Wczoraj w południe dotarła do mnie wiadomość, że odszedł Lesław Piecka (1950-2024). Trzy miesiące temu skończył 74 lata. Pisze Marek Waszkiel.
Zaskakująca, niespodziewana i wyczerpująca choroba sprawiła, że znalazł się w szpitalu. I już go nie ma. A zaledwie dwa-trzy lata temu pożegnał się z białostocką szkołą teatralną, choć może to raczej szkoła pożegnała się z nim, bo odszedł z żalem i nieukrywaną urazą, zwłaszcza że współpracował z Akademią Teatralną niemal od początku jej istnienia, cztery dekady z okładem. Nie mógł pogodzić się z faktem, że jego ukochana marionetka została skrócona w programie nauczania do jednego semestru.
Wieloletnia praca ze studentami białostockiej Akademii sprawiła, że Lesław Piecka stał się niekwestionowanym w Polsce mistrzem marionetki. Uzyskał też, jak mało który polski lalkarz, międzynarodowy prestiż: prowadził warsztaty w różnych krajach, m.in. we Włoszech, Łotwie, Chinach czy Japonii. Jego talent, znajomość techniki marionetki i pedagogiczna pasja zjednywały mu zwolenników wszędzie tam, gdzie się pojawiał. Takich lalkarzy pasjonatów, niemal ortodoksyjnych, nie spotykano w Polsce wielu, nawet pół wieku temu. Wydaje się zaskakujące, że nigdy nie podjął kariery solisty marionetkarza. Ale… to były inne czasy, a kiedy czasy się zmieniły, myślę, że Leszkowi Piecce zabrakło determinacji. Przez lata budował swój warsztat, tworzył program nauczania tej techniki lalkowej, uczestniczył w konstruowaniu lalek, rozpracowywał szczegóły technologiczne i konstrukcyjne, testował rozmaite materiały, wymyślał sposoby animacji, wreszcie występował na scenie z marionetką jako animator, reżyserował nawet marionetkowe przedstawienia, ale wychowany w atmosferze teatru zespołowego, instytucjonalnego, nie odważył się na indywidualne funkcjonowanie w polskim środowisku teatralnym.
Pochodził z lalkarskiej rodziny. Jego matka, Teresa Lipińska (1° v. Piecka), w połowie lat 50. wyszła za aktora-lalkarza białostockiego Świerszcza, Wiesława Lipińskiego, i wkrótce zatrudniła się jako adeptka w tym teatrze. Pięcioletni Leszek zapewne chłonął życie teatru, a lalki pewnie były dla niego codziennością. W owych czasach parawan stanowił nieodłączną część przedstawień lalkowych, więc i świat lalek roztaczał zupełnie inną magię niż ta, z którą obcujemy dziś. W 1956 rodzina przeniosła się do Bielska-Białej, wiążąc się na dekadę z tamtejszą Banialuką, a w drugiej połowie lat 60. osiedliła się w Wałbrzychu, gdzie rodzice podjęli pracę w tamtejszym teatrze lalek.
Lesław Piecka od dzieciństwa zatem pozostawał w kręgu lalek i bez wątpienia swoją przyszłość widział w teatrze. Po uzyskaniu matury nie miał szans na dalsze kształcenie w wybranym kierunku. Wrocławski SATL zbliżał się do wypuszczenia swoich absolwentów, innych szkół lalkarskich jeszcze wówczas nie było. Jedyną drogą pozostawało zatrudnienie się w charakterze adepta i sprawdzona już przez matkę ścieżka lalkarskiego egzaminu eksternistycznego. Wybrał Banialukę, z którą pewnie wiązały go wcześniejsze rodzinne wspomnienia i tu spędził dwa sezony rozpoczynające lata 70. Zdążył zagrać chyba wyłącznie Pijaka i Lisa w Małym księciu Antoine de Saint-Exupéry’ego w reżyserii Wojciecha Wieczorkiewicza i kto wie, czy nie za jego namową zdecydował się na rozpoczęcie studiów lalkarskich na otwierającym się właśnie wrocławskim Wydziale Lalkarskim krakowskiej PWST.
