„Metoda na serce. Śledztwo” Katarzyny Szyngiery i Mirosława Wlekłego w reż. Katarzyny Szyngiery w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w „Polityce”.
Pierwszą premierą Katarzyny Szyngiery po hitowym musicalu „1989" sprzed półtora roku jest sceniczna adaptacja pierwszego sezonu podkastu „Śledztwo Pisma", którego autorem jest reporter i stały współpracownik reżyserki Mirosław Wlekły. Temat jest z tych wagi ciężkiej, a przy tym niezwykle intrygujący. Wlekły przez lata śledził poczynania małżeństwa Jana i Agaty, byłego księdza i niedoszłej zakonnicy. Najpierw znęcali się nad dziećmi, dla których stanowili rodzinę zastępczą, potem przerzucili się na kobiety, nad których życiem metodą manipulacji przejmowali kontrolę. Co nimi kierowało? Jaka była relacja między małżonkami? A przede wszystkim - jak rozpoznać ten rodzaj psychicznej przemocy i jak się przed nim bronić w sytuacji, gdy polskie państwo nie ma narzędzi prawnych do walki z manipulantami, dopóki w grę nie wejdzie przemoc fizyczna czy np. kradzież? Te tematy w niemal trzygodzinnym spektaklu (którego dużą część stanowi film) wybrzmiewają, a jednak trudno uznać „Metodę na serce" za dzieło w pełni udane. Głównym problemem jest zbyt duży nacisk położony na drugi człon tytułu - „Śledztwo". Bohaterem dominującym, zwłaszcza w drugiej części, staje się reporter Mirosław Wlekły (grany przez Grzegorza Artmana), którego oglądamy nie tylko podczas rozmów z ofiarami i prób konfrontacji z parą manipulatorów, ale też w wielu nic niewnoszących, narcystycznych i tautologicznych scenach, w których - wzorem agenta specjalnego Coopera z „Twin Peaks" - relacjonuje współpracowniczce trudy śledztwa, swoje zaskoczenia i co zjadł na obiad.