nie uległa jednak tej przynęcie i bardzo sprawnie połączyła elementy charakterystyczne dla obu dziedzin. Pomimo iż spektakl oparty został na gatunku z pogranicza publicystyki i literatury faktu, nie utracił teatralnego ducha. Doświadczenie zdobyte przy realizacji filmów sprawiło, że przedstawienie odznacza się dynamicznym montażem, przemyślanymi i opanowanymi ruchami kamery, starannie dobranym sposobem kadrowania, jak i zgrabnymi ujęciami czy płynnymi przejściami między sekwencjami. Do tego tempo, wartkość, ekspresyjność i sugestywność. Wszystko to sprawiało, że należało być maksymalnie skupionym, by nie stracić choćby jednego ujęcia.

fot. Katarzyna Kural-Sadowska

Spektakl, jak już wspomniałem, powstał na podstawie reportażu Jakuba Sieczki, lekarza, specjalisty anestezjologii i intensywnej terapii, który przez sześć lat pracował w stołecznym pogotowiu ratunkowym. Od samego początku intrygował mnie tytuł najpierw książki, a później jednego i drugiego przedstawienia. „Pogo”. Czy chodzi o skrót od pogotowia? Trochę byłby wówczas banalny, ale pasujący do reportażu, ukazującego rzeczywistość. Czy też nawiązuje on może do nazwy grupowego tańca, utożsamianego z kulturą punków i metalowców, polegającym na chaotycznym wzajemnym odbijaniu się od siebie, nacieraniu na pobliskie osoby czy przepychankach, tańcu, na skutek którego zdarzają się zadeptania, siniaki, stratowania, stłuczenia, pozornie niegroźnego, ale jednak? Patrząc na odciśnięte na bohaterze piętno, można byłoby i tę genezę tytułu wziąć pod uwagę. A może w końcu należy odnieść go do wspomnianej przez lekarza potrzeby pogodnych zakończeń i stąd to „pogo”? Nie rozwikłam tej zagadki. To zadanie dla każdego widza z osobna.

Spektakl, w którym tragizm miesza się z komizmem, rozpoczyna się od opisu sytuacji, w jakich codziennie znajdują się lekarze pogotowia. W scenicznej przestrzeni, imitacji stacji pogotowia ratunkowego (m.in. łóżko piętrowe, pulpit dyspozytora), rozgrywa się swoisty dramat lekarza, w psychice którego wykonywana praca pozostawiła trwały i bolesny ślad. W jego roli Marcin Hycnar. Bohater opowiada historię z perspektywy czasu. Czas jednak nie pomógł wyzbyć się emocji, nie pozwolił zapomnieć. Lekarz pamięta niemalże wszystkie reanimacje. Te, które nie zakończyły się powodzeniem, wryły się w pamięć najbardziej. To one nie pozwalają myśleć o sobie jak o bogu, za którego często uchodził wśród pacjentów. Opowiada o ogromnym zaangażowaniu, ale jednocześnie o ogarniającej znieczulicy, o swoistej rutynie, w którą można popaść, wyjeżdżając każdej nocy na kilkanaście interwencji. „Od karetki psuje się dusza” – wyznaje w pewnym momencie. Wspomina przy tym o niebezpieczeństwie – o samodestrukcji (alkohol, narkotyki, silne substancje psychoaktywne). Jej podłożem stają się najczęściej silne emocje, pojawiające się w trudnych okolicznościach, np. „metafizycznego skandalu”, czyli tzw. nagłej śmierci. Był zdrowy i umarł?! Jak to wytłumaczyć najbliższym?! Najbardziej dojmująca bywa bezradność. Pogotowie działa jak budka z kebabem – przez całą dobę. Nie zawsze wzywane jest w celu ratowania życia. Czasem do zdjęcia z szafy jakiegoś przedmiotu, czasem do psa, a czasem do dotrzymania osobie samotnej, najczęściej starszej, towarzystwa. To irytuje, ale i przejmuje. O pewnych zdarzeniach opowiada z ironią i dystansem. Poczucie humoru jest jednym z lekarstw pozwalającym przetrwać. Hycnar stworzył postać, której się wierzy, której się ufa, której się słucha, której się współczuje, ale i z którą się śmieje. Genialnie szafuje emocjami: od smutku po wesołość, od powagi do ironii i dystansu. Żongluje nimi nieustająco. Ponadto jest mistrzem w modelowaniu głosu. To dlatego odnosi sukcesy na polu dubbingowym. Znakomicie operuje mimiką. Skupia na sobie uwagę widza już od pierwszej sceny (choć początek nie był zbyt wyraźny). Z ogromnym przejęciem opowiada o trudnych sytuacjach. O tych najbardziej drastycznych mówi ze zdenerwowaniem i nadpobudliwością, oddając przy tym idealnie istotę sprawy. Bawi się słowami. Parodiuje, kpi, przerysowuje (znakomicie oddaje to scena, w której wylicza, co można znaleźć w mieszkaniach poszczególnych ludzi i druga, w której prowadzi dialog: kobieta-mężczyzna, pokazując przy tym, z jaką łatwością przeobraża się w inne postaci). Świetnie dysponuje wachlarzem ekspresji. To się wzrusza, to się śmieje, to rozczula, to gra zmęczonego, by za chwilę wybuchnąć energią. Z czułością odnosi się do słabszych (np. kloszardów, którzy też kimś kiedyś byli), z sentymentem do ludzi starszych, z rozrzewnieniem mówi o niesieniu pomocy dzieciom. Pogotowie nie wybiera. Musi jeździć po każdego: starego, młodego, biednego, bogatego, sławnego, anonimowego. „Jak nie my, to kto?!”. Z drugiej strony potrafi też aktor z lekkością opowiadać o kwestiach poważnych. Być może dlatego, że jest synem lekarki, zdążył przynajmniej trochę oswoić się ze specyfiką tego zawodu, jak i czyhającymi za każdym rogiem trudnościami? Jego praca na scenie, poza tym, że ma charakter umysłowy, to ciężka praca fizyczna. Jego sprawność budzi podziw. Z jednej strony bohater mówi, jak ważną rolę ma do odegrania jako lekarz pogotowia, jak ważne jest ratowanie ludzkiego życia, z drugiej uważa, że zajęcie to szufladkuje, że nie pozwala wypełnić innej wielkiej lekarskiej misji – wzywanie do miałkich i rutynowych zadań nie pozwala stać się wybitnym specjalistą. Jak to jest uratować ludzkie życie? Fajnie jest! To jednak za mało, by przetrwać, by wytrwać. On zrezygnował, na szczęście przed pandemią.

