EN

9.12.2024, 09:35 Wersja do druku

Meandry partnerstwa aktora i lalki

„Sensus” w reż. Agaty Puszcz w Instytucie Teatralnym w Warszawie. Pisze Marek Waszkiel na swoim blogu.

fot. Bartek Warzecha

Jedno z nieoczywistych znaczeń łacińskiego słowa sensus to czucie, percepcja. W autorskiej interpretacji Natalii Sakowicz, artystki coraz silniej zaznaczającej swoją obecność, już nie tylko na polskim rynku teatralnym, pojęcie to związane jest ze świadomością ciała, uważnością i czułym dotykiem, przenoszonym na partnerującą aktorce lalkę teatralną. Dwa byty, ludzki i materialny, stają się jednością, choć ta jedność ma wiele oblicz. I jej skomplikowana natura ujawnia się zarówno w grze aktorskiej, jak przede wszystkim w działaniach animacyjnych, pozwalających lalce wyrazić stany, uczucia, reakcje będące elementem ukrytej ludzkiej natury.

Kiedyś Duda Paiva opowiadał, jak w młodości mierząc się z niedowidzeniem, opierał swoją dłoń na szyi brata, który stawał się jego przewodnikiem. Ręka Paivy przekształcała się w swoisty czujnik reakcji, za którym podążało jego ciało. Takim samym sensorem jest dłoń lalkarza wprowadzona do głowy animowanej lalki. Wywołuje działania całego korpusu animanta, reagującego każdym ruchomym elementem swojego ciała na bodźce wysyłane przez animatora. To trudna technika, wymagająca cierpliwości i długiej praktyki. Natalia Sakowicz nadała jej autorskie cechy, stale ją udoskonala, ale uzyskiwane efekty warte są trudu, wysiłku i poświęcenia.

Teatr Sakowicz/Cempura wystąpił właśnie z premierą najnowszego spektaklu. Nosi tytuł Sensus, więc jednoznacznie odnosi się do lansowanej metody pracy z animantem. Ale to nie jest godzinny warsztat lalkarski. To zaskakujące przedstawienie teatralne. Zaskakujące, bo trudno jest w nim znaleźć linearną fabułę, intensywne działania sceniczne, efektowne zwroty akcji. Wszystko dzieje się powoli, troszkę melancholijnie, chwilami poetycko, nawet wzruszająco, a pojawiające się sygnały zdarzeń trzeba samodzielnie układać w głowie, snuć własną opowieść, reagować na niuanse. Powstaje swoista łamigłówka. Nie wiem nawet, czy jednokrotne spotkanie z Sensusem pozwala odebrać wszystkie zawarte w nim sensy, podteksty, znaczenia. Pozwalam sobie jednak na posnucie tych refleksji, bo trudno przewidzieć, kiedy uda się zobaczyć spektakl ponownie, choć będzie to spotkanie i potrzebne, i zarazem bardzo oczekiwane.

Autorami koncepcji spektaklu i zarazem wykonawcami są Natalia Sakowicz i Maciej Cempura. Teksty pojawiające się w przedstawieniu, naprawdę wysokiej jakości literackiej, napisali aktorzy oraz Zuzanna Bojda, odpowiedzialna również za dramaturgię całości. Zuzanna Bojda towarzyszy Sakowicz po raz kolejny, była współautorką Pobudki i Romansu, i widać, że panie świetnie się rozumieją, uzupełniają i współodczuwają współczesność w podobny sposób. Autorem muzyki jest Maciej Cempura. Lalki wykonała znów Olga Ryl-Krystianowska, przy której nazwisku w spisie realizatorów napisano „czyni cuda” i jako żywo nie sposób się z tym nie zgodzić. Za reżyserię odpowiada Agata Puszcz, mająca kilkunastoletnią praktykę teatralną i filmową, po raz pierwszy jednak pracującą z aktorami współdziałającymi z ożywioną materią.

Najpierw kilka słów o lalkach, wszak mój blog im jest poświęcony nade wszystko. Są to jakby lustrzane odbicia Natalii Sakowicz i Macieja Cempury, lalki ludzkiej wielkości, cielisto-białe, pozbawione kostiumów. Głowy, szyje, ręce, przedramiona, stopy i łydki wykonane są z żywicy, pozostałe części, korpusy oraz górne elementy rąk i nóg – z gąbki obszytej białym materiałem. Do absolutnej perfekcji doprowadzono wszelkie przeguby. Są elastyczne i pozwalają na bardzo precyzyjne modelowanie gestów, ich zatrzymanie. Nie ma tu żadnych ukrytych mechanizmów, ale mozolne poznawanie konstrukcji lalek, wielomiesięczny trening animacyjny (bo z pewnością tyle on trwał), pozwala uzyskać oczekiwane rezultaty. Głowy lalek nigdy nie tracą kontrolowanego i planowanego położenia, nawet wówczas, gdy pozostają poza zasięgiem animatorów. Ręce i stopy będą reagowały dokładnie tak, jak oczekują tego animujący je aktorzy. To robi wrażenie.

