27 stycznia na deskach Teatru KTO pierwsza premiera roku – „Byłam żoną Boba Marleya” w reżyserii Pawła Szumca i Katarzyną Chlebny w roli Rity Marley. Autorką monodramu jest... krakowska radna miejska Małgorzata Jantos. - Pracuję nad poważną książką z zakresu filozofii. Usiadłam do biurka i zaczęłam pisać, choć nie to, na co czeka wydawnictwo - mówi w rozmowie z nami.
Katarzyna Chlebny na próbie do spektaklu „Byłam żoną Boba Marleya”, fot. Robert Siwek / mat. teatru
Czy „Byłam żoną Boba Marleya” to pani debiut w roli dramatopisarki?
- Nie do końca. Wiele lat temu na Śląsku, gdzie kończyłam pierwszy fakultet studiów, wystawiony został spektakl mojego autorstwa, ale było to naprawdę bardzo dawno temu. Wróciłam do tej działalności w ostatnim czasie, więc jestem prawie debiutantką.
Co nakłoniło panią do takiej twórczości?
- Pracuję nad poważną książką z zakresu filozofii, wydawnictwo już czeka, sprawa pilna, a mnie dopadła przypadłość, z którą boryka się wiele osób – prokrastynacja. Koniecznie musiałam posprzątać dolną szufladę, która nie była sprzątana od lat. Odkładając na później poważny temat, posprzątałam wiele takich szuflad, a potem usiadłam do biurka i zaczęłam pisać, choć nie to, na co czeka wydawnictwo. Przy sprzątaniu szuflad słucha się muzyki, a że mam całą dyskografię Boba Marleya, to jego słuchałam. Potem zaczęłam czytać o nim książki i pojawiła się Alfarita Marley, zwana Ritą. Pośrednikiem pomiędzy moją sztuką a teatrem była Małgorzata Kasińska, która mnie ośmieliła, i to ona dostarczyła monodram dyrektorowi Jerzemu Zoniowi i tak się zaczęło.
Jest pani bardziej znana z miłości do jazzu niż reggae.
Rzeczywiście, interesuję się przede wszystkim jazzem, ale cały świat muzyczny jest mi bliski. Równie dobrze mogłabym napisać o Bachu i jego relacjach rodzinnych. Okazało się, że Rita Marley to interesująca osoba. Obecnie prowadzi fundację Boba Marleya, wspierającą między innymi kształcenie dzieci na Jamajce. To kobieta, która z jednej strony była gruppies – bo tak znalazła się w otoczeniu Marleya, z drugiej strony była żoną człowieka, który wciągnął ją w obszar swoich zainteresowań i religii, przez co ona sama stała się gorącą wyznawczynią ruchu rastafari, ale też miała ogromne ambicje własne, z którymi trudno było jej się przebić przy tak olbrzymiej i dominującej osobowości jaką był Bob Marley. Właśnie ten aspekt chciałam pokazać w „Byłam żoną Boba Marleya”: jak to jest, mając tak wielką postać obok siebie, walczyć o swoje miejsce, swoją własną twórczość.
Ritę Marley zagra Katarzyna Chlebny, to był pani wybór?
To był wybór reżysera spektaklu Pawła Szumca oraz Jerzego Zonia, dyrektora Teatru KTO, w którym wystawiona zostanie sztuka. Ja miałam nieco inną koncepcję, ale Kasia jest osobą bardzo ekspansywną i zmieniającą się jak kameleon - potrafi być Korą i postacią ze spektaklu Krzysztofa Materny. Zresztą ona w mojej sztuce nie ma być Ritą, nie ma udawać żony Marleya, ma pokazywać wciąż aktualny problem kobiety w cieniu, która chce zaistnieć, pokazać swoje możliwości. Takich kobiet, podejrzewam, było i jest mnóstwo. Rita Marley cały czas rozwijała się muzycznie obok działalności swojego męża. Kiedy się poznali, ona także zajmowała się muzyką, spotkali się w momencie, kiedy wiedziała, że chce śpiewać. Okazało się jednak, że to on jest wielką gwiazdą, a jej marzenia o śpiewaniu sprowadzał do parteru, sugerując, że powinna zajmować się dziećmi. Zresztą Bob miał kilkanaścioro dzieci, które podrzucał Ricie do opieki, a mieli też i swoje własne. Kasia-Rita, oczywiście, będzie śpiewała wiele przebojów reggae.
„Byłam żoną Boba Marleya” to epizod czy pisanie sztuk teatralnych spodobało się pani na tyle, że powstaną kolejne?
Już skończyłam kolejną sztukę teatralną. Natomiast moja książka filozoficzna nadal i powoli powstaje. Chichot losu.
Kolejna sztuka też z motywem muzycznym?
Nie, ale z motywem kobiet, ponieważ, mam wrażenie, że ciągle nasze kobiece sprawy zdają się być drugoplanowe i trzeba je przypominać i pokazywać.
Zobaczymy ją w Krakowie?
Nie wiem, czy jakiś teatr się nią zainteresuje.
Zabiera pani głos w sprawach kultury, ma pani tremę przed tym, że teraz to panią będą oceniać?
Tremy chyba nie mam. Ale przypomnę tutaj opowieść, która się zdarzyła naprawdę. Jeden z włoskich profesorów, który był jednocześnie krytykiem, usłyszał, że skoro jest taki mądry i pisze recenzje, wykazując niedociągnięcia, to może sam by coś napisał. I napisał. Ja krytykiem nie byłam i nie jestem, ale zawsze uczestniczyłam w życiu kulturalnym. Pisząc sztukę - przeszłam na tę drugą stronę, która okazała się dla mnie odkryciem. Sprawy współpracy z teatrem i reżyserem, kwestie ingerencji w dzieło, prawa autorskie, aranżacje, to dla mnie obszary do tej pory, obce.
Bardzo się pani wtrącała?
Ależ skąd! W zasadzie będę na niewielu próbach. Pozostaje mi zaufanie do reżysera i wykonawczyni, a ponieważ są to osoby bardzo zdolne, twórcze, doświadczone: Paweł Szumiec i Kasia Chlebny – więc zaufanie mam.