Spektakl Dębskiej każe inaczej spojrzeć na lekarzy. Pomarańczowe ubranie nie jest magiczną peleryną. Wkłada je na siebie zwykły człowiek, niewolny od wad, z żalem patrzący na rozpadające się cudze życia. Nie zawsze da się od nieszczęścia odwrócić wzrok. Często udaje, że nie chce mu się płakać. Modlitwy lekarzy o cud czasem nie skutkują. Wtedy odreagowują – w swoim towarzystwie, w nocnych klubach, rozmawiając również i o pracy. Jeśli teatr ma uwrażliwiać, to ten spełnił swoją rolę. Otrzymaliśmy opowieść o człowieku, o jego marzeniach, pragnieniach, słabościach, uczuciach, opowieść zarówno o sile, jak i destrukcji, o relacjach, często toksycznych. To spektakl z wyrazistym i sarkastycznym morałem – trzeba cieszyć się z małych rzeczy: być wydolnym krążeniowo i oddechowo to bardzo dużo.

***

Grzegorz Ćwiertniewicz – doktor nauk humanistycznych, historyk filmu i teatru polskiego, polonista, wykładowca akademicki, autor książek: „Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko”, (2015) i „Amantka z pieprzem” (2019) oraz wywiadów z ludźmi ze świata kultury, recenzji, artykułów o tematyce teatralnej. Należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT/IATC), a także do Kapituły Nagrody im. S. Treugutta przyznawanej przez PSMSKT (AICT/IATC) za osiągnięcia w Teatrze Telewizji. Zasiada w jury festiwali i przeglądów teatrów młodzieżowych, a także w radach teatralnych i muzealnych. Publikuje m.in. w „Polonistyce”, „Teatrze”, „Śląsku”, „Odrze”, „Presto”, „Przeglądzie” i w „Yoricku”, a także w kilku wortalach kulturalnych. Mieszka we Wrocławiu.

Tytuł oryginalny

Na sygnale, czyli o „Pogo” w Teatrze Telewizji

Źródło:

AICT
Link do źródła

Autor:

Grzegorz Ćwiertniewicz

Data publikacji oryginału:

10.03.2025