Scena jest prawie pusta. Zamyka ją udrapowana na kształt zasłoniętej kurtyny złocisto-brązowa tkanina, przed którą znajduje się ogromna płachta błyszczącej jasnej materii, przykrywająca tylną część sceny i ukryte z początku pod nią animanty. Realizatorzy nie skorzystali z pomocy scenografa. Przestrzeń, kostiumy, kolorystyka całości są ich własnym dziełem. Udanym, minimalistycznym, zarazem szlachetnym.

Spektakl rozpoczyna wejście na scenę aktorów: Ela (Natalia Sakowicz), ubrana w dżinsy i różową bluzkę bez rękawów, bosa, pojawia się zza kurtyny. Filip (Maciej Cempura), w kolorowych plażowych spodenkach i żółtej bluzie, także boso, wchodzi od strony widowni po przekątnej sceny. Zbliżają się do siebie bardzo powoli, uważnie stawiają stopy, wykonują minimalistyczne gesty, troszkę przypomina to sceny z butoh. Jednocześnie z offu słyszymy pojedyncze słowa, równoważnikowe półzdania, o iskrzącej między nimi energii wzajemnego przyciągania. Delikatność, subtelność, wrażliwość i emocjonalność tej sekwencji sprawiają, że fizycznie odczuwamy bliskość tych dwojga ludzi, którzy emanują miłością. Są młodzi, szczęśliwi, zakochani. Chciałoby się powiedzieć: chwilo trwaj! W pewnym momencie zaczynają tańczyć, stojąc naprzeciwko siebie, ale nie dotykając się i bez muzyki. Ruchy ich nóg, rąk, wysunięcie stopy, cofniecie jej, jednoczesna niemal odruchowa reakcja na gest partnera, a potem połączenie rąk, objęcie się i kolejne fazy już tańca robią wielkie wrażenie.

fot. Bartek Warzecha

Czułość relacji Eli i Filipa (takie imiona nadają aktorzy swoim lalkowym alter ego), dwojga kochających się bohaterów, przenosi się w głąb sceny, gdzie rozciągnięta jest ogromna płachta. Tam aktorzy snują poetyckie, bardzo piękne frazy o tym, kim/czym dla siebie byliby, gdyby byli kolorami (ona pomarańczowym, on - białym), materiałem (ona – jedwabiem, on – pluszem), architektoniczną przestrzenią (ona – jednorodzinnym domkiem pod miastem, on – blokiem z wielkiej płyty), żywiołem (ona piaskiem, on – wodą). Niekiedy mają odmienne opinie o sobie, wymieniają je, ale akceptują wybory partnerów. Miłosna sielanka. Powoli jednak wydobywają spod płachty materii swoje lalkowe sobowtóry lub ich części i powoli zmieniają się relacje na scenie.

Pojawiają się drobne rysy na związku Eli i Filipa. Całkowicie schowany pod płachtą Filip dostaje drgawek, jego widoczny wówczas i animowany z ukrycia sobowtór reaguje na to zachowanie szturchnięciem aktora, jednym, potem kolejnymi. Animant powoli stara się przejąć kontrolę nad aktorem, uświadamia nam, że nawet szczęśliwy związek musi wejść w fazę rutyny, przyjętych form zachowania, rozmaitych konwenansów i to lalka jest ich strażnikiem. Niespodziewanie lalki wprowadzają do spektaklu chłód, oschłość, odbierają ludzkim relacjom czułość i wrażliwość. Kiedy w chwilę później Ela podnosi dłoń sobowtóra Filipa, pieszczącą wcześniej jej biodro, zachęcając by kontynuował pieszczotę, lalka odsuwa rękę. Kilkakrotne próby ponowienia tego gestu kończą się niepowodzeniem. Ela, zdziwiona, rezygnuje z dalszych prób. Rysa na ich związku się pogłębia. Gdybyśmy snuli szersze refleksje, to jest moment, który znamy z filmów grozy o lalkach, które przejmują całkowitą kontrolę nad ich ludzkimi właścicielami. Animanty jako obiekty opresyjne!

