EN

16.08.2023, 11:00 Wersja do druku

Krystyna Janda w złym świetle

Krystyna Janda jest Duchem, który można oświetlać tylko białym światłem. Jak brylant, bo tylko wtedy - tak jak on - mieni się ona wszystkimi kolorami świata. W Teatrze Polskim w Szczecinie chyba tego nie wiedzieli.

fot. Robert Jaworski

W czwartek, 10 sierpnia 2023 r. mieliśmy w Sali Szekspirowskiej Teatru Polskiego w Szczecinie naszyjnik z pereł poezji w wykonaniu m.in. Marka Kondrata i Grzegorza Turnaua. W niedzielę, 13 sierpnia – w Sali Włoskiej – brylant.

Krystyna Janda przybyła do Szczecina z „My way"

Problem z Krystyną Jandą jest nierozwiązywalny. Dlaczego? Bo Krystyna Janda jest Krystyną Jandą. Nic mniej, nic więcej. Dokładnie tyle jest w Krystynie Jandzie niej samej, ile jest nas samych w każdym z nas.

Ale tylko Krystyna Janda potrafi nam wszystkim dać siebie w całości. Tę całość w stu procentach wypełnia Prawda.
Taka jest Krystyna Janda na scenie, przed kamerą, w rozmowie z ludźmi… Podejrzewam, że Krystyna Janda sama nie potrafi powstrzymać zdziwienia, że Ona… jest Krystyną Jandą.

Jest tą dziewczynką z andersenowskiej bajki o szatach króla.

Janda na (dalszy ciąg) otwarcia Teatru Polskiego

Świat postrzega aktorów poprzez ich role, kostiumy, charakterystyczne zwroty, gesty, mimikę… Ale uwielbia tych, którzy unikają lub wręcz stronią od stylizacji – bo wtedy osiągają stan brylantu.

Mam nadzieję, że dobrze zapamiętałem tę anegdotę: Krystyna Janda zaprosiła kiedyś pana Jacka Kuronia na swój spektakl „Biała bluzka". Rozstali się przy wejściu na widownię. Gość zasiadł w fotelu, aktorka pobiegła do garderoby. Kurtyna, światła, oklaski.

- I jak? – zapytała później Jacka Kuronia.

- No, wiesz, ja myślałem, że to będzie teatr, a ty tak, prosto, z ulicy, tak normalnie… Na scenie?

Horzyca, Solski, Woszczerowicz, Holoubek, Zapasiewicz, a z dam naszych scen – Modrzejewska, Hanin, Śląska i właśnie Janda… To zupełnie przypadkowo utworzona lista, która powinna być o wiele dłuższa. Ci aktorzy nie musieli sięgać po żadne atrybuty teatralne. Byli zawsze sobą, choć za każdym razem idealnie wpisywali się w klimat i scenerię sztuki. Bronisław Pawlik, Wiesław Gołas, Adam Hanuszkiewicz, Kalina Jędrusik, Elżbieta Czyżewska, Irena Kwiatkowska, Starsi Panowie… Kto zagrałby Kobielę, Cybulskiego czy Czechowicza, jeśli nie zrobiliby tego oni sami? Nikt. Fijewski? Jak pozostali – samorodek.

Z nich wszystkich my dziś mamy już tylko Jandę.

Zaniemówiłem, widząc „katiusze" głośników

Trudno o lepszy wybór na inaugurację kolejnej sceny kosmicznego wprost teatru, jakim jawi się obiekt, który – jak dotychczas otwiera podwoje od ulicy Swarożyca [główne wejście jest obecnie od strony Odry, z ul. Jana z Kolna - red.] w Szczecinie niż Krystyna Janda w "My way".

Ale najpierw o tym, że Teatr Polski po przebudowie wprowadza nas do wnętrza jakiejś maszyny iluzji. Ten teatr można porównać do statku kosmicznego z "2001. Odysei kosmicznej" Kubricka. Nie z kształtu, ale z misji.

I znów usiadłem w miejscu, jakiego wcześniej nie wymarzyłbym sobie. Jakiś VIP nie przyszedł, a dwa fotele z lewej i dwa z prawej – pozostały puste do końca spektaklu.

I rozejrzałem się wokół, i zaniemówiłem, widząc znów te „katiusze" głośników.

