„Notatnik Teatralny” nr 94 poświęcony jest ludziom teatru. W drugim wywiadzie, który udostępniamy dzięki uprzejmości wrocławskiej redakcji w ramach akcji Wolne teksty „NT”, Paweł Zaręba rozmawia z Romanem Bernatem. Kolejny tekst z najnowszego „Notatnika” za tydzień, w piątek 26 kwietnia.
Poznaliśmy się, kiedy pracowałem w Wałbrzychu. To była moja pierwsza praca w teatrze. Szybko zacząłem go podziwiać. Trwała produkcja Żeglarza Wojtka Rodaka na Scenie Kameralnej, zaczynała się pandemia. Roman był jedną z tych osób, o których można powiedzieć: spokój, spokój, profesjonalizm. Na pewno miał duży wpływ na to, że zacząłem pracować jako producent spektakli. Umawiamy się na rozmowę po czterech latach.
Paweł Zaręba: Jesteś kierownikiem technicznym Teatru Dramatycznego im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Jak znalazłeś się w teatrze?
Roman Bernat: Przypadek, czysty przypadek. Danuta Marosz po objęciu funkcji dyrektorskiej najpierw namówiła Piotra Kruszczyńskiego, aby został dyrektorem artystycznym wałbrzyskiego teatru. Ponoć nie był to najłatwiejszy proces, ale po jakimś czasie Kruszczyński dał się namówić. Mniej więcej rok później zadzwoniła do mnie. Znaliśmy się, ale nie byliśmy szczególnie zaprzyjaźnieni. Zaproponowała mi pracę w teatrze jako kierownik techniczny, a ja odmówiłem. Zamknąłem wtedy jedną moją prywatną firmę, zastanawiając się, co w życiu robić. Podobnie moja żona. Propozycja pracy w teatrze mnie absolutnie zaskoczyła. Kiedy odmówiłem, usłyszałem od mojej obecnej szefowej: „Zastanów się, jutro do ciebie zadzwonię”. Po tej rozmowie moja żona stwierdziła: „Słuchaj, a spróbuj, dlaczego miałbyś nie spróbować?”. No i tak też się stało, że spróbowałem. Właśnie mija dwadzieścia lat.
P.Z.: Jesteś wałbrzyszaninem z urodzenia?
R.B.: Jestem wałbrzyszaninem. Muszę powiedzieć, że zanim był teatr i zanim ta prywatna działalność gospodarcza, pracowałem w górnictwie. Byłem sztygarem maszynowym. Teatr i kopalnia są niby niemożliwe do powiązania, sztygar maszynowy pod ziemią i kierownik techniczny teatru dramatycznego. Stąd były moje obawy, że chyba sobie nie poradzę, bo się na tym nie znam. Dość szybko jednak się okazało, że to jest zwykła technika, bardzo podobna do tej w kopalni. Nie ma wprawdzie ładowarek zasięrzutnych, szybu z klatką, rząpia i amonitu – materiału wybuchowego. Ale tak samo używane są urządzenia linowe, urządzenia zamontowane u nas na stolarni, piły. Tak samo pracuje i działa to w teatrze, jak i w górnictwie.
Całość do przeczytania – w Magazynie e-teatru