Atrakcyjna jest scena niesprawiedliwego rozłożenia obowiązków partnerskich we współczesnej rodzinie. Filip zamyka się we własnym studio, komponuje, śpiewa, tymczasem Ela dźwiga na swoich barkach cały dom. Pokazano to bardzo dosłownie, ale jakże sugestywnie: przygięta Ela niesie na swoich plecach Filipa, na nim leży lalkowy sobowtór Eli, która na dodatek w rękach trzyma lalkę Filipa.

Moment, w którym aktorzy zdejmują ubrania pozostając w cielistej bieliźnie, upodabnia ich bez reszty do lalkowych sobowtórów. Zakładają nawet na swoje twarze maski animantów, zatracając całkowicie ludzką emocjonalność i wrażliwość. Ich związek przeżywa kryzys. Poddajemy się rutynie. Przygnieceni codziennością zapominamy o tym wszystkim, co sprawiło, że jesteśmy razem. Jakie to ludzkie? 

Sensusie zaskakuje to, że animantom właśnie, o których myślimy z taką życzliwością i nadzieją, przypisano silnie depresyjną rolę. Znam jeden spektakl, w którym wykorzystano w tak przewrotny sposób teatralną funkcję lalki. Kilka dekad temu Neville Tranter pokazał spektakl Underdog. Tranter – aktor, grający Boya – jest łysy, ma obnażony tors, na szyi obrożę, a w jednej ze scen z Lazarillem nawet doczepiony łańcuch, za który ojciec-lalka, której nogi oplatają talię Trantera, wciąga chłopca na arenę. Boy jest niemową, z ust Trantera wydobywają się wyłącznie nieartykułowane dźwięki, ale jego twarz, oczy, usta rysują nieprawdopodobnie dramatyczną postać upodlonego bohatera. Za to lalki – jego matki, ojca, przyrodniego brata, lekarza-pedofila, wreszcie śmierci – rysują pełnokrwiste postacie, którym Tranter oddaje swój głos. I lalki są tego świadome. Potrzebują Boya-niemowy, by móc istnieć na scenie.

Także w Sensusie to lalki przejmują kontrolę nad związkiem Eli i Filipa. Nie ma tu okrucieństwa, przemocy, dominacji i opresji, bo spektakl opowiada o współczesnej parze trzydziestolatków i ich zmaganiu się z rozmaitymi wyzwaniami w budowaniu i utrzymaniu związku. Ale to animanty właśnie wprowadzają rutynę, chłód, napięcie i znaki zapytania w relacje pomiędzy bohaterami spektaklu.

W finałowych sekwencjach dochodzi do rzeczywistego kryzysu. Rozsunięta zostaje wisząca w głębi sceny miodowa kurtyna, za którą widzimy siedzące na krzesłach i zwrócone do siebie animanty Eli i Filipa. Aktorzy są teraz ubrani w czarne uniformy. Mają zasłonięte nawet twarze. To lalki zastąpiły ich na scenie, to one prowadzą akcję. Aktorzy zostali sprowadzeni wyłącznie do funkcji animatorów.

I tu wreszcie buntuje się Ela – Natalia Sakowicz. Ściąga zasłonę z własnej głowy, wyrywa maskę wraz z twarzą z głowy sobowtóra Filipa i ciska ją na podłogę, rozbijając w drobne kawałki. Pełna wzburzenia i emocji opuszcza scenę.

Finałowy monolog pięknie wygłasza Maciej Cempura, spektaklowy Filip, odwołując się do rozmaitych przykładów miłości w historii i literaturze, i przekonując widownię, że przecież miłość istnieje.

To prawda. Ale czy nasi bohaterowie Sensusu zdołają przetrwać kryzys miłości trzydziestoparolatków?

Pewnie dalszego ciągu nie będzie. I słusznie. Pierwsze wrażenia po przedstawieniu są doprawdy głębokie i przejmujące. Znakomita gra aktorska, świetna choreografia, no i jeszcze raz animanty w rolach aktorskich partnerów, tym razem w kontekście troszkę depresyjnym, ale jakże aktualnym i przekonującym! Po Sensusie Natalia Sakowicz bez wątpienia plasuje się w szeregu współczesnych lalkarskich mistrzów. 

Tytuł oryginalny

Meandry partnerstwa aktora i lalki

Źródło:

www.marekwaszkiel.pl
Link do źródła