„Ina. Wolisz, kiedy się śmieję” Agnieszki Wolny-Hamkało w reż. Katarzyny Dudzic-Grabińskiej w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Piotr Sobierski.
Ina Benita to jedna z bardziej tajemniczych postaci polskiego filmu i teatru. Dzięki literackim próbom opisania jej historii, które podjęto w ostatniej dekadzie, gwiazda ponownie stała się obiektem zainteresowania. Okładki poczytnego „Kina”, szaleństwo wielbicieli, obyczajowe skandale i zagraniczni kochankowie to najbardziej spektakularne elementy tej kariery. Dzisiaj zdają się równie soczyste, jak doniesienia dotyczące współczesnych gwiazd showbiznesu. Spektakl „Ina. Wolisz, kiedy się śmieję” Agnieszki Wolny-Hamkało w reżyserii Katarzyny Dudzic-Grabińskiej na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni czyni z tej historii fundament do ukazania ciemnych stron życia w blasku fleszy i bezwzględności, z jaką społeczeństwo potrafi traktować swoje gwiazdy.
Na scenie stają dwie aktorki, prywatnie siostry - Katarzyna Kurdej-Mania oraz Barbara Kurdej-Szatan. Jedna gra drugą, i na odwrót, co początkowo zaskakuje, ale szybko pozwala oderwać się od ich scenicznych, jak i prywatnych wizerunków. Przede wszystkim daje szansę na zbudowanie soczystych kreacji. Barbara to ta bogata (co spektakl z ironią podkreśla), popularna, z milionem obserwujących w mediach społecznościowych, królowa „ścianek”, reklam i skandali. Katarzyna to z kolei ta z prowincji, jak określić można z perspektywy stolicy etatową aktorkę gdyńskiego teatru, który gwarantuje jej lokalną rozpoznawalność, ale nie pozwala zerwać łatki bycia siostrą znanej blondynki.
„Ina. Wolisz, kiedy się śmieję” stanowi klasyczny przykład teatru w teatrze. Akcja rozgrywa się na scenie, podczas próby do najnowszej premiery. Obie aktorki wciąż nie wiedzą, której przypadnie tytułowa rola. Reżyserka nie pojawia się na próbie, a z ministerstwa dochodzą wieści o braku dofinansowania dla tej produkcji. Nad spektaklem pojawiają się czarne chmury.
Aktorki doskonale odnajdują się w swoich kreacjach. Bawią w sekwencjach komediowych – rozmowa o wieku Iny, sprzeczka dotycząca wspólnej Wigilii w rodzinie Kurdej czy siostrzane złośliwości: „Basia Kurdej-Szatan. Ciekawe jak się jej wiedzie po tej aferce. Wygląda nieźle…”. Momenty dramatyczne dopełniają koloryt postaci, ukazują aktorski i wokalny warsztat. Aktorki wielokrotnie balansują na skrajnych emocjach. Raz są eteryczne, by po chwili zmienić się w seksowne gwiazdy rewii, raz wyciszone pochylają się nad losem Iny, by niespodziewanie trafić w środek wojennej zawieruchy. Te zmienne stany doskonale podkreśliła choreografia Michała Cyrana.
Jednym z elementów pomysłowej scenografii Krystiana Szymczaka (również autora kostiumów) jest okrągły podest z rozsuwaną kurtyną, który przez większość spektaklu stanowi scenę prób, ale w jednej z kluczowych momentów zamienia się w karuzelę spod murów warszawskiego getta, przywołaną przez Czesława Miłosza w wierszu „Campo di Fiori”. Na równie mocny efekt pracuje muzyka Piotra Manii. Kompozytor obdarzył bohaterki zestawem różnorodnych piosenek, często odległych stylistycznie - drapieżnych, rockowych, ale też momentami lirycznych. Dobrze oddają zmienność losów i charakteru tytułowej bohaterki. Dla sióstr Kurdej stanowią okazję do wyrwania się z ugruntowanych scenicznych wizerunków. Obie, co ważne, doskonale śpiewają.
Inę nazywano „hitlerowską dziwką”, a Barbarę „aniołkiem Łukaszenki”. Trudno wprost zestawić losy obu aktorek, zważywszy na czasy, w jakich przyszło im budować swoje kariery. Jest jednak w tych dwóch epokach wiele wspólnych elementów - niczym nieuzasadnione i wyśrubowane oczekiwania, ciągła chęć podglądania prywatnego życia czy używanie kultury i znanych postaci do celów politycznej walki.
Pomimo ponad czterdziestu lat od śmierci Iny, jej historia zdaje się wciąż pełna zagadkowych nieścisłości. Zapewne w dużej mierze dzięki samej Inie, która zmieniała fakty, aby chronić siebie i swoją karierę, a finalnie pozwoliła sobie na skuteczne zatarcie śladów.
Czy dzisiejsze gwiazdy są w stanie skryć się za maską wykreowanej tożsamości? Wszechobecny monitoring ich publicznej i prywatnej działalności zdaje się temu przeczyć, ale o tym też jest ten spektakl. Siostry Kurdej zdają się doskonale pamiętać, że zdobyta sława i kariera potrafią szybko minąć. Obie śpiewają w ostatniej piosence: „Tylko tyle mogę Wam dać. (…) Piosenki takt, filmowy gag, sceniczny strach, wdzięk na start”. Nieustająco obie bohaterki podkreślają, że i tak najważniejsze będzie to, co zostaje w życiu po zgaszeniu scenicznych reflektorów. Patrząc na historię Iny, zapewne i ona mogłaby podpisać się pod tymi słowami.