„żONa” Jade-Rose Parker w reż. Adama Sajnuka z Tito Productions na Scenie Spektaklove w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl „żONa” według tekstu Jade-Rose Parker”, w reżyserii Adama Sajnuka, który obecnie można zobaczyć na Scenie Spektaklove w Warszawie, we Francji grany jest pod innym tytułem i cieszy wielką popularnością. Adam Sajnuk, założyciel i dyrektor offowego, docenianego przez widzów Teatru WARSawy, potrafił dostrzec spory potencjał sceniczny w sztuce młodej, francuskiej aktorki i wykorzystując bardzo dobry przekład Irmy Helt wyreżyserował dość odważne i „nieprzejednane” przedstawienie. Przy okazji zmienił tytuł na niejednoznaczny, w polskim języku bardziej intrygujący – „żONa”, podkreślając tym sposobem główny problem i wątek przewodni tragikomedii „Drôle de genr” (w oryginale francuskim również występuje gra słów w tym wyrażeniu). Jest w jego pomyśle sporo żartu, ale i nieco kpiny. Sceny nie są domknięte i ostatecznie w swym spektaklu Sajnuk nie stawia kropki na końcu zdania, a zaskakując ostatnią, zamykającą sceną, wręcz pozostawia zasadnicze kwestie i pytania nierozstrzygniętymi.
Małżeństwo z trzydziestoletnim stażem, elegancka, uczuciowa i dynamiczna Carla (w tej roli Renata Dancewicz) i cyniczny polityk o liberalnych poglądach François (Piotr Polk), tworzą wspierającą się parę – szykowną, z poukładanym życiem i znaną w środowisku wyborców. Trwa kampania, a François zyskał już w niej przewagę nad przeciwnikami, startującymi w wyborach na mera miasta i robi wszystko, aby nie stracić swej pozycji. Spokój burzy nowina, którą pewnego dnia Carla, dość nieoczekiwanie, przekazuje mężowi. Chodzi o zdiagnozowany u niej nowotwór… prostaty! Cała piękna stabilność legnie w gruzach, a wzajemne zaufanie małżonków zostanie mocno naruszone. W dodatku, w drugiej części spektaklu pojawia się ich adoptowana córka Louis (Justyna Fabisiak) i dołącza kolejne, „rewelacyjne” nowiny. Na domiar złego, w sam środek gwałtownych wydarzeń wkracza jeszcze oponent polityczny głównego bohatera, Rachon (Cezary Łukaszewicz), który również dołoży swoją cegiełkę do rodzinnej burzy. Skrywane tajemnice wychodzą na jaw, a nieunikniona katastrofa wisi w powietrzu, odsłaniając prawdziwe oblicze uczestników tej komedii i uświadamiając każdemu w co tak naprawdę wierzy.
Fabuła trzyma w napięciu, choć w wielu momentach jest nieco przewidywalna i dość stereotypowa. Ale elementów zaskoczenia też nie brakuje. Napięcie rośnie, co świadomy tego reżyser znakomicie wykorzystuje, stopniując emocje, które wyrażają bohaterowie i prowadząc widza do punktu kulminacyjnego. Nie ma tu niejasności, a połączenie z dużą dawką humoru pozwala złagodzić niektóre z oskarżeń i uwiarygodnić przykre diagnozy, związane z meandrami naszej człowieczej psychologii. Spektakl, w formie humorystycznej komedii, dotyka w zasadzie poważnych i aktualnych tematów, wcale nieśmiesznych – tolerancji, wierności samemu sobie i innym, życia według głoszonych zasad. Jednak Sajnuk zadbał o to, by opowieść o poszukiwania tożsamości, tolerancji i otwartości na drugiego człowieka nie utonęła w sloganach rodem z tekstów dotyczących poprawności politycznej, a problemy potraktowane zostały z prostotą, bez emfazy i bardzo po ludzku. Poruszając tematykę LGBT, konkretnie transpłciowości, spogląda na nią z różnych perspektyw i daleki jest od ocen, próbując zachować dystans. Poprzez śmiech pokazuje absurdy i pułapki, które sami na siebie zastawiamy, podpisując się pod konkretnymi poglądami, twierdzeniami. Strach przed szczerością w związku, brak zaufania wobec najbliższych może zrujnować rodzinę. Trzeba przyznać, że reżyser pozostaje w zgodzie z oryginalnym tekstem, o którym tak mówi Parker: „Zdecydowałam się na napisanie komedii, bo humor pozwala poruszyć ważne tematy społeczne w lekki sposób. W swojej sztuce jestem daleka od wydawania ocen, po prostu stawiam postacie w zaskakującej sytuacji i obserwuję bezduszną szczerość ich reakcji”. Przez blisko dwie godziny obserwujemy wydarzenia sceniczne, które mogą wydawać się przerysowane, groteskowe, ale przecież znajdują silne odniesienia w naszej rodzimej teraźniejszości. Co więcej – zarówno śmieszą, jak i straszą. Oczywiście oglądamy tragikomedię z elementami farsowymi, dlatego twórcy stawiają na wesołość i wraz z aktorami utrzymują właściwe tempo. Warto też zauważyć, że są tu konieczne momenty zatrzymania, chwile na przemyślenie, na oddech. Festiwal hipokryzji nie został jeszcze zakończony...