Na stalowych linach, windach, stelażach, zapewne wszystkie sterowane z pilota lub telefonu. Jak macki stwora z filmu "Alien" gotowe sfrunąć spod sufitu i ryknąć mi prosto w twarz:

- Słyszysz nas?

Czy nasz Teatr Polski, czy jego budowniczowie zakładali w ogóle, że z tych scen kiedykolwiek jakikolwiek aktor przemówi do publiczności swoim własnym, ludzkim głosem? Tylko głosem, bez wzmocnienia mikrofonowego?

Dygresja pierwsza, o postępie technicznym

Kiedy ostatnio kupowałem auto, miła pani zapytała, czy wewnętrzną iluminację deski rozdzielczej chciałbym mieć w kolorze fioletowym, czy bardziej lilaróż? "Oczywiście będzie pan mógł sobie potem te kolory zmieniać". Rozmarzyłem się. Maluch, wartburg, stary opel… Modliłem się, by rano ruszyły do przodu. A dziś łamię głowę nad kolorystyką oświetlenia wnętrza auta… Tamte pojazdy w reflektorach miały świeczki woskowe w porównaniu z halogenami i ledami w obecnych potworach. Ale ciągle i jedne, i drugie stoją, to znaczy jadą, na czterech kółkach. Nowe - z iluminacją deski rozdzielczej…

Zatelefonowałem do jednego z zakładów pogrzebowych.

- Czy mają Państwo trumnę z wewnętrznym oświetleniem, ale żeby można je było zmieniać pilotem? Na przykład, przychodzi do mnie moja ukochana, dziś jest w beżach i zieleni, z torebki wyjmuje pilocik, siada przy nagrobku, klik-klik, a ja, tam w dole, już jestem z nią kolorystycznie zsynchronizowany…

W słuchawce słyszę wyraźnie narastające tempo oddechu. Nagle - zapada cisza. Taka grobowa.

- Nie… Ale chyba możemy taką trumnę panu sprowadzić. Kiedy pochówek?

Światła na scenie jak z estetyki lunaparku

Scena Sali Włoskiej w Teatrze Polskim w Szczecinie mieni się w fioletami spływającymi z reflektorów. Gwar, coraz więcej foteli zajętych… Na wewnętrznej kurtynie sceny - trzy plamy świetlne, jak oczy kobry, niestety, zezowatej. Przepływają po powierzchni tej wewnętrznej kurtyny, nieustannie zmieniając natężenia światła. Rodzi się magia…

Na scenie pojawia się Krystyna Janda. W (chyba) brokatowej sukni do ziemi (proszę darować, ale nie wiem, jak nazwać tę tkaninę).

Efekt mieniących się łusek, dotychczas obserwowany na kurtynie, teraz jest także na sukni pani Jandy. Gdy się ruszy – wszystkie cekiny wywołują wrażenie migotania błędnych ogników nad jeziorem Świteź.

Gorzej, że to światło układa się tak, że naturalne wykonturowanie nóg i ud artystki, pod wpływem efektu świetlnego zamienia je na długie, niemal po szyję wodery, rybackie gumowce, jakby aktorka wybierała się właśnie na ryby. Lecz najmocniejsza rzecz była dopiero przed nami…

Operator światła, kuglarz wesołomiasteczkowy, uruchomił aparaturę powodującą, że kurtyna i suknia artystki zaczęły płynnie przybierać wszystkie kolory widma światła.

Janda żółta, pomarańczowa, fioletowa, czerwona, brązowa. I w kółko, i jeszcze raz, i od początku i da capo jeszcze ze dwa razy. Bez najmniejszego związku i celu z treścią monodramu! Również bez sensu!

Dlaczego tandeta, blichtr, świecidełka mrugające, ledy jak na tenisówkach dzieciarni rozbijającej się na deskorolkach stały się elementem scenografii, jakąś kipielą, z której ledwo widać było artystkę? Ta jawiła się teraz widzom jak jakaś figurynka, ale nie z saskiej porcelany, lecz z wesołego miasteczka na pobliskiej Łasztowni.

