„Rohtko” Anki Herbut w reż. Łukasza Twarkowskiego, koprodukcja Teatru im. Kochanowskiego w Opolu i Teatr Dailes w Rydze. Pisze Michał Centkowski.
Luźno inspirowany postacią wybitnego malarza abstrakcjonisty Marka Rothki spektakl Łukasza Twarkowskiego jest inscenizacyjnym majstersztykiem. Niemal czterogodzinne widowisko łączące teatr, kino i artystyczną instalację ogląda się znakomicie, nawet jeśli chwilami nadmiar bodźców audiowizualnych przytłacza.
Rzecz rozgrywa się w kultowej chińskiej knajpie w Nowym Jorku. Restauracja Mr Chow w drugiej połowie XX wieku stanowiła modne miejsce spotkań artystycznej elity. Odwiedzał ją także pochodzący z Łotwy, kontestujący amerykański rynek sztuki Rothko (w tej roli świetny Juris Bartkcvićs). Zaprojektowana przez Fabiena Lede hiperrealistyczna scenografia, składająca się z ruchomych boksów, zachwyca, podobnie jak hipnotyzująca, transowa muzyka Lubomira Grzelaka oraz praca kamery (za którą odpowiada Jakub Lech) - na wielkim ekranie zawieszonym nad sceną równolegle toczy się właściwie odrębna opowieść w estetyce skąpanych w neonowym świetle filmów Wong Kar-Waia. W spektaklu mieszają się postaci, wątki i plany czasowe. Losy Rothki twórcy zestawiają z historią handlu fałszywymi dziełami sztuki, która kilka lat temu wstrząsnęła światem sztuki. Polsko-łotewskie przedstawienie Twarkowskiego i Anny Herbut stawia pytania o to, czym jest sztuka, zwłaszcza w epoce późnego kapitalizmu. Czy dowiadujemy się czegoś nowego? Właściwie nie, ale i tak trudno oderwać wzrok od sceny.