Im mniej pieniędzy mają teatry, tym ciekawsze przygotowują premiery. Także te z dala od Warszawy. Pisze Jacek Marczyński w „Rzeczpospolitej”.
Czasy są trudne - wyzna dziś każdy dyrektor, teatry operowe jeszcze do końca nie zlikwidowały finansowych strat poniesionych przez pandemię, a nadeszły inflacja i kryzys, i chociaż dotacje - rządowe lub samorządowe - nie uległy zmniejszeniu, ich wartość w rzeczywistości spadla.
- Do końca obecnego sezonu realizujemy jedną dużą premierę - powiedział mi niedawno Jacek Jekiel, dyrektor Opery na Zamku w Szczecinie i to zdanie mógłby powtórzyć każdy szef teatru w Polsce. Nawet ta najbogatsza - Opera Narodowa - zaplanowała trzy premiery operowe na dużej scenie. A zdarzały się sezony, gdy było ich trzy razy więcej.
Jest jednak też wniosek optymistyczny. Trudności finansowe nie wpływają na artystyczne ambicje. Wręcz przeciwnie, te nie są redukowane. Nawet teatry operowe mniejsze i skromniejsze, których publiczność ma bardziej konserwatywne oczekiwania, proponują dziś spektakle nieoczywiste, a czasami wręcz zaskakujące. Październikowy wykaz premier jest w tym względzie bardzo ciekawy.