Dygresja druga, o starym scenografie

Był w teatrach szczecińskich scenograf. Nazywał się Jan Banucha. Kilka razy miałem honor z panem Banuchą rozmawiać, zawsze rozpoznawałem jego projekty. Kiedyś męczyliśmy się w telewizji ze scenografią studia, a raczej z jej brakiem. Zagadnąłem pana Banuchę. Ściszonym aksamitnym głosem powiedział, że najważniejszym elementem scenografii są oczy mówiącego. Trzeba je wyeksponować.

– Ale to tak jest w teatrze…

- Myślę, że chyba przede wszystkim w telewizji – mówił autor wielu projektów scenograficznych dla teatru, także telewizji.

Dyrektor Teatru Polskiego Adam Opatowicz był przecież przyjacielem Jana Banuchy.

Czy pan Jan pozwoliłby pani Jandzie zaistnieć, a raczej utonąć w tym świecidełkowym anturażu?

Marlena Dietrich, Meryl Streep, Barbra Streisand, Frank Sinatra – wszyscy najwięksi artyści świata wychodzili na scenę czarną i ciemną jak my, gawiedź wpatrzona w nich - oświetleni jednym punktowym reflektorem!!! A Ewa Demarczyk? Najchętniej dodałbym w tym miejscu jeszcze ze trzy po trzy w grupy skupione wykrzykniki.

Jak Krystyna Janda poradziła sobie z niegraniem

Krystyna Janda jest Duchem, który można oświetlać tylko białym światłem. Jak brylant, bo tylko wtedy - tak jak on - mieni się ona wszystkimi kolorami świata.

Spektakl rzeczywiście brylantowy. Jakże terapeutyczny. Jak dobrze było pośmiać się w duchu i na głos, gdy artystka mówiła nam, każdemu z osobna i wszystkim razem, o swoim życiu tak, jakbyśmy byli jej najlepszymi przyjaciółmi. Zwierzała się ze swojej niefrasobliwości i życiowej głupoty, z uporu i nieprzejednania, z dziecięcości, która jest jedynym bezpiecznym miejscem dla przechowywania marzeń.

Przez dwa lata, po odejściu z Teatru Powszechnego, nie otrzymywała propozycji zagrania „w czymkolwiek".

- Ja chciałam grać. Byłam na takim głodzie, że myślałem, że zwariuję, że oszaleję. Zrozumiałam, że muszę sama sobie to granie zorganizować. Okazało się, że małe warszawskie kina bankrutują. Obudziłam w nocy męża, powiedziałam Edward, ja chcę grać, sprzedamy dom, kupimy kino, zrobimy teatr. On rozbudził się, usiadł, powiedział: "aha, dobra". I usnął.

Tak zaczął się sen na jawie, nazwany Fundacją Krystyny Jandy Na Rzecz Kultury. Przedsięwzięcie niemające odpowiednika w świecie. Zbudowała „granie" nie tylko dla siebie, ale dla kilkuset aktorów, stworzyła fabrykę teatralnych snów. Instytucja i jej twórczyni, wyeliminowani z oficjalnego obiegu kulturalnego w obecnej Polsce – na przekór wszystkim lśni i… I gaśnie…

Korporacyjna publiczność o Krystynie Jandzie

Po spektaklu, tuż przy schodkach starego wejścia do teatru, skupiła się grupa korporacyjnych trzydziestolatków.

- Ty, ja nie myślałam, że ona jest taka czadowa.

- A co ona mówiła o tym jakimś filmie, „wysłuchanie", czy jakoś tak [chodziło zapewne o "Przesłuchanie" - red.].

- Ona chyba grała jeszcze w czarno-białych filmach…

- Może w kreskówkach! Albo niemych?

Perlisty śmiech mieszał się z dyskretnym pomrukiem aut manewrujących między rozchodzącymi się miłośnikami Melpomeny.

A może – zastanawiałem się - włączyć Teatr Polski do Fundacji Krystyny Jandy? Kto zapewni naszym scenom repertuar, kto zaludni widownię?

Dygresja trzecia, o encyklopedii

- Kim pani jest, kim, no kim, niechże pani powie, kim pani jest, że się tak tu rządzi! – wykrzykiwał członek wspólnoty mieszkaniowej domu, w którym powstawał teatr Jandy. A ona chciała, ona musiała na chwilę zdjąć znad wjazdu bramy na podwórze jakąś ozdobę. Żeby nie uszkodziła jej betoniarka z betonem na fundament sceny. Wspólnota Mieszkaniowa nie wyraziła zgody na ten demontaż, a jej przedstawiciel krzyczał: "kim pani jest?".

