Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru – młodzieży brwinowskiego Liceum Ogólnokształcącego pokazano monodram Jacka Zienkiewicza oparty na opowiadaniu Stanisława Kowalewskiego (1918–2003). Pisze Waldemar Matuszewski.
„Donnę Kamelię” (zrealizowaną w Teatrze Na Pustej Podłodze pamięci Tadeusza Łomnickiego) poprzedzono epizodem z magdalenką pochodzącym z powieści „W poszukiwaniu straconego czasu”. Czyniąc to zestawienie reżyser (absolwent tej samej szkoły) pragnął podkreślić zbieżność obu opowieści w punkcie, w którym zastosowano taki sam mechanizm powrotu do przeszłości – poprzez zmysłowy impuls, który wyzwala wspomnienie z odległego, wydawałoby się już utraconego, czasu. Prekursorem w tej materii, wynalazcą złotego klucza, był oczywiście autor francuskiej arcypowieści – Marcel Proust. A magicznym wehikułem przenoszącym nas wprost do otwartych wrót odległego ogromnego wspomnienia, jest smak małego ciastka zwanego magdalenką.
W opowiadaniu Stanisława Kowalewskiego, w którym można odnaleźć ślady lektury Prousta, funkcję złotego klucza pełni zapach kolei, kolejowego czadu – skoro akcja toczy się na peronie małej stacyjki Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Ten zapach znał wcześniej wielki francuski pisarz, skoro w dzieciństwie udawał się koleją z Paryża do małego Illiers (dziś Illiers-Combray) na wakacje wielkanocne. Combray było rajem jego dzieciństwa, do którego bohater powieści, już jako dorosły człowiek, powracać będzie nieustannie. Dokładnie taką drogę obrał bohater opowiadania „Donna Kamelia”, grany przez Jacka Zienkiewicza. Na peronie stacyjki miasteczka, w którym spędził swoje dzieciństwo i młodość, na której znalazł się ponownie w dorosłym życiu – mocą wyobraźni – odnajduje zapach kolejowego czadu, a ten przynosi ze sobą wspomnienie z odległego czasu.
Kiedy reżyser przedstawienia kończył brwinowskie LO i kierował się ku wyborowi teatralnej drogi życia, wielkie światowe sukcesy święciły spektakle „teatru śmierci” Tadeusza Kantora (1915–1990). Ten wielki artysta polskiego i światowego teatru wracał w swojej twórczości do krainy dzieciństwa – do Wielopola, w którym się urodził i spędził pierwsze sześć lat życia. Wystarczy przywołać dwie jego premiery: „Umarła klasa” (1975) i „Wielopole, Wielopole” (1980), aby stwierdzić, że fenomen działania ciasteczka zwanego magdalenką został w jego teatrze doprowadzony do perfekcji, a powroty dojrzałego narratora do raju utraconego dzieciństwa stanowią główną oś teatralnych zmagań mistrza. Dla reżysera „Donny Kamelii”, który w okresie narodzin tych spektakli wchodził dopiero w świat teatru, pozostały one wielkim trwałym przeżyciem i wzorcem, a Brwinów – miasto urodzin jego rodziców – stało się jego własnym Wielopolem i Combray zarazem, w tutejszym LO wtedy poznał także opowieść o magdalence.
Opowiadanie brwinowskiego pisarza o jego rodzinnym miasteczku operuje tą samą skalą, w jakiej lokują swoją opowieść z dzieciństwa dwaj przywołani wielcy artyści. Peron małej stacyjki i Rynek z kościołem i małymi żydowskimi sklepikami – miejsce akcji „Donny Kamelii” – to skala francuskiego Combray ze starym kościołem i Rynkiem, gdzie mały Marcel kupuje magdalenki w cukierni Camusa, to także skala Wielopola Skrzyńskiego, które mały Tadeusz Kantor ogląda z okna plebanii miejscowego kościoła, na której mieszka wraz z matką przez pierwsze sześć lat życia.
