„Krzyżacy” Henryka Sienkiewicza w reż. Jana Klaty w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Pisze Beata Baczyńska w „Gazecie Świętojańskiej”.
Henryk Sienkiewicz to jedno z najważniejszych nazwisk literatury polskiej. Jego powieści przez lata znajdowały swoje miejsce na półkach domowych biblioteczek i w sercach kolejnych pokoleń czytelników. Jednak z biegiem czasu Sienkiewiczowska proza staje się coraz większym wyzwaniem dla odbiorców ze względu na obszerne opisy, czy zdania najeżone archaizmami. Rzadko, szczególnie młodzi ludzie, sięgają z własnej woli po „Krzyżaków”, „Trylogię”, „Quo vadis”, a jednocześnie te dzieła nadal posiadają ogromną siłę oddziaływania. Dowodem może być fakt, że ostatnio na polskich scenach pojawiły się fantastyczne adaptacje powieści Sienkiewicza – musicalowe „Quo vadis” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni, popkulturowy „Potop” Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, a teraz „Krzyżacy” Jana Klaty w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Wystarczy pomysł na odczytanie Sienkiewicza na nowo, żeby powstały tak wyjątkowe przedstawienia.
Pomysłodawcą przeniesienia „Krzyżaków” na olsztyńską scenę był dyrektor Paweł Dobrowolski. Uznał ten tytuł za najlepszy, aby uczcić stulecie istnienia teatru w Olsztynie. Teatru, który powstał jako wyraz wdzięczności władz za wygrany na tych terenach plebiscyt i uznanie przez większość mieszkańców przynależności do państwa niemieckiego. Teatru, który dwadzieścia lat później stał się sceną polską i który mając siedzibę w Olsztynie, prawie stoi pod Grunwaldem. Ten historyczno-geograficzny kontekst w połączeniu z rzeczywistością współczesnego świata nadają spektaklowi dodatkowy wymiar.
Biała przestrzeń sceny zamknięta wysokimi, gładkimi ścianami, wita wchodzących na widownię. Na monochromatycznym tle przykuwa wzrok wyświetlony napis czerwoną szwabachą: „Helfen. Heilen. Wehren” to dewiza Krzyżaków, czyli Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Warto przypomnieć sobie znaczenie tych słów: „Pomagać. Leczyć. Bronić.” i uświadomić sobie jak daleko odeszli od swych ideałów. Wraz z rozpoczęciem spektaklu scenę wypełniają rycerze w srebrzystych puchowych kurtkach, w pikowanych hełmach, którzy różnią się tylko wyhaftowanymi na plecach herbami – jedni noszą znak orła, a drudzy czarny krzyż. A wraz z rycerzami i dworem księżnej Anny Danuty na scenie pojawi się śnieg, który nieprzerwanie będzie prószył do końca. Dzięki umieszczonym w ścianach wylotom nawiewów zgromadzone na scenie białe drobinki będą tworzyć chwilami prawdziwą zawieruchę, ową „krzyżacką zawieruchę”, znaną z „Roty”, której słowa przypominają swym śpiewem Maćko z Bogdańca (ciekawa rola Macieja Mydlaka) i Zych ze Zgorzelic. Oczywiście mamy świadomość, że to anachronizm, bo tekst pieśni powstał prawie pół wieku później, ale jest to też wyraźny sygnał, aby odczytywać spektakl nie tylko jako historię z XV wieku, ale nadać jej szerszy, uniwersalny wymiar. Ta surowa scenografia Mirka Kaczmarka tworzy świetną przestrzeń dla takiej teatralnej umowności i wyobraźni, bo czasem mniej znaczy więcej. Projekcje wideo przygotowane przez Natana Berkowicza nie zastępują scenografii, nie są dodatkiem czy ozdobnikiem, ale stanowią spójną całość ze spektaklem, podkreślają sens i wydobywają znaczenie. Multiplikowani w projekcjach rycerze, średniowieczne ryciny, wirujące krzyże, boże młyny, żołnierze niemieccy wyłamujący szlabany, druty kolczaste, nazistowskie pochody, ruiny, a nawet ostrze tnące oko niczym z „Psa andaluzyjskiego” Buñuela, gdy na scenie Jurand ze Spychowa traci swoje. To wszystko łączy się w jedną, czasami wstrząsającą, całość.