Z wykształcenia był zatem Lesław Piecka dyplomowanym aktorem-lalkarzem, absolwentem pierwszego rocznika szkoły wrocławskiej, pierwszej polskiej uczelni kształcącej lalkarzy. Tam zetknął się ze wspaniałymi pedagogami i artystami teatru, nie tylko lalkowego, ale też z plejadą znakomitych badaczy i teoretyków sztuk teatralnych. Bezpośrednio po dyplomie rozpoczął pracę w Białostockim Teatrze Lalek, gdzie i mnie na chwilę rzuciły losy i tu, w końcu 1976 roku, przy realizacji Leć głosie po rosie Natalii Gołębskiej w reżyserii Edwarda Dobraczyńskiego po raz pierwszy się spotkaliśmy. Grał Jaśka w pierwszej, zrealizowanej w kukle, części wspaniałego, choreograficznego widowiska, będącego swoistą rekonstrukcją gdańskiej premiery sprzed piętnastu lat. Była to bodaj najlepsza wersja legendarnego przedstawienia teamu Gołębskiej, z arcymistrzowskimi rolami wrocławskiego profesora Lesława Piecki – Jana Plewako, grającego w drugiej części widowiska Maćka, i wrocławskiej absolwentki SATL-u Barbary Muszyńskiej, od 1970 roku aktorki BTL-u, a kilka lat później żony Lesława, kreującej niezapomnianą Karczmarkę. Leć głosie po rosie to była wyborna szkoła lalkarska dla młodego aktora i praca z wybitnym już wówczas zespołem białostockich lalkarzy.
Kariera Lesława Piecki w zespole BTL-u nie była wyjątkowa. Zagrał w kilku spektaklach, m.in. w Tymoteuszu wśród ptaków Wilkowskiego, Sześciu małych pingwinach Apriłowa, Lodoisce Bogusławskiego, Pastorałce Schillera. Trudno było wybić się wśród takich gwiazd, jak Tomasz Brzeziński, Jan Plewako, Marek Kotkowski, Krystyna Matuszewska, Barbara Muszyńska, a przecież to czas stałej obecności w zespole teatru choćby Jana Wilkowskiego czy Andrzeja Dziedziula, silny początek świeżych absolwentów szkoły białostockiej z Piotrem Damulewiczem i Andrzejem Zaborskim. Piecka bez wątpienia zaznaczył się w roli Lucjusza w Królu Admetusie i królowej Alceście, tragedii według czeskich ludowych lalkarzy w reżyserii Krzysztofa Raua z pięknymi drewnianymi marionetkami Wiesława Jurkowskiego. Były to w sumie marionetki dość toporne, ciężkie, trudne w animacji i nawet doborowy skład obsady z Plewaką, Brzezińskim, Muszyńską, Mieczysławem Fiodorowem i Dorotą Wiszowatą nie zdołał sprawić, by spektakl wzniósł się powyżej przyzwoitego poziomu teatralnego. Podobnie chyba ostatnia premiera Piecki w BTL-u – Teatr Garliekina w reżyserii Zbigniewa Poprawskiego, przy którym podjął także współpracę reżyserską, nie przekroczył przeciętnego poziomu lalkowej realizacji.
Z początkiem sezonu 1979/1980 Lesław Piecka odszedł z zespołu BTL. Pochłonęła go szkoła białostocka, z którą współpracował już od kilku lat, koncentrując się na zajęciach z marionetki i nowy projekt, który okazał się najważniejszy w życiu Lesława Piecki – Operowa Scena Marionetek przy Warszawskiej Operze Kameralnej. Idea tego pomysłu wykluła się w rozmowach Stefana Sutkowskiego, dyrektora WOK i jego przyjaciela, Jana Wilkowskiego. Wilkowski od początku włączył do projektu Pieckę, którego pasje i umiejętności znał dobrze zarówno z BTL-u, jak i białostockiej szkoły. Sutkowski powierzył Lesławowi Piecce stworzenie zespołu marionetkowego i jego kierownictwo. Do zespołu animatorów Piecka zaangażował swoich do niedawna studentów: Urszulę Janik, Krystynę Kacprowicz, Barbarę Przychodzeń, Elżbietę Sochę i Marię Wilmę. Od 1 VI 1979 rozpoczęto prace nad pierwszym spektaklem. Trwały dwa lata, bo było to przedzieranie się przez zupełnie nowe przestrzenie: zaprojektowanie i wykonanie lalek, sceny marionetkowej, potem żmudne próby w przypadkowych miejscach, bo zespół nie miał stałej siedziby. Premierowego Aptekarza Haydna pokazano 21 VI 1981 w foyer Teatru Wielkiego w Warszawie. Animatorom marionetek towarzyszyli muzycy i wokaliści WOK. Lalki, pod stałą konsultacją Lesława Piecki, zaprojektowane przez Łucję Kossakowską, wykonał ojczym Piecki – Wiesław Lipiński, którego Piecka uznawał za najwybitniejszego polskiego twórcę marionetek.