Przesiadywanie letnimi wieczorami młodych obserwatorów na peronie, dla których największą nagrodą jest pojawienie się Donny Kamelii, to strefa marzenia i komfortu. Każdemu jej pojawieniu się towarzyszy muzyka – aria „Sempre Libera” z „Traviaty” Verdiego grana ze starej płyty, w wykonaniu Amelity Galli-Curci. Wtedy Jacek Zienkiewicz wciela się w postać peronowej piękności, naśladując jej taneczny chód i ulegając jej magii zarazem. Ale najpierw tamten czas precyzyjnie odtwarza wokół siebie. W jego przywołaniu pomagają pamiętające tamte dni przedmioty: czapka odnaleziona na wieszaku w stacyjnej poczekalni, znajome stare krzesło, odpowiednio zawiązany lub zarzucony szalik. Wspomnienie przynosi na peron obecność rówieśników narratora i ich ówczesne zabawy – kosztem defilujących przed nimi tych gorszych małomiasteczkowych cór Koryntu, jak Klucha Drapaka, Mordzica czy Kląskawa, albo też kosztem podstarzałych adoratorów Donny Kamelii sunących za nią jak zaczarowani do jej atelier. Dochodzi nawet do wymarzonego przez narratora spotkania z Donną Kamelia na peronie, spotkania zbyt krótkiego i niespełnionego, ale przecież było to szczęście…
Kiedy w radosną, pełną marzeń opowieść o lokalnej bogini, pełnej uroku, wdzięku i dowcipu, do której wzdycha cała męska część mieszkańców miasteczka (od najmłodszych poczynając!) – wkracza wojna, stajemy u progu teatru śmierci Tadeusza Kantora. Bydlęce wagony z małymi zakratowanymi okienkami, wiozące przez Brwinów do Auschwitz i innych obozów ludzi z warszawskich łapanek, Bahnschutze okupujący brwinowski peron to już kadry z tamtego teatru zagłady.
Z finałowej sceny z Zegarmistrzem, w której Jacek Zienkiewicz gra (prawem monodramu) obie postaci (narratora i Zegarmistrza), dowiadujemy się, że tytułowa bohaterka trafiła do pieca, stała się tylko małą chmurką na niebie… Tej relacji w naszym przedstawieniu również towarzyszy śpiew Amelity Galli-Curci, tym razem w rozdzierającej arii „Addio, del passto”. Z opowieści o raju dzieciństwa i młodości Stanisława Kowalewskiego, z jego Combray, Jacek Zienkiewicz prowadzi nas w świat estetyki teatru śmierci Tadeusza Kantora, do pierwotnie rajskiego Wielopola, który obrócą wniwecz wojna i śmierć.
I chociaż naszemu monodramowi bardzo, bardzo daleko do arcydzieła sztuki teatralnej, jakim jest spektakl „Wielopole, Wielopole”, i nawet jeśli popełniamy przez to zestawienie wielkie nadużycie (nie zachowując proporcji…), to niech usprawiedliwieniem będzie nasze pragnienie (przy okazji Międzynarodowego Dnia Teatru), aby współczesna licealna młodzież pisała swój maturalny esej dysponując takimi narzędziami, jak proustowska magdalenka i kategoria teatru śmierci stworzonego przez Tadeusza Kantora. (Szczęśliwie spektakl krakowskiego mistrza został utrwalony na taśmie filmowej i jest dostępny na YouTube). Niech też zwrócą jej uwagę odniesienia do powieści Aleksandra Dumas i do opery Giuseppe Verdiego. To już spory maturalny „narzędziownik”. A nasz skromny monodram niech będzie podpowiedzią (ściągawką?) dla młodzieży.
***
Monodram „Donna Kamelia” – na podstawie opowiadania Stanisława Kowalewskiego, adaptacja i reżyseria: Waldemar Matuszewski, scenografia: Barbara Batyra, opracowanie muzyczne: Adam Gzyra. Premiera Teatru Na Pustej Podłodze pamięci Tadeusza Łomnickiego, 2 kwietnia 2016 r.