"Solaris" wg Stanisława Lema w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Michał Centkowski w Newsweeku.
„Solaris" w reżyserii Marcina Wierzchowskiego zaczyna się dość klasycznie. Doktor Kris KeMn (obiecujący Piotr Franasowicz) poddaje się testom psychologicznym, po czym wyrusza w podróż na stację kosmiczną Solaris, z której załogą od pewnego czasu nic ma kontaktu. Na miejscu odkrywa, że bazę odwiedzają tajemniczy przybysze. Niestety im bardziej zagłębiamy się w inspirowane powieścią Lema przedstawienie, tym boleśniej objawia się nam bezradność twórców wobec literackiego pierwowzoru.
W pierwszej części spektaklu nawiedzające bohaterów widma ziemskiej przeszłości dosłownie wyłażą z szaf, czy raczej meblościanek, nic wiedzieć czemu stanowiących główny element wystroju stacji kosmicznej. Widowisko osuwa się w rodzinną psychodramę, a myślący ocean z powieści Lema jest zwierciadłem konfrontującym bohaterów z bolesną osobistą przeszłością i prawdą o sobie. Taka interpretacja, niezbyt może oryginalna, ma jakiś sens. Później, głównie za sprawą nieudanej adaptacji, jest gorzej. Rozpad Unii Europejskiej i zbrodnicze nazistowskie eksperymenty mieszają się na scenie Teatru Ludowego z pseudofilozoficznymi wywodami i ckliwym melodramatem. I ostatecznie nic sposób odgadnąć, o co w tym wszystkim chodzi.