„Pieśni kronikarza”, dwuczęściowe widowisko muzyczne kończące miejskie obchody Narodowego Święta Niepodległości, ponownie zaskoczyło formą. Reżyser Kamil J. Przyboś postawił na narrację bez kostiumowej dosłowności, bez przesady, ale z dużym ładunkiem emocji. Tym razem jednak przekaz był znacznie cięższy – opowieść o walce, o przemocy, o narodzie, który mimo ran próbował iść dalej.
Muzyczny komentarz dziejów
Narrator-kronikarz (w tej roli Artur Caturian), prowadzący widzów przez ponad dwieście lat polskiej historii, był przewodnikiem, nie kaznodzieją. Jego opowieść prowadziła widzów od zaborów, przez wojenną zawieruchę, bitwę o Lwów, radość 1918 roku, aż po dramat okupacji, PRL-owski absurd, stan wojenny i wreszcie wybory '89 – wszystko to było. Ale nie jako zbiór dat i pomników. Raczej jako muzyczna opowieść o kraju, który nieustannie uczy się, czym właściwie jest wolność.
Dźwięk, który mówi więcej niż słowa
Muzyczna oprawa wydarzenia była nie tylko dopełnieniem – momentami to właśnie ona przejmowała prowadzenie. Bielska Orkiestra Kameralna pod batutą Mateusza Walacha wykonała program, w którym klasyka spotkała się z muzyką rozrywkową i piosenką aktorską. Soliści – Magdalena Zawartko i Artur Caturian – nadali emocjom twarze i głosy. Dodatkową warstwę wokalną stworzyły członkinie Wroclove Musical Choir: Anna Cielecka, Kaja Karczmarczyk, Marika Klarman-Gisman, Maja Korbiel, Wiktoria Łukowicz-Zając i Julia Szczygielska.
Repertuar był celny i przemyślany. „Prząśniczka” Moniuszki wybrzmiała jak echo tradycji, „Mamo, tyś płakała” Sanah – wyrwana z radiowego kontekstu – zabrzmiała jak lament pokoleniowy. „Sex Appeal” Eugeniusza Bodo stał się symbolem beztroski międzywojnia, brutalnie przerwanej. „Popiół i diament” Stana Borysa – manifestem milczenia pokolenia naznaczonego wojną. W kulminacyjnym momencie zabrzmiała „Ojczyzno ma” Karola Dąbrowskiego – bez pomnikowego tonu, wspólnie, prosto, z ciszą na końcu, która powiedziała więcej niż niejeden patriotyczny manifest. „Pieśń kronika” Marka Grechuty domknęła ten muzyczny zapis pamięci. A „Nie opuszczaj mnie” w interpretacji Magdaleny Zawartko? Tym razem nie była wyznaniem miłości do człowieka, ale do kraju – miłości wystawianej raz po raz na próbę.
Taniec, akrobatyka i cisza, która mówi
Ekspresyjne choreografie – miejscami bardziej przejmujące niż słowa – ukazywały nie tylko ruchy ciał, ale też duchów przeszłości. Był to ruch świadomy, dramatyczny, celowy. Tam, gdzie nie starczało słów, głos przejmowały ciała.
I tu pojawili się oni – akrobaci, którzy na scenie nie byli tylko atrakcją, ale pełnoprawnym językiem narracji. Ich obecność przypominała, że historia nie zawsze biegnie prosto – czasem trzeba zrobić przewrót, podnieść się z upadku, zawisnąć w powietrzu bez gwarancji, że ktoś nas złapie. Loty, skoki, zawieszenia – momenty graniczne między równowagą a jej utratą – oddawały to, co trudno ująć w pieśni: napięcie, zagrożenie, nadzieję. W tej roli zobaczyliśmy tancerzy i akrobatów grupy Everest Production: Dominika Garbacz, Mariusz Bochniarz, Mariusz Nguyen oraz Mateusz Przybysławski.
Historia jak lustro
„Pieśni kronikarza” w BCK im. Marii Koterbskiej to więcej niż koncert – to refleksja nad historią, narodem i nami samymi. Nie dawały łatwych odpowiedzi, nie uciekały od trudnych pytań: o sens ofiary, jedność narodową, o cenę wolności. Pokazały, że historia Polski to nie tylko wielkie daty i zwycięstwa, ale też rany, które nadal bolą. To nie była sztuka dla sztuki – to była sztuka jako głos i jako pytanie. Profesjonalna reżyseria, wysoki poziom wykonania i – co najważniejsze – narracja, która nie bała się trudności, lecz je podjęła. Warto w takich momentach spojrzeć nie tylko na przeszłość, ale i na to, co wynieśliśmy z wolności. A może przede wszystkim – co dziś z nią robimy.