"1980-TY" w reż Jana Tomaszewicza w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wlkp. Pisze Jacek Sieradzki , członek Komisji Artystycznej 28. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
W normalnym kraju nakręcono by taki film. Właśnie jako popularny musical o jednym z najcudowniejszych zdarzeń w historii Polski, jakim był 1980 rok. I nic by nie przeszkadzały uproszczenia, bo ta poetyka zakłada je automatycznie. I niczym by nie kłuło, że opowieść kończy się szczęśliwie, a my przecież wiemy, że dalej było, jak było. Bo tak się robi zawsze, wystarczy spytać Amerykanów. Andrzej Ozga napisał musicalowe libretto o zdarzeniach, które doprowadziły do przekraczającego wyobraźnię sukcesu strajku w Stoczni Gdańskiej, zgodnie z wszystkimi regułami gatunku. Nie ma tak zwanej wielkiej historii, sztandarowych scen, pamiętnych przemówień, znanych pysków z podręczników i tych wszystkich pytań, bez których nie umiemy żyć od czterdziestu lat. Jest marginalny bohater, nieprosty, pokręcony, lekko przejechany przez życie, tak zwany trudny (choć jego pokręcenia okażą się łatwe do prostowania). Jest konspiratorka z Warszawy i jest miłość, parę rozstań, parę cierpień; happy end świeci na horyzoncie jak wielka gwiazda. Mamy ulotkarzy-opozycjonistów przedstawionych bez cienia patosu – raczej ze śmiesznostkami, z nieporadnościami, z pozowaniem na herosów rodem z filmów. Gdzieś w głębi jest ubecja – ale bardziej strasząca niż skuteczna. A potem wybucha Solidarność i wszyscy są razem.
Bohater imieniem Janek (dobre imię dla bohatera) nosi traumę z 1970, kiedy zginął jego ojciec. Do końca nie wiemy, czy nie wie, czy wie ale wyparł, że ojciec zginął właściwie przez niego. Bo chciał zostać w domu, nie odpowiadać na apel Kociołka, by iść do pracy, co, jak wiadomo, skończyło się wyprowadzeniem ludzi pod lufy – ale poleciał szukać dziesięciolatka, co urwał się był z domu. I wtedy go trafili. Chłopak nazywany bywa sierotą po roku 1970, jest odludkiem, ma obsesję ucieczki z kraju. Próbuje kajakiem na Bornholm, ale go zgarniają. Nie wie, kto go zadenuncjował; w trakcie zdarzeń będących fabułą musicalu dowie się, że była to jego własna matka, która po przeczytaniu pożegnalnego listu zdecydowała, iż lepiej, by wpadł w łapy milicji, niż gdyby miał utonąć. Osierocony i zdradzony ma poczucie, że nic się nie da zrobić i tą swoją nihilistyczną rozpaczą zderza się czołowo z grupą smarkaczowato-beztroskich konspiratorów, głównie importowanych z Warszawy, którzy mozolnie płodzą hasła na ulotki, obficie podlewając prace redakcyjne winem. Niemal do końca nie uwierzy w sukces stoczniowego strajku, choć kuszeniom ubeka się oprze: nikogo nie wyda.
A jego Marta jest samotnicą z Warszawy, ojciec w 1976 zszedł z pokładu Batorego w Hamburgu i poprosił o azyl, matkę puścili do niego po dwóch latach, są zresztą już rozwiedzeni. A dziewczynę wylano z Uniwersytetu, przyjeżdża na Wybrzeże, chcę ponoć pisać pracę o zajściach 1970 roku. No i najwyraźniej zakochuje się w odludku od pierwszego wejrzenia. Tłucze się między nim a swoją paczką, znosi jego histerie, ucieczki i zamknięcia, w końcu nosi w łonie jego dziecko i ani nie zamierza go usunąć, ani zrezygnować z działalności. Na szczęście bramy stoczni otwierają się pokojowo i śmiertelnie przestraszony, że „zaraz wejdą Ruscy” ojciec może wziąć kobietę w ramiona.
Wystawienie tej muzycznej opowieści w niewielkim gorzowskim teatrze nie ma oczywiście ani rozmachu ani środków wielkich scen musicalowych. Jan Tomaszewicz sprawnie robi spektakl niemal bez scenografii, ogrywając dwa właściwie gołe plany: deski sceny i pomost ze schodkami. Ma nieźle rozśpiewaną i roztańczoną grupę młodzieży z zespołu „Buziaki” i ze Studia Teatralnego dla Dzieci i Młodzieży, tworzącą mu tło w zbiorówkach. Muzykę napisał Marek Zalewski, gorzowski kompozytor, twórca wie-lu prac w Teatrze im. Osterwy. Jest mocna, dynamiczna, efektownie dramatyczna. Oczywiście gdyby szła na żywo a nie z nagrania, podniosłaby temperaturę widowiska o dobrych kilka stopni. Wolno pomarzyć.
Od strony muzyczno-wykonawczej widowisko trzyma wysoki poziom nieczęsty w naszych teatrach dramatycznych. Trochę gorzej jest z aktorstwem: tak naprawdę brakuje głównego bohatera. Jan Mierzyński ze swoim mocnym, pewnym intonacyjnie głosem daje sobie świetnie radę z wokalem, ale ze swoją sylwetką i – niech mi wybaczy – metryką trudno mu grać rolę dwudziestolatka, zwłaszcza w spektaklu w którym otacza go grupa roztańczonych i rozśpiewanych naprawdę młodziutkich wykonawców. Nie za dobrze jest więc z chemią między głównymi postaciami, co sprawia że rewelacyjna w partii Marty Justyna Jeleń, musicalowa amantka w najlepszym stylu, z mocą, z wdziękiem, z ironią kiedy trzeba, lepiej wypada w scenach solowych, niż w duetach. Drugoplanowe postacie są dość schematyczne. Zwracają uwagę nowi aktorzy gorzowskiej sceny, Magdalena Kasperowicz dopełniająca swoim temperamentem trochę niedorysowaną w libretcie rolę przyjaciółki-odtrąconej miłości Janka czy Dominik Jakubczak w maleńkim epizodzie księdza, całkiem innym niż dzisiejsi „czarni” na scenach. No i jako komediowy przerywnik para clochardów-łowców absurdu, Anna Łaniewska i Cezary Żołyński, których lazzi, niekoniecznie subtelne ale wdzięczne, zdobywają oczywiście widownię na pniu.
Projekcje na ekranie w tle Tomaszewicz traktuje jak okazję do zarysowania realiów historycznych tamtego czasu, właściwie jak skrótowy wykład w obrazkach. Jak najsłuszniej, bo przecież młodzież, do której głównie adresowany jest ten spektakl, nie wie o zdarzeniach sprzed czterdziestu laty nic. Czy znajduje z tamtą epoką jakieś identyfikacje? Z fabułą pewnie niekoniecznie, ale z finałem – z którego wynika, że i wtedy, i teraz chodziło o lepszy czyli po prostu normalny kraj – chyba tak, słyszałem wychodzące z teatru nastolatki namiętnie przejęte kończącym spektakl songiem. I tak naprawdę o to tu chodzi przede wszystkim.
Andrzej Ozga 1980-TY. Reżyseria: Jan Tomaszewicz, muzyka: Marek Zalewski, choreografia: Tomasz Tworkowski, scenografia i kostiumy: Natalia Kołodziej, reżyseria światła: Monika Sidor, animacje i wideo: Joanna Sapkowska. Prapremiera w Teatrze im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim 15 października 2021.