"Król Lear" Williama Shakespeare'a w reż. Wawrzyńca Kostrzewskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Rafał Węgrzyniak w portalu Teatrologia.pl.
Króla Leara widziałem dotąd na scenie tylko raz, w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w 1977 w reżyserii Jerzego Jarockiego. Spektakl toczył się pod rozgwieżdżonym niebem na drewnianym podeście w kształcie symbolu nieskończoności. Grający Leara Gustaw Holoubek nie przekonywał w ukazywaniu cierpienia starego władcy, bo był zbyt retoryczny. Ale ów niedostatek emocji zrekompensowali partnerujący Holoubkowi Piotr Fronczewski jako Błazen i Marek Walczewski w roli Szalonego Tomka, czyli Edgara oraz Zbigniew Zapasiewicz grający Kenta. Pewnie miałbym wątpliwości, czy nowoczesny teatr jest w stanie sprostać tragedii Leara, gdybym nie widział filmowej rejestracji spektaklu Petera Brooka, stworzonego w 1962 w Royal Shakespeare Company z Paulem Scofieldem w roli tytułowej. Znam też migawki z inscenizacji powstałej w 1935 w GOSET, czyli Państwowym Teatrze Żydowskim w Moskwie, z Salomonem Micholesem jako Learem i Beniaminem Zuskinem w roli Błazna. Do Dramatycznego szedłem więc mając w pamięci najbardziej udane wystawienie Króla Leara w Polsce oraz przynajmniej wyobrażenia o dwóch bodaj najwybitniejszych realizacjach tej tragedii w dwudziestowiecznym teatrze europejskim.
Wiedziałem z przedpremierowych wypowiedzi Wawrzyńca Kostrzewskiego, że obsadził w tytułowej roli swą matkę, Halinę Łabonarską, w ślad za Stanisławą Wysocką i Teresą Budzisz-Krzyżanowską, grającymi niegdyś w polskim teatrze Hamleta oraz zgodnie ze współczesnymi tendencjami do zamiany płci postaci w dramatach Shakespeare’a w duchu gender. Wbrew zapowiedziom Łabonarska nie gra starej osoby pozbawionej już cech płciowych, lecz dominującą kobietę, która zajęła pozycję zarezerwowaną niegdyś dla mężczyzn, już po obaleniu patriarchatu.
A wzmacnia takie ukazanie Leara z perspektywy feministycznej rewolucji obdarzenie w prologu jego córki Kordelii obowiązkami rezonera opisującego kryzys cywilizacji wywołany wszechobecną nienawiścią oraz wskazującego możliwość jego przezwyciężenia poprzez miłość, a potem powierzenie tej samej aktorce roli Błazna, skądinąd przypominającego cyrkowego klauna Podobny wydźwięk ma wzmocnienie agresywnych cech pozostałych córek Leara, Regany i Goneryli, które poniżają swych mężów, krzyczą na nich i popychają do zbrodni. Dobitnie ilustruje tę zmianę dodana sytuacja, w której Goneryla, układając się na metalowej klatce, prowokuje swego męża do gwałtu przy świadkach, ale natychmiast go upokarza i pozbawia męskości, a jako niezdolnym do jej seksualnego zaspokojenia ostentacyjnie pogardza, w końcu zaś szuka satysfakcji w związku z innym mężczyzną – bękartem Edmundem. Podobnie Regana zmusza swego męża do oślepienia Gloucestera, dręczenie starca traktując jako afrodyzjak w erotycznej grze. Kobiety, które przejęły władzę, okazują się w spektaklu bardziej lubieżne i okrutne, bezwzględne i zdeprawowane niż mężczyźni.
