Logo
Recenzje

#KurierTeatralny: Teatralna rutyna

29.10.2025, 17:12 Wersja do druku

„Producenci” Mela Brooks i Thomasa Meehana w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Piotr Sobierski.

fot. Rzemieślnik Światła/mat. teatr

W czasach, gdy faszyzm znów niepokojąco puka do drzwi, a społeczne rewolucje przestawiają porządek świata, musical „Producenci” Mela Brooksa (libretto współtworzył Thomas Meehan), na podstawie jego filmu o tym samym tytule z 1967 roku, staje się reliktem epoki i testem dla współczesnej wrażliwości. Jak więc podejść do tego materiału, by wyśpiewane w otwierającej piosence zdanie „Zapomnieć to fiasko” nie stało się smutnym mottem wieczoru? Czy można dziś wystawić ten tytuł bez krytycznego spojrzenia na jego mizoginię i niewybredne żarty?

„Producenci” opowiadają historię podupadłego producenta teatralnego Maxa Bialystocka (Robert Rozmus) i nieśmiałego księgowego Leo Blooma (Maciej Podgórzak). Mężczyźni wpadają na absurdalny pomysł – chcą się wzbogacić, wystawiając najgorszy spektakl w historii Broadwayu, który natychmiast zostanie zdjęty z afisza. Wybierają skandalizujący musical „Wiosna Hitlera” napisany przez neonazistę Franza Liebkinda (zabawny Tomasz Gregor), a do wyreżyserowania tytułu namawiają ekscentrycznego Rogera De Billa (udana kreacja Sebastiana Wisłockiego). Fundusze na premierę pochodzą od naiwnych, sędziwych inwestorek. Jednak plan niespodziewanie się komplikuje, gdy sztuka okazuje się wielkim sukcesem. Historia Brooksa wciąż bawi absurdalnością, lecz domaga się także refleksji nad mechanizmami władzy. Dzisiaj pytanie Maxa „kogo trzeba bzykać w tym mieście, aby wrócić do łask” przestało być żartem, a stało symbolem systemowej przemocy. 

Reżyser Tomasz Dutkiewicz ogłosił po premierze w Teatrze Muzycznym w Gdyni, że spełnił swoje marzenie. Można żałować, że ziściło się ono w takiej formie. Libretto i kompozycja (dobrze brzmi orkiestra pod batutą Dariusza Różankiewicza) obiecują więcej, niż widać na scenie. Scenografia Wojciecha Stefaniaka, momentami choć efektowna, nie wykorzystuje potencjału gdyńskiej przestrzeni, a jej kolejne zmiany wymagają opuszczania kurtyny, co wyhamowuje akcję, dając reżyserowi przestrzeń do upustu wyobraźni. Dodatkowe sceny, rozgrywane na proscenium, wydają się anachroniczne. Światło Bartosza Zalasa nie pomaga w budowaniu opowieści, co więcej uwypukla niedoskonałości widowiska. Choreografia Sylwii Adamowicz również rozczarowuje – pozbawiona polotu, staje się jedynie mało atrakcyjnym wypełnieniem akcji.

fot. Rzemieślnik Światła/mat. teatr

Spektakl ratuje obsada głównych ról. Robert Rozmus (Max) z lekkością łączy kabaretową ekspresję z musicalową dyscypliną, tworząc postać balansującą między groteską a rozpaczą. Maciej Podgórzak (Bloom) czyni ze swego bohatera uroczo neurotycznego outsidera. Aktor doskonale odnajduje się w piosenkach utrzymanych w duchu klasycznego Broadwayu – rewiowych, swingujących i pełnych komediowej ekspresji. Ich duet, zbudowany na napięciu między cynizmem a wrażliwością, nadaje spektaklowi rytmu i kolorytu.

Na osobne wyróżnienie zasługuje Iza Pawletko jako Ulla – szwedzka piękność, która u boku Maxa i Blooma robi karierę oraz odnajduje prawdziwą miłość. Rola napisana jako stereotypowy obiekt męskiego pożądania nabiera tu emancypacyjnego wymiaru. Aktorka świadomie gra z seksistowskim materiałem, czyniąc z Ulli kobietę, która zna reguły gry i potrafi umiejętnie trzymać swoich towarzyszy na smyczy, z czego oni sami nie zdają sobie do końca sprawy. Pawletko wokalnie zachwyca, a jej gra pełna jest humoru i uroku.

Najmocniejsze sceny gdyńskiego spektaklu to te, które rozgrywają się w The Shubert Theatre podczas premiery „Wiosny Hitlera”. Gdy żołnierze formują swastykę odbijającą się w zawieszonym nad sceną lustrze, groteska zderza się z grozą. Zabawne i pełne absurdu show zamienia się w perfekcyjny obraz kultu. Dutkiewicz, zamiast dołączyć do Brooksa, który w oryginale otwarcie ośmiesza faszystowską ikonografię, nie dodaje nic od siebie.

Mel Brooks wciąż prowokuje do myślenia o granicach humoru. Jego „Producenci” to musical, który przede wszystkim śmiechem stara się rozbroić zło. Tymczasem w gdyńskiej realizacji zamiast parodii otrzymujemy rekonstrukcję – sprawną, lecz pozbawioną współczesnego komentarza. Wrzucenie do jednego kotła Żydów, homoseksualistów i Hitlera wymaga nie tyle ostrożności, ile właśnie bezkompromisowej odwagi. Tego Dutkiewiczowi zabrakło, a trzygodzinny spektakl, który mógł być błyskotliwą satyrą, stał się pokazem teatralnej rutyny.

Tytuł oryginalny

#KurierTeatralny: Teatralna rutyna

Źródło:

#KurierTeatralny
Link do źródła

Sprawdź także