„Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu” Jana Czaplińskiego i Jakuba Skrzywanka w reż. Jakuba Skrzywanka w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Jakub Skrzywanek wyreżyserował spektakl o Jakubie Skrzywanku reżyserującym spektakl o Jakubie Skrzywanku, aż dziwne, że nie zatytułował go Jakub Skrzywanek. Jest też możliwość, że Zamach na Narodowy Stary Teatr. Narodziny narodu to opowieść o fakenewsach w czasach postprawdy, albo o zmierzchu paradygmatu romantycznego. Albo o wszystkim naraz.
Łatwo się w tym przedstawieniu zgubić, spróbujmy więc narysować mapę. Podział na dwa akty jest zwodniczy, bo spektakl rozpada się na pięć części. Tytułowy zamach przerywa premierę Wyzwolenia Stanisława Wyspiańskiego w Narodowym Starym Teatrze w reżyserii Skrzywanka. Następnie obserwujemy wydarzenia, które są owego terroru efektem, interpretacją i reakcją nań, a my jesteśmy ich świadkami lub uczestnikami. Rocznicę zamachu (ogrywaną w foyer w trakcie antraktu), na której poznajemy między innymi Piotra, przewodniczącego Stowarzyszenia Rodzin i Bliskich Zamachu Na Narodowy Stary Teatr (Grzegorz Mielczarek). Przypomina on oszalałego od dobroci proboszcza, który wpadł na pomysł założenia własnego kościoła. Bo tym się owo Stowarzyszenie ostatecznie staje – sektą, inspirowaną tak zwaną „religią smoleńską”. Co widać wyraźnie w kolejnej części, czyli uroczystości nadania scenie imienia zmarłego aktora (Michała Wojnicza). Celebra przeradza się w niewybredną kpinę z grup wsparcia i procesów terapeutycznych. No chyba, że te dowcipy ze strzelaniem do manekinów, to jakaś subwersywna strategia, której nie załapałem. Finałem spektaklu jest początek pracy nad nowym przedstawieniem opowiadającym całą tę historię. Akcja Zamachu… kończy się osiem lat po wydarzeniu (o zmianach czasu informuje zegar zawieszony nad sceną).
Zabawy metataetralne uzasadnia samo Wyzwolenie, zabawy performatywne usprawiedliwia koncept, ale co zgadza się na papierze, na scenie nie musi. Szczęśliwie sam zamach przedstawiono w trybie, jak czytam w Onecie, „nowoczesnego trybu opowiadania”, co znaczy, że jest wideo. Trochę się bałem, że aktorzy będą biegać z bronią i grać, że mnie zabiją. Tymczasem scenę zasłania ekran, z foyer dobiegają jakieś hałasy, a my oglądamy relacje medialne z udziałem prawdziwych dziennikarzy nagrane uprzednio na placu Szczepańskim oraz deepfake’i, w których znani politycy (Duda, Siemoniak, Trump) komentują sprawę. Ale zanim do budynku na placu Szczepańskim wpadną terroryści (ich tożsamości i motywacji nigdy nie poznamy, co sugeruje że interesują nas nie przyczyny a skutki); zanim pobiegniemy do mieszkania Anny (Iwona Budner), by poinformować ją o śmierci syna (w finale okaże się, że to kluczowa scena, oparta na osobistym doświadczeniu samego Skrzywanka, o czym opowiadał w wywiadach); zanim zawiąże się wspomniane stowarzyszenie-sekta, zanim zdążę się zdumieć, zezłościć, znużyć, zmęczyć i załamać, rozpoczyna się premiera wspomnianego Wyzwolenia.
Konrada gra Radosław Krzyżowski, Muzę z czarnym sztandarem Dorota Segda. Ciemna, jakby szkicowana węglem przestrzeń (scenografia Natalii Mleczak). W centrum drzewokrzyż z pogrzebowych spleciony wieńców. Na schodach po dwóch stronach widowni uczestnicy procesji-poloneza trzymają kościelne chorągwie (na jednej z nich płonący samolot). Te niespełna dwadzieścia minut podług dramatu Wyspiańskiego to najlepsza część Zamachu… A potem Skrzywanek postanawia, że sam będzie jak Wyspiański, dokończy to, czego tamten nie zdołał i wreszcie nas wyzwoli. Do spółki z Janem Czaplińskim, współautorem tekstu.
Wyzwolenie polega na tym, że w finale spektaklu Segda, jako aktorka-gwiazda, otwiera okno na Plac Szczepański a publiczność bije brawo usłyszawszy jej płomienną przemowę, którą da się streścić hasłem: dość już tych Konradów! Kłopot w tym, że w przypadku Wyzwolenia jest to postulat bez sensu, bo przecież Konrad u Wyspiańskiego stoi po tej samej stronie romantycznej barykady, co reżyser Zamachu – też się chce z kłopotliwym dziedzictwem uporać. Wyspiańskiemu się nie udało, ale teraz w Krakowie nastał Skrzywanek. Kosmiczną wagę narodowej zmiany, którą rozpoczyna jego współdyrekcja, podkreśla monumentalne zaćmienie słońca, co w głębi sceny gore, albo i krwawi. Nie ma w tym spotęgowaniu symboli żadnego rzeczywistego wyjścia poza słynny paradygmat, którego zmierzch optymistycznie anonsowała Maria Janion, którego pośmiertne życie badał Tomasz Plata, i którego żywotność i moc uświadamia sobie każdy, kto choć chwilę nad polskością pomyśli. Plac Szczepański widoczny za oknem jest tak samo romantyczny jak wnętrze teatru, w którym – jak bezsilny, pokutujący duch – wraca głos Jerzego Treli ze słynnej inscenizacji Konrada Swinarskiego. Nowy współdyrektor próbuje manifestacyjnie przewietrzyć Kraków, jakby nie wiedział, że miasto leży w niecce. Tu nie pomoże nawet halny, a od otwartego okna można się co najwyżej przeziębić.