W każdym razie Kostrzewski przeniósł Króla Leara z wczesnego średniowiecza w realia współczesne albo z niedalekiej przyszłości. Jego spektakl, ze zredukowanym i poprzestawianym tekstem Shakespeare’a, toczy się dynamicznie w postindustrialnej scenerii zbudowanej przez Martynę Kander z metalowych konstrukcji i dopełnionej komputerowymi animacjami, pojawiającymi się na pionowych ekranach umieszczonych po bokach sceny. Kostrzewski postanowił bowiem ukazać cywilizację w stanie całkowitego rozchwiania, nierespektującą już żadnych zasad i reguł moralnych, zmierzającą wprost do samozagłady. Jej metaforycznym obrazem staje się stos trupów w foliowych czarnych workach, pokrywających w epilogu całą scenę. Wśród nich umieszczone zostają zwłoki wszystkich ofiar tragedii, łącznie z powieszoną Kordelią i umierającym z rozpaczy po jej utracie Learem. Nad sceną pojawia się też parokrotnie metalowa konstrukcja w kształcie ogromnego koła, niczym powoli zbliżająca się planeta, która w filmie Larsa von Triera Melancholia miała unicestwić Ziemię. W ten sposób końcowa katastrofa nabiera w przedstawieniu Kostrzewskiego rysów apokaliptycznych. Chociaż ma też podtekst lokalny, bo państwo upadające z powodu wszechobecnej w niej, nawet w obrębie rodzin, nienawiści przypomina Polskę, w której żyjemy co najmniej od czternastu lat. Nieprzypadkowo układane w rzędach ciała w foliowych workach ewokują miejsce katastrofy smoleńskiej.
Kostrzewski zdołał więc przygotować godną uwagi współczesną interpretację Króla Leara, której najsłabszym elementem jest idealistyczne przesłanie. Niestety zabrakło mu umiejętności reżyserskich, aby swoją koncepcję urzeczywistnić na scenie. Trudno nie zauważyć, że jest bodaj pierwszym reżyserem na świecie, który nie mając żadnych doświadczeń związanych z dramatami Williama Shakespeare’a wziął na warsztat w pierwszej kolejności niebywale trudnego do wystawienia Króla Leara. Jest to przejaw nadmiernego zaufania Kostrzewskiego do swej erudycji, inteligencji i inscenizatorskiej inwencji, ale też konsekwencja wmawiania mu przez klakierów, że skoro w Teatrze Telewizji zrealizował interesującą adaptację Listów z Rosji Astolphe’a de Custine’a, to może reżyserować największe dzieła dramatyczne. Inscenizacja Króla Leara niewątpliwie ma właściwą skalę i bywa sugestywna, ale jest całkowicie wtórna, bo stanowi odbicie rozmaitych, także drugorzędnych filmów ukazujących katastrofę obecnej cywilizacji, przy tym zaś pełna dość tanich efektów wizualnych i akustycznych. A ludzkie zwłoki w plastikowych workach wprowadził już w 2004 Wajda do swej inscenizacji Makbeta w Starym Teatrze w Krakowie.
Największą porażkę poniósł jednak Kostrzewski w pracy z aktorami. Wprawdzie Halina Łabonarska udowodniła, że jest w stanie zagrać Leara, ale nawet ona nie ma w spektaklu sceny szczególnie poruszającej, gdy wpada w gniew, pogrąża się w obłędzie albo rozpacza nad ciałem córki. A wiele kwestii Leara – w po raz pierwszy granym przekładzie Piotra Kamińskiego – przepada, pomimo posiadanej przez Łabonarską znakomitej dykcji.
Mariusz Wojciechowski miał wszystkie warunki, aby przyzwoicie zagrać Gloucestera, ale tak podziwiana przez Juliusza Słowackiego w Kordianie scena nieudanego samobójczego skoku oślepionego starca z nadmorskiej skarpy z winy reżysera przechodzi w Dramatycznym kompletnie niezauważona. Kent Łukasza Lewandowskiego daje dowody męskiej siły, staczając walki i prężąc muskuły pokryte tatuażami, ale aktor ten predestynowany był raczej do roli Błazna i szkoda, że jej nie zagrał. Agata Różycka jest przynajmniej wyrazista jako Kordelia, ale zupełnie zawodzi w roli Błazna.
Odtwórczynie jej sióstr, Goneryli i Regany, Lidia Pornobis i Karolina Charkiewicz, przede wszystkim zdzierają sobie głosy, wrzeszcząc i demonstrują wyuzdane pozy. Uosobieniem zła stali się wyłącznie Edmund Marcina Stępniaka i Oswald Karola Wróblewskiego. Nie da się ukryć, że Tadeuszowi Słobodziankowi w Teatrze Dramatycznym dotąd nie udało się stworzyć zespołu aktorskiego, który byłby w stanie zagrać Króla Leara choćby na identycznym poziomie, jak w czasach dyrekcji Gustawa Holoubka.