„Służąca panią” Giovanniego Battisty Pergolesiego w reż. Jerzego Jana Połońskiego w Operze Nova w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Jagoda Brajewska, niczym czarny motyl z niezwykłą lekkością wzniosła się po wysokich schodach przed usytuowany, niemal pod sufitem, podest dla orkiestry, bo dla wzmocnienia żartobliwego klimatu inscenizacji utworu, windy na szczęście tu nie zamontowano. Jej ręka z batutą w zależności od tego, jakie tempo należało w danym momencie przydać muzyce towarzyszącej działaniom usytuowanych w dole na okrągłym podium scenicznych postaci, to delikatnie muskała powietrze wydobywając z siedzącego przed nią zespołu subtelne brzmienie instrumentów towarzyszące partiom śpiewanym Serpiny, to znów nieco energiczniej krzesała z niej wywołujące, powtarzalne, podkreślające charakterystyczną niepewność ruchów Uberta, ostrzejsze dźwięki. Jakże zabawnie wybrzmiewały tony podkreślające żartobliwe sytuacje pomiędzy bohaterami. Dla muzyki Giovanni Battisty Pergolesiego i mistrzowskiego jej wykonania przez bydgoskich wirtuozów naprawdę warto było tego październikowego wieczoru pojechać do Sali Kameralnej im. Felicji Krysiewiczowej.
Zwłaszcza że Marta Ustyniak- Babińska jako Serpina, jak zwykle, choć tym razem w komicznym intermezzo znakomicie operowała swoim pięknym, mocnym sopranem. Była przy tym świetna ruchowo, co przy jej absolutnie idealnej sylwetce przydawało spektaklowi urody, dalekie jednak było od zachowania „na salonach”, nawet służącej.
Nie najlepiej było z emisją głosu Bartłomieja Kłosa, który, jak nie każe mu się biegać po scenie, skakać po stołach i wyłamywać krzesłom nogi, zazwyczaj wspaniale operuje swym głębokim barytonem. Niestety, dzięki przesadnie rozhuśtanej fantazji reżyserskiej Jerzego Jana Połońskiego tu brzmiał nieco stłamszenie i chropawo, a notoryczne przebieranki też mu nie pomagały.
Wcielający się w niemą postać Vespone, koryfej Konrad Przybytniak niewiele miał tu do zagrania. Jemu więc przyzwyczajonemu do ruchu na scenie, przebranie się za żołnierza, jakby wyrwanego z jakowejś wojskowej misji, przynajmniej w niczym nie przeszkodziło. Tyle że te wszystkie zabiegi mające uwspółcześnić akcję, kłóciły się z niezbyt już współczesnym językiem tłumaczki Gennaroantonio Federica, Janiny Kulmowej.
Występujący w roli Pana do wszystkiego, artysta chóru Jonasz Dunajski, owszem, wprowadzał do akcji wiele zamieszania, bo biegał po sali i podeście, zachęcając publiczność to do pomocy przy sprzątaniu, to znów do rozwieszania bielizny na wciskanej w dłonie lince, ale mimo starań, tym krzesaniem rozgardiaszu nie wniósł do akcji nic szczególnie twórczego. Przeciwnie, było to logicznie zupełnie nieuzasadnione , sztuczne i nie mające nic wspólnego z rozwojem akcji.
„Służąca panią”, która w zamyśle Pergolesiego miała być intermezzem w trakcie przerw podczas grania jego poważniejszej opery „Il prigionier superbo”, a popularnością przebiła owo ambitne dzieło, i zaczęła funkcjonować na własny rachunek. I słusznie. Jest to jednak forma, wymagająca od wszystkich pracujących przy jej realizacji twórców dużego wyczucia, jako że łatwo w niej przekroczyć granice dobrego smaku i gustu, a zbliżyć ją do bulwarowych improwizacji, czy cyrkowej clownady. Chociaż tamte bywały zazwyczaj dość kolorowe.
Tymczasem strona plastyczna najnowszej premiery Opery Nova prezentuje się dość smutno. Wizualnie z jednej strony koresponduje z estetyką z PRL- u rodem, z drugiej kojarzy się z ubogą agencją towarzyską, w której jedyna gwiazda w kusej spódniczce tańczy na stole. A publiczność ogląda to dzieło w pozycji stojącej, bo foteli nie dano; chyba po to, by koncentrować uwagę na najwartościowszym elemencie tego przedsięwzięcia, przecudnym koncercie, a nawet całym spektaklu muzycznym, na antresoli, ale nie wiadomo też, czy nie na wypadek, gdyby widownia z jakichś powodów musiała się tłumnie ewakuować? No bo w końcu ten dziwnie umundurowany żołnierz, może być przecież jakimś zagrożeniem?