Jakkolwiek jestem z tych, co na widok upiora polskości robią maślane oczy, to rozumiem potrzebę rewizji. Kłopot w tym, że nawet od najżarliwszej krytyki nie przybywa pomysłów, co zamiast? Efektowne, bo nawiązujące do Studium o „Hamlecie”, słowa „do pomyślenia”, które padają na koniec z ust reżysera (Łukasz Stawarczyk) to pusta obietnica. Twórcy mieli wiele miesięcy, żeby pomyśleć i trzy godziny, żeby nas przekonać, że doszli do czegoś więcej niż problematyzowanie własnej obecności w przestrzeni Starego Teatru, przekładane bardzo mądrymi, ale nieprzepracowanymi pytaniami o status prawdy w dzisiejszym krajobrazie medialnym, o ciężar czynu i reprezentacji, o polityczne narracje i poprawności. À propos, zderzenie zamachów na moskiewski teatr na Dubrowce i tamtejszą Crocus Hall z katastrofą w Smoleńsku – i to wszystko w czasie nagłego zwrotu USA wobec wojny w Ukrainie (o którym twórcy przypominają deepfakiem z Trumpem) – to niezłe publicystyczne combo. Godne reżysera takich dzieł jak Zbrodnia i kara. Z powodu zbrodni Rosjan, których nie potrafimy zrozumieć (2023).
Wróćmy na scenę. Ostatnia sekwencja przedstawienia dzieje się osiem lat po zamachu. Obserwujemy pierwszą próbę do spektaklu o tym wszystkim, cośmy tu już zobaczyli. Reżyseruje twórca przerwanego Wyzwolenia, czyli sam Skrzywanek (Stawarczyk). W mowie powitalnej proponuje rozmowę ze zmarłymi, „radykalny, polityczny projekt” i „podróż po prawdę”, bo „od tego jest narodowy teatr”. Całe to exposé za chwilę zostanie poddane w wątpliwość, co ma nas przekonać, że reżyser nawet jeśli zafascynowany własną wizją, pozostaje zdolny do refleksji. Towarzyszą mu na scenie aktorzy. Krzyżowski, świadek i symbol, nowy antyromantyczny Konrad, który uciekł, zamiast zginąć jak kolega, i pobiegł poinformować o tragedii jego matkę, Segda, czyli gwiazda sceny i młody adept (Kamil Pudlik). Jest to oczywiście okazja do metateatralnych dowcipów, szansa na warsztatowy popis (zwłaszcza Segdy) i zagęszczenie tropów (dowiadujemy się, że Skrzywanek podobny jest nie tylko do Wyspiańskiego, ale i Kantora, a co!). Ale jest to również przestrzeń na poważne pytanie, czy w teatrze (i w sztuce w ogóle) liczy się prawda świata, czy prawda sceny? Skoro postawiono je na końcu tej opowieści, to może ono jest najważniejsze?
Prawda świata zmusza artystów do rekonstrukcji tego, co się wydarzyło (co postuluje świadek i uczestnik Krzyżowski), prawda sceny służy tylko i wyłącznie artystycznemu efektowi (na czym zależy reżyserowi). Jest jeszcze trzecie podejście, w którym liczy się po prostu to, co dany aktor ma do zagrania, a im więcej ma, tym lepiej (reprezentowane zarówno przez gwiazdę, jak i młodego aktora). I podejście czwarte, które reżyser ujawnia po dłuższej chwili. Ważny jest wyłącznie jego interes, jego sprawa, jego wyobrażenie, jego osobiste wspomnienie dotyczące katastrofy smoleńskiej, które przetwarza i przerabia za pomocą innej historii, innego ciała, innej świadomości. Gorący spór między orędownikami tych stanowisk prowadzi do kolejnych – niegłupich przecież – pytań o status reżysera w teatrze i granice przemocy. Jak to się łączy z poprzednimi tematami? Jakoś na pewno, wszystko dzieje się przecież w teatrze.
Zamach… w wąskich kadrach bywa intrygujący i dzięki aktorom wyrazisty. Jeśli jednak spojrzeć panoramicznie, widać, że przedstawienie trzyma się wyłącznie na trytytkach widzowskiej życzliwości, a myśl nie tyle „zmąciła się w drodze” przez metateatralne załomy reżyserskiego ego tripu, ile przepadła tam na amen.
***
Jan Czapliński, Jakub Skrzywanek ZAMACH NA NARODOWY STARY TEATR. NARODZINY NARODU. Koncepcja i reżyseria: Jakub Skrzywanek, współpraca dramaturgiczna: Dorota Semenowicz, kostiumy, scenografia i aranżacja przestrzeni: Natalia Mleczak, reżyseria światła i aranżacja przestrzeni: Aleksandr Prowaliński, muzyka: Karol Nepelski, choreografia: Agnieszka Kryst, wideo: Natan Berkowicz. Prapremiera w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie 21 marca 2025.