Jan Klata wraz z Ishbel Szatrawską przygotowując adaptację powieści Sienkiewicza potraktowali tekst dzieła dosłownie i niczego nie zabrakło w historii Zbyszka z Bogdańca (świetna rola Macieja Cymorka). Była miłość od pierwszego wejrzenia, śluby rycerskie, atak na posła i biała nałęczka, która ratuje głowę porywczego młodzieńca, chcącego bezzwłocznie złożyć u stóp swojej damy pęk pawich piór. Spektakl rozpoczyna się lekko i nawet nieustępliwość Krzyżaka domagającego się bezwzględnego ukarania narwanego młodzieńca, nie wydaje się groźna. Wszak wiemy, że Zbyszko zostanie uratowany przez Danusię. Bohaterowie cwałujący po scenie, niczym z filmu Monty Pythona o Świętym Graalu, czy scena spotkania Zbyszka z Jagienką (bardzo dobra rola pełnej wigoru i uroku Małgorzaty Rydzyńskiej) i wspólne polowanie na bobra, to momenty pełne komizmu. Jednak z czasem śmiech znika, a pojawia się groza. Widzimy podstęp, kłamstwo i okrucieństwo Krzyżaków, a pełne nienawiści i szaleństwa krzyki niemieckich rycerzy mrożą krew. Tu szczególną uwagę zwraca Grzegorz Gromek jako Danveld, który wręcz zatraca się w obłędnym, psychopatycznym wrzasku w czasie planowania porwania, a potem błyskawicznie przemienia się w ugrzecznionego, pełnego spokojnej uprzejmości rycerza.
Dzięki wcześniej wspomnianym wizualizacjom sceny te budzą dodatkowe emocje, wręcz przerażenie. Wstrząsająca jest scena z Jurandem (poruszająca do głębi rola Cezarego Studniaka) na krzyżackim zamku, kiedy Krzyżacy, niczym esesmani w obozie, każą mu tańczyć, a potem w ciemnościach rozświetlanych jedynie promieniami latarek torturują go. Równie poruszająca jest scena odnalezienia Danusi (bardzo dobra Agnieszka Giza-Gradowska), której wygląd i zachowanie sugeruje przemoc seksualną, której dopuścili się rycerze zakonni. O tym aspekcie losów porwanej dziewczyny nie wspominał Henryk Sienkiewicz, ale czy nie są one prawdopodobne. Szczególnie, gdy uświadomimy sobie sens słów postaci nieistniejącej w powieści – służki zakonu, która mówi o roli swojej i innych kobiet w krzyżackich zgromadzeniach. Reżyser pozwala widzom czasem odetchnąć, a emocjom nieco opaść, wprowadzając sceny humorystyczne, jak walka Zbyszka z Rotgierem na dmuchawy do liści.
Choreografia przygotowana przez Maćko Prusaka odgrywa w tym spektaklu bardzo ważną rolę i jest dokładnie przemyślana. Punktem kulminacyjnym jest oczywiście wielka scena zbiorowa – bitwa pod Grunwaldem, w której rycerze w obu stron stają naprzeciw siebie niczym grupy współczesnych kiboli w puchowych kurtkach i szerokich szortach. Jedni śpiewają „Bogurodzicę”, drudzy skandują „Gott-mit-uns”, a wszyscy rzucają się w wir walki przypominając zawodników Bumper Ball. Pomiędzy cwałującymi, atakującymi, padającymi i znów ruszającymi do boju srebrzystymi rycerzami pojawiają wojownicy z olsztyńskiego Bractwa Rycerskiego Warmińska Dzika Kompania, w ciężkich zbrojach z solidnymi mieczami. Ten bitewny chaos powoduje, że trudno oderwać wzrok od sceny.
To świetny spektakl – dobrze zbudowany dramaturgicznie, który nie tylko przypomina treść powieści Henryka Sienkiewicza, ale czyni ją uniwersalną i współczesną. Przedstawienie porusza i skłania do refleksji nad historią, polityką, honorem, poświęceniem. Warto wybrać się do Olsztyna, żeby zobaczyć tą wyjątkową inscenizację.