Aptekarz w reżyserii Jitki Stokalskiej był wielkim sukcesem i zaskoczył polskie środowisko teatralne. Nie spodziewano się takiej premiery. Szybko okazało się jednak, a działo się to w burzliwych latach poprzedzających stan wojenny, że trudno przebić się przez rozmaite mielizny administracyjne, lokalowe, nie mówiąc już o marketingowych i finansowych. Stefan Sutkowski, dobrze osadzony w europejskiej strukturze operowej, doprowadził do znacznie częstszych występów Operowej Sceny Marionetek poza granicami Polski niż w kraju. W austriackim Villach odbyła się też druga premiera zespołu, składająca się z Piotrusia i wilka Prokofiewa i Karnawału zwierząt Saint-Saënsa w sierpniu 1984 roku. Tym razem spektakl reżyserował Lesław Piecka, będąc też jednym z animatorów marionetek.
Jesienią 1986 roku Piecka przygotował następną premierę: La serva padrona Pergolesiego, we włoskiej wersji językowej, ze scenografią Liliany Jankowskiej i udziałem wokalistów WOK oraz orkiestry Musicae Antiquae Collegium Varsoviense pod dyrekcją Kazimierza Kryzy. Wielomiesięczne peregrynacje w poszukiwaniu sali teatralnej przyniosły sukces. Premiera odbyła się w gmachu Ministerstwa Finansów, w sali byłego kina Skarb w Warszawie, ale lokalizacja okazała się chwilowa. Ostatnią premierę zespół przygotował rok później ponownie w Villach. Była to jedyna zachowana lalkowa opera marionetkowa Mozarta Bastien und Bastienne, w niemieckiej wersji językowej, w reżyserii Jitki Stokalskiej, ze scenografią Łucji Kossakowskiej oraz udziałem solistów i orkiestry WOK.
Mimo sukcesów i licznych zagranicznych tourneés brak sali i widzów w Polsce ostatecznie doprowadził do likwidacji Sceny Operowej w końcu czerwca 1991 roku. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że ta niezwykła inicjatywa zrodziła się w najgorszym dla Polski momencie. Właściwie trudno nawet pojąć, w jaki sposób przetrwała ponad dekadę. I nie można się dziwić, że wywołała frustrację wśród wielu jej uczestników, nie omijając samego Lesława Piecki. W którymś momencie zostawił on nawet białostocką szkołę lalkarską i wyjechał do USA, gdzie spędził niemal pięć lat. Pewnie rozglądał się za marionetkami, okazjonalnie śledził nowojorskie wydarzenia muzyczne, musicalowe i teatralne, ale był przede wszystkim taksówkarzem. Nie będąc osobą łatwo nawiązującą kontakty, duszą towarzystwa, wytrawnym organizatorem i przebojowym artystą, właściwie zamknął się w sobie i odciął od świata, z którym do tej pory był tak silnie związany.
Powrócił do zawodowej aktywności na przełomie wieków. Ważną rolę w tym powrocie odegrał Maciej Nowak, wówczas związany z życiem teatralnym Gdańska, który zaprosił Pieckę do ponownej realizacji, po kilkunastu latach, La serva padrona Pergolesiego, tym razem we własnej reżyserii Piecki. Niestety Gdańska Opera Marionetek zamknęła działalność na tej jednej premierze, która okazała się wakacyjną atrakcją turystyczną 2000 roku. Tyle, że powrót do zawodowej aktywności uruchomił inne plany. Jesienią tego samego roku Lesław Piecka wziął udział jako animator marionetek w oryginalnej realizacji Giovanniego Pampiglione L’Amfiparnaso Orazio Vecchiego w Warszawskiej Operze Kameralnej. W kolejnych latach budował m.in. marionetkę Paderewskiego i przygotowywał jej animację z Pawłem Chomczykiem, który został zaproszony do udziału w amerykańskim spektaklu Kazimierza Brauna Dzieci Paderewskiego na University of Buffalo. Objęty restrykcjami amerykańskimi za nielegalne przedłużenie swojego pobytu w USA, nie mógł mi towarzyszyć w uniwersyteckiej premierze. Wkrótce zrealizował jednak dwa spektakle marionetkowe w Polsce, najpierw w macierzystej białostockiej Akademii Teatralnej (spektakl dyplomowy Smok Szwarca), później Kopciuszka Szwarca ze scenografią Jana Polewki we Wrocławskim Teatrze Lalek.
