„Fabryka Absolutu” wg Karela Čapka w reż. Judyty Berłowskiej w Teatrze Polskim im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Kolejnym, po toruńskim „Mazaganie”, wędrującym spektaklu Judyty Berłowskiej jest zrealizowana w tym sezonie w Bydgoszczy „Fabryka absolutu”. Rzecz oparta na powieści Karela Capka, wzbogacona jest o liczne wątki i aluzje lokalne, tworzone w efekcie poznawania przez reżyserkę infrastruktury miasta i rozmów z mieszkańcami.
Nie obyło się oczywiście bez symbolu Bydgoszczy, usytuowanej naprzeciwko Teatru Polskiego i mierzącej weń strzałą, rzeźby Łuczniczki. W figurę tę idealnie wciela się Michalina Rodak, grająca też jak każdy tu i w parę innych postaci. Jej łuk, który akurat celuje w ciągnącą się nieznośnie rozbudowę siedziby teatru, budzi przy okazji skojarzenia z innymi, równie niewygodnymi dla mieszkańców punktami miasta.
Głównym miejscem akcji jest redakcja lokalnej gazety „Przyjaciel Ludu”. Źródło zakłamania i hipokryzji. Jej naczelna, którą znakomicie groteskowo konstruuje Emilia Piech, idealnie manipuluje zarówno informacjami, jak i zespołem dziennikarskim, tak, żeby w żaden sposób nie narazić się władzom. Znakomite są jej sceny z Redaktorem Bezczelnym, czyli Dagmarą Mrowiec- Matuszak.
Głównym problemem sztuki są nieprzewidywalne skutki pewnego z pozoru bardzo opłacalnego wynalazku - maszyny do łatwego wytwarzania bardzo taniej energii. Aluzja do wynalazku Oppenheimera?
W przerażonego skutkami udostępnienia ludziom własnej myśli naukowej, „profesora” Marka bardzo dobrze wciela się Paweł L. Gilewski. W jego przeciwieństwo, pazernego, żądnego zysku za wszelką cenę, nie baczącego na zagrażające światu skutki uboczne wynalazku, fabrykant Bondy, bardzo wiarygodnie gra Marcin Zawodziński.
Wytwarzany przez nowoczesne maszyny gaz otumania ludzi, którzy w efekcie jego wdychania zaczynają odczuwać potrzebę przynależności do jakichś grup religijnych. Niestety różnych. A przecież silna chęć udowadniania wyższości jednej grupy nad innymi, to prosta droga do wojen religijnych.
Bardzo interesująca jest wspierająca absurdalne klimaty treści oprawa plastyczna spektaklu Joanny Załęskiej. Oparta m.in. na symbolice błędnego koła zapętlonych szyn.
Powieść powstała na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku, a akcję jej autor usytuował w r. 1944, a więc o drugiej wojnie światowej pojęcia jeszcze mieć nie mógł. Ale przewidział zawisły nad ludzkością wielki kataklizm. Dlatego i spektakl kończy się jakimś bliżej nieokreślonym wybuchem, po którym na sali zapada ciemność.