Wydawało się, że po pandemicznej zawierusze kultura zasługuje wreszcie na coś więcej niż prowizorkę i improwizację. Krajowy Plan Odbudowy miał być odpowiedzią: zastrzykiem finansowym, który wzmocni sektor i wyrówna szanse. Zamiast tego mamy déjà vu – festiwal rozczarowań, kontrowersji i systemowego niesmaku. Znowu. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Już w pierwszym naborze do KPO dla Kultury wiele osób zderzyło się ze ścianą: wnioski odpadały hurtowo, często bez jasnego powodu. W drugim – mimo zapowiedzi uproszczeń – sytuacja się powtórzyła. Tysiące projektów wyrzucone bez oceny merytorycznej. Jedni opowiadają o żmudnych miesiącach pracy, po których ich propozycja nawet nie została przeczytana. Inni – głównie większe instytucje – gratulują sobie punktacji, sukcesu, kolejnych środków.
Właśnie to rozdwojenie najbardziej boli. Bo jak w jednym konkursie mają rywalizować narodowe instytucje kultury z milionowymi dotacjami, sztabem ludzi i całym zapleczem eksperckim – i małe, jednoosobowe fundacje, stowarzyszenia z pogranicza przetrwania? Gdy jedni zatrudniają zespoły do pisania grantów, a drudzy uczą się na tutorialach z YouTube’a, co to w ogóle znaczy „kamień milowy”, „efekt horyzontalny” czy „produkt oddolny”?
Nie sposób nie zrozumieć frustracji. „Do śmieci” – mówią rozgoryczeni animatorzy kultury, którzy nie mają siły na kolejne poprawki, procedury, niejasności. I nie mają gdzie się odwołać. Dla nich ten konkurs to nie był „projekt” – to często była jedyna szansa, by utrzymać działania, ludzi, ideę. I teraz nie mają nic – nawet uzasadnienia.
Na drugim biegunie – instytucje, które i tak już działają za pieniądze publiczne, dostają kolejne środki z KPO. Owszem, zgodnie z przepisami. Ale czy zgodnie z ideą programu, który miał wspierać rozwój, innowacyjność i odbudowę po pandemicznym szoku? Kiedy narodowy instytut dostaje grant na swoją statutową działalność – nie sposób nie zadać pytania: czy to jeszcze „konkurs”, czy raczej zabawa w legalny transfer środków do tych, którzy i tak sobie poradzą?
Wokół tych decyzji rozgorzała kolejna medialna burza. Tytuły projektów – jak „ekotransgresja” czy „wesele: re_wizja” – stają się memami, bohaterami politycznych tyrad. Padają słowa o „szwindlu”, „patologii”, „faworyzowaniu znajomych”. Ale to nie tylko język Twittera – to realna temperatura emocji, która pokazuje, jak bardzo ludzie czują się wypchnięci z systemu.
Trudno się dziwić, że każda kolejna fala dofinansowań kończy się publicznym spektaklem pretensji, śledztw, konferencji i transparentów. To już nie tylko zarzut: „nie dostaliśmy pieniędzy”. To krzyk: „nikt nas nie widzi”. A może jeszcze mocniej: „nikt nas nie potrzebuje”.
Wydaje się, że największy problem nie leży w samych wynikach, tylko w mechanizmie. Zbyt skomplikowane procedury, zbyt wysokie progi formalne, brak realnego wsparcia na etapie przygotowania wniosku – to wszystko ustawia mniejszych graczy na przegranej pozycji. Wielkie instytucje potrafią się w tym poruszać – mniejsze toną.
Może więc czas przestać udawać, że KPO ma służyć wszystkim? Może trzeba uczciwie przyznać, że system grantów wymaga dwóch osobnych torów: jednego dla instytucji z zasobami, drugiego dla podmiotów bez zaplecza, ale z pomysłami?
Kultura nie może być tylko domeną tych, którzy mają czas i ludzi do pisania projektów. Bo jeśli tak będzie, to prędzej czy później – kultura po prostu się wyciszy. Będą instytucje, będą wydarzenia, będą raporty. Ale nie będzie emocji, sensu, życia.
A o to chyba chodziło w odbudowie – nie o PDF‑y, tylko o przyszłość.
https://www.gov.pl/web/kultura/kpo-dla-kultury–wyniki-ii-naboru