Aktorzy – cała czwórka, główni bohaterowie i ich partnerzy, grają bardzo dobrze i cały czas podążają za myślą reżysera, wnikliwie przyglądając się postaciom oraz wykorzystując swój talent w kreśleniu portretów osobowościowych. Renata Dancewicz, jako Carla, z aktorską precyzją oddaje charakter swojej bohaterki i broni jej racji w bardzo wiarygodny sposób. Gra emocjonalnie, przyznaję, ale tylko wtedy, kiedy to niezbędne. I od pierwszych minut, od pojawienia się na scenie, jest po prostu prawdziwa, pozostając w zgodzie z opisaną Carlą, a pomaga jej równie mocny w swej roli Piotr Polk. Jego François początkowo może budzić mieszane uczucia, ale aktor robi wszystko, byśmy bliżej przyjrzeli się jego racjom – pomału dawkuje silne uczucia i porywy, gwałtowne reakcje, bez nadmiernej szarży acz zabawnie. Czy dzięki temu łatwiej zrozumieć graną przez niego postać? Z pewnością. Oczywiście ochoczo głoszone wcześniej liberalne poglądy zobowiązują, a stanowisko mera kusi, mami. I jak uciec w osobistym życiu od tego wszystkiego, nie stając się mimo wszystko hipokrytą? Może druga część spektaklu pozwoli widzom znaleźć odpowiedź na powyższe pytanie i przekonać się choć trochę do tego nieco groteskowego polityka. Dodam jeszcze, że Piotr Polk w duecie z Renatą Dancewicz wypada znakomicie i tylko do tej dwójki należy scena w pierwszej części spektaklu. Potem atmosfera – już i tak bardzo gęsta – zagęszcza się jeszcze bardziej. Pojawia się Louise, adoptowana córka Carli i François. Wcielająca się w nią Justyna Fabisiak ujmuje swoją szczerością, naturalnym wdziękiem i swobodą w grze. To wielce udana kreacja, którą „ściga” Cezary Łukaszewicz czyli Rachon, młody polityk, wyborczy przeciwnik ojca dziewczyny. Bohater jest nieco irytujący w swej farsowej manierze, ale aktor świetnie radzi sobie z taką rolą, nie popadając w przesadę. Za to umiejętnie nawiązuje kontakt z publicznością.
Scenografia Katarzyny Adamczyk, minimalistyczna, ale starannie przemyślana, częściowo symboliczna, dość ogólnie nawiązuje do popularnych, filmowych scen. Dodaje to spektaklowi smaku i wraz z muzyką Michała Lamży dobrze urozmaica przedstawienie.
Nie oczekujmy, że Adam Sajnuk wraz z aktorami przedstawi nam garść prostych, gotowych odpowiedzi na liczne pytania postawione w spektaklu. Natomiast z pewnością da czas na głębszą, samodzielną refleksję, przy okazji bawiąc, śmiesząc oraz intrygując zmyślną grą i barwnymi kreacjami scenicznymi aktorów.