Była tak osaczona tym jego wrzaskiem, tym napastliwym napadem, że nie mogła wydobyć z siebie słowa.

- A ja jestem w encyklopedii! - wykrzyczała mu w końcu prosto w twarz.

Ale zgody na wjazd betoniarki nie otrzymała.

Być w encyklopedii… A co to jest encyklopedia? – zapyta dziś niejeden z nas.

Po pierwszych spektaklach w TP nie zostanie ślad

Na koniec drobiazg, bzdura, by nie powiedzieć, że kwestia wprost wstydliwa.

Jestem przekonany, że niewielu z nas, w niedzielę obecnych w Teatrze Polskim doczeka chwili, gdy w mieście powstanie kolejny równie imponujący obiekt. Mieliśmy we czwartek perły poezji zmatowione nagłośnieniem, w niedzielę – brylant, który w oprawie wykonanej przez jakiegoś niefrasobliwego oświetlacza – zamienił się w szkiełko z denka rozbitej butelki po tanim winie.

Otóż z obu tych wydarzeń nie ma… dokumentu, programu, folderu.

O ileż inaczej odebralibyśmy szekspirowskie święto, gdybyśmy teksty wierszy mieli na kolanach. Mogli zerkać, kojarzyć nazwiska poetów ze strofami. Wówczas - pal sześć akustyków! – czwartkowy spektakl mógłby odbyć się w całkowitej ciszy, w której poezja rozkwita w jedyny, bo świętojański sposób.

Nie ma też pamiątki z Krystyny Jandy. Dwa wyjścia aktorki na koniec spektaklu i publiczność uciekła z teatru szybciej, niż artystka dotarła do garderoby.

Mój Boże… Sześć razy czekałem, aż Wacław Ulewicz, zlany hamletowym potem na scenie w Sali Księcia Bogusława w 1971 r. wyjdzie po spektaklu do zamkowego holu, by dostać od niego szósty autograf na tym samym egzemplarzu dramatu Szekspira. Sześć dedykacji, jedna obok drugiej.

Czy były tam, w 1971 roku, na Zamku światła? A jakże – w ich białym snopie perliły się miliony kropelek śliny wykrzykiwanej w powietrze przez aktorów. Słyszę je do dziś. Ciarki przechodzą mi po grzbiecie na myśl, z jaką mocą trafiały w nas, widzów, słowa wypowiadane bez mikrofonowego wzmocnienia, materializujące się wyłącznie głosem, najbardziej subtelnym atrybutem aktora.

Bo to nie aktor, a jego głos gra. Na scenie w głosie jest sztuka, a sztuką jest głos.

PS: Tu chciałem wkleić informacje o spektaklu. Wszedłem na stronę Teatru Polskiego, ale nie ma na niej śladu, że Krystyna Janda w tym teatrze wystąpiła! Jakimś cudem natrafiłem na link w wyszukiwarce. Znów znalazłem się na stronie teatru, na której wyświetlił się napis, w kształcie klepsydry: "Wydarzenie już się odbyło".

Zastanawiam się – następny felieton miałby być o webmasterze? A kolejny i następne? Może zatrudnię się tam, w teatrze na stałe? Panie Dyrektorze…?

*Marek Koszur – dziennikarz, dokumentalista specjalizujący się w tematyce morskiej, autor książki „Kapitan kapitanów", także meloman. W latach 1991–1995 był dyrektorem programowym oddziału TVP w Szczecinie.

Tytuł oryginalny

Krystyna Janda w złym świetle. Jakby przybyła do Teatru Polskiego z wesołego miasteczka na szczecińskiej Łasztowni

Źródło:

„Gazeta Wyborcza - Szczecin” online

Link do źródła

Wszystkie teksty Gazety Wyborczej od 1998 roku są dostępne w internetowym Archiwum Gazety Wyborczej - największej bazie tekstów w języku polskim w sieci. Skorzystaj z prenumeraty Gazety Wyborczej.

Autor:

Marek Koszur

Data publikacji oryginału:

15.08.2023