Jednym z najważniejszych projektów Lesława Piecki był spektakl-koncert Chopin – impresja, przygotowany przez Białostocki Teatr Lalek w ramach obchodów Roku Chopinowskiego „Chopin 2010”. Spektakl Piecki, ze scenografią Joanny Braun, był rodzajem teatralnego eseju łączącego interpretację utworów Fryderyka Chopina z próbą znalezienia odpowiedzi na pytania o źródła inspiracji determinujące twórczość każdego artysty. Muzyka Chopina, wykonywana na żywo przez widocznego na scenie młodego pianistę, laureata drugiego etapu ostatniego Konkursu Chopinowskiego, Krzysztofa Trzaskowskiego, była interpretowana jednocześnie przez marionetkę, przedstawiającą genialnego kompozytora: kilkudziesięciocentymetrową lalkę zawieszoną na nitkach, nabierającą w rękach animatorów (Magdalena Mioduszewska, Paweł Mróz i Lesław Piecka) wirtuozerskiej sprawności i doskonałości. W spektaklu nawiązującym do fascynacji Chopina Paganinim, jego przyjaźni i związków m.in. z George Sand, Marią Wodzińską, Konstancją Gładkowską, Ferencem Lisztem, Eugène Delacroix, tęsknoty za utraconym „krajem lat dziecinnych”, twórczych rozterek i artystycznych wizji, pojawiali się też aktorzy, ale dominowały lalki, wśród nich zwłaszcza kilka wersji marionetek samego Chopina i dwie marionetki Paganiniego (w interpretacji animacyjnej Piecki).
Na kilka dni przed białostocką premierą kilkuminutową scenę z Trzaskowskim-pianistą i Chopinem-marionetką pokazaliśmy w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego z okazji Światowego Dnia Lalkarstwa 2010. Ten minikoncert wywołał entuzjazm, pokazał, czym może być lalkarstwo. Z Chopinem – impresją objechaliśmy z Leszkiem Piecką kawał świata. Jeszcze w ramach Roku Chopinowskiego pokazywaliśmy ten spektakl-koncert m.in. w Kaliningradzie, Nowym Jorku (w ramach La Mamma Puppet Series), Wiedniu, Berlinie, Tokyo i w kilku innych japońskich miastach, Grodnie, syberyjskim Kurganie, hiszpańskiej Alcali de Henares, koreańskim Chilgok. Po wznowieniu przedstawienia kilka lat później, już jako niezależna grupa Piecka Marionettes, odbyliśmy jeszcze dwukrotnie serię występów w chińskim Shenzhen w Teatrze Amber. Te chińskie wyprawy w zasadzie zamknęły marionetkowe plany Lesława Piecki. Wybuchła pandemia, potem nastąpiło odejście z Akademii Teatralnej i – jak się dziś okazało – kończył się powoli czas Leszka. Spotykaliśmy się dość nieregularnie, snuliśmy plany, w które ani on, ani ja nie wierzyliśmy.
W historycznej pamięci pozostanie jeszcze jedna próba ratowania przez Leszka Pieckę Operowej Sceny Marionetek przy WOK. Było to w roku 2014, kiedy ówczesny dyrektor WOK zwrócił się do Piecki z inicjatywą wskrzeszenia marionetkowej opery. Nie było łatwo, ale to przecież było najważniejsze marzenie całego życia Lesława Piecki. Przyjął wyzwanie. Wraz ze scenografką, Marleną Skoneczko, doprowadził jesienią 2014 do premiery Uprowadzenia z Seraju Mozarta. Powstał doprawdy niezwykły spektakl, z całkowicie nowym zespołem animatorów, też wychowanków Piecki z białostockiej Akademii, tyle że zamieszkałych w Warszawie (koszty, koszty, koszty!). Półtora roku później, w początku 2016, powstała nowa premiera, jeszcze raz La serva padrona Pergolesiego, tyle że w scenografii Aleksandra Maksymiaka. W jednym z wywiadów Leszek Piecka powiedział: „W spektaklu La serva padrona, który premierę będzie miał 26 lutego, widzowie zobaczą sześć lalek - po dwie wersje każdej z postaci. Kupiłem dla nich 300 m nici. Ledwo starczyło na zawieszenie wszystkich lalek. Każdą z nich łączy z krzyżakiem od 18 do 22 nici. Każda po trzy metry długości. Żeby ujarzmić tę sieć, aby przekazała lalce życie w sposób harmonijny, poruszający, prawdziwy, potrzeba pewnej ręki animatora. Jego determinacji i ‘czuja’.”
Leszek Piecka odszedł. Nikt go nie zastąpi, w każdym razie nie stanie się to szybko. Trudno dziś znaleźć podobnego pasjonata, no i jednak mistrza, który marionetce poświęcił całe życie. W jego ustach dobrze brzmiałyby słowa Josepha Conrada wypowiedziane ponad sto lat temu: „Marionetki są piękne. Ich niewzruszoność w miłości, w zbrodni, w radości, w smutku – jest heroiczna, nadludzka, fascynująca. Sztywna gwałtowność, z jaką rzucają się na siebie, by się objąć lub walczyć ze sobą, to istna rozkosz do oglądania… Kocham marionetki, pozbawione życia, a tak bliskie nieśmiertelności”.