Rozmaitość atrakcji Lądeckiego Lata Baletowego jest imponująca, a nawet zaskakuje - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.
Począwszy od warsztatów stretchingu i jogi dla każdego, kto przyjdzie do Parku Zdrojowego z własną matą, poprzez wernisaż wystawy fotografii „Retrospekcja. Lądek - miasto tancerzy", prezentację wywiadów z żyjącymi osobistościami sztuki tańca (Pastor, Przybyłowicz) i wspomnieniami o zmarłych (Ewa Głowacka), wreszcie wieczorne spektakle w wykonaniu tancerzy Opery Wrocławskiej, Opery Śląskiej z Bytomia (uroczy Słowik cesarza i Sól ziemi czarnej -obie najnowsze produkcje Artura Żymełki). Poza tym występy włoskiego zespołu Borderline Danza, szwajcarskiej Company Idem, Teatru Antoniny Jakubowskiej czy spektakl „Słowo - ciało – przestrzeń”, który na zamówienie festiwalu przygotował objawiony na zeszłorocznej audycji australijski tancerz Joshua Legge. Obecnie według pomysłu Cezarego Łasiczki stworzył choreograficzną opowieść o Orfeuszu i Eurydyce, co osobiście zatańczył ze swą partnerką Karoliną Urbaniak (w epizodach również Angele Villanueva i Wiktor Perdek).
Ten Joshua to jedno z najciekawszych odkryć lądeckiego festiwalu, artysta mający przed sobą jeszcze długie lata kariery na scenie, ale kto wie, czy nie więcej do powiedzenia w dziedzinie choreografii. Tym razem pomogli mu swą interesującą dramaturgią Cezary Łasiczka, piękną poezją Piotr Śliwiński, który dla jej wyrażenia użył w nagraniu własnego głosu, oraz muzyką Adrian Copeland.
Nieobecnemu tym razem w Lądku Pawłowi Chynowskiemu, bezkonkurencyjnemu dotychczas polskiemu dramaturgowi baletowemu, uprzejmie donoszę, że zyskał właśnie rywala w osobie Cezarego Łasiczki. Obaj wszakże zaczynali od dziennikarstwa. Łasiczka - po mistrzowsku uprawiając tę profesję na antenie Radia TOK FM - na terenie Lądeckiego Lata Baletowego staje się kreatorem coraz bardziej niebezpiecznym. W roku ubiegłym w obecności roznegliżowanych baletomanów przeprowadził ze mną rozmowę o sztuce baletowej, podczas której cały czas zanurzeni byliśmy w życiodajnych wodach XVIII-wiecznego, pięknego w skali światowej basenu „Wojciech". W konsekwencji ja po tym wyraźnie odmłodniałem, co zauważyła płeć piękna, natomiast Łasiczka schudł o co najmniej 20 kilo i tez zaczął podobać się panienkom.
W tym roku zobaczywszy w programie, że Cezary przesłuchuje Marka Prętkiego, nowego kierownika Baletu Opery Wrocławskiej, postanowiłem pójść na to spotkanie w nadziei dowiedzenia się, co słychać w sztuce tańca w teatrze. Jakże się zawiodłem. Marek Prętki ani słowa nie powiedział o początkach swej pracy z zespołem wrocławskim, jego artystach, planach repertuarowych i jakichkolwiek poczynaniach w swej nowej sytuacji zawodowej. Skrytykował tylko łagodnie sam siebie za zbytnie akcentowanie działań pedagogicznych, co nietrudne w jego sytuacji, bo jest pedagogiem wybitnym. Więcej mówił o swych latach szkolnych, karierze w balecie stuttgarckim, okresie pracy w Szkole Johna Cranko, po czym odpowiadał na pytania nielicznych wybrańców zgromadzonych na tym spotkaniu.
Aby w nim uczestniczyć, trzeba było wczołgać się do wnętrza Jaskini Radochowskiej, której Sala Gotycka, niemająca nic wspólnego z jakimkolwiek gotykiem, znajduje się kilkadziesiąt metrów pod ziemią, w głębi zalesionej góry. Tam właśnie szalony Cezary postanowił prowadzić dysputy o balecie.
Drogi Czarku, takie miejsca nie nadają się do działalności baletowej. Należy pozostawić je grotołazom, Liczyrzepie, smokowi wawelskiemu lub ewentualnie stworzyć miejsce odosobnienia dla tych, którzy nie chcą sponsorować Lądeckiego Lata Baletowego. Siedziałem zmarznięty i utytłany w błocie w gronie nieszczęśników, którzy cudem przedarli się przez skalne czeluści, uszkadzając kolana i pośladki, z guzami na głowach mimo nałożonych kasków.
Jedna Pani obok mnie podczas tej eskapady w ciemnościach bezpowrotnie straciła cenną, zabytkową sztuczną szczękę. Pewien artysta baletu, przeciskając się przez twarde stosy kamieni, obdarł sobie część ciała będącą ozdobą każdego dobrze zapowiadającego się tancerza i teraz martwi się, czy to nie zaważy na jego dalszej karierze.
Przy powrotnym wydostawaniu się z jaskini Maria Kijak, ongiś wybitna balerina, a potem kompetentny kierownik wrocławskiego baletu, zdjęła baletki, w których przybyła na spotkanie ze swym świeżo upieczonym następcą, pomyliła drogę powrotną i zdziwiona wyszła na świat dopiero z drugiej strony góry.
Natomiast niegdysiejsza szefowa baletu łódzkiego i poznańskiego Liliana Kowalska oraz jej utalentowana balerina i pedagog Beata Wrzosek w ogóle nie dostały się do wnętrza jaskini. Obie bowiem, nabrawszy ciała po karierach na scenie, dostąpiły cielesnych gabarytów nazbyt obfitych, aby zmieścić się w tych radochowskich czeluściach.
Apeluję do Karoliny Sierakowskiej, charyzmatycznej dyrektorki lądeckiego festiwalu, aby w przyszłości Łasiczka zrezygnował z basenów i jaskiń, aby dyskutować o balecie. A dyskutuje się z nim, jak z nikim innym!