„Cyrulik sewilski” Gioacchina Rossiniego w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Piotr Sobierski.
„Cyrulik sewilski” zachwyca muzyką Rossiniego, ale przeciętne libretto Cesare Sterbiniego może zepchnąć nieuważnych twórców w głębiny operowej naftaliny. Grzegorz Chrapkiewicz przygotował premierę w Warszawskiej Operze Kameralnej z rozmachem i klarowną wizją. Precyzyjnie dobrany zespół współtwórców i wykonawców sprawił, że postaci opery zyskały inteligencję, charakter i fantazję wykraczającą poza zapis nutowy.
Dzieło Rossiniego jest opowieścią o miłosnych intrygach, a jej osią jest relacja pomiędzy trójką bohaterów – cyrulik Figaro pomaga hrabiemu Almavivie uwolnić Rozynę spod władzy zazdrosnego doktora Bartolo, który jest jej opiekunem i sam ma ochotę ją poślubić. Choć fabuła jest naiwna, w interpretacji Chrapkiewicza przemienia się w barwne, zderzające różne światy spotkanie w centrum sewilskiego placu, na którym stoi symboliczne drzewko pomarańczowe.
Scenografia Wojciecha Stefaniaka wprowadza elementy delikatnego odrealnienia, a bogate, pełne koloru i humoru kostiumy Anny Chadaj wzmacniają budowany tu świat fantazji. Bohaterowie wyłaniają się zza ścian zbudowanych z gumowych linek niczym postaci przekraczające granicę codzienności i teatralnej iluzji. W pierwszej scenie tancerze badają ten świat ostrożnie, pół żartem, później wchodzą do niego kolejne postaci – jedne pewnie, inne z pomocą współtowarzyszy. Jest jednak ktoś, kto pokonuje tę granicę bez chwili zawahania.
Figaro w interpretacji Huberta Zapióra pojawia się za każdym razem z brawurą i szaleństwem. W fioletowym kostiumie, płaszczu i z plecakiem stylizowanym na torbę dostawcy cateringu, przypomina bohatera współczesnej kreskówki, którego nic nie jest w stanie zatrzymać. Zapiór zachwyca wokalnie i aktorsko. Jest precyzyjny w geście, uważny w scenach zbiorowych, pewny w solowych popisach. Jego Figaro jest współczesny i żywy, a do tego wręcz magnetyczny.
Równie intensywną osobowością jest Piotr Miciński jako Bartolo. Znakomity bas tworzy postać jednocześnie bufonowatą i wzruszająco komiczną. Chrapkiewicz prowadzi go formalnie, lecz bez skostnienia, a Miciński dzięki świetnej pracy ciałem buduje charakter pełen ekspresji i autoironii. Teresa Marut jako Rozyna wykracza daleko poza stereotyp młodej dziewczyny „do zdobycia”. Jej fizyczność, zmysłowość i subtelna zadziorność tworzą portret bohaterki świadomej swojej wartości oraz oczekiwań wobec życia. To kreacja dojrzała i zapadająca w pamięć. Marut wyrasta tu na jeden z najciekawszych sopranów młodego pokolenia.
Ten świat spaja ruch sceniczny Eweliny Adamskiej-Porczyk. Choreografia buduje pole do dwuznaczności i niuansów. Pracując z tancerzami, chórem oraz solistami, tworzy spektakl utkany ruchem, lekki, precyzyjny i organicznie współbrzmiący z Orkiestrą Instrumentów Dawnych WOK pod batutą Adama Banaszaka.
Odważna i bezkompromisowa inscenizacja, w której autorski rys Chrapkiewicza ani na moment nie przykrywa muzyki Rossiniego, przenosi tę fabularnie prostą historię w świat wyobraźni, pełen zawadiackiego humoru i subtelnej erotyki. Reżyser traktuje buffę poważnie – nie jako muzealny eksponat, lecz jako żywą materię teatralną, która może być jednocześnie błyskotliwa i współczesna.