„Życie towarzyskie i uczuciowe” na podstawie powieści Leopolda Tyrmanda w reż. Igora Gorzkowskiego w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Powróciły wspomnienia. To miejsce pamiętam z lat dzieciństwa, gdy funkcjonował tutaj ośrodek kultury teatralnej, a ognisko prowadziła Halina Machulska. Może był to krótki epizod życia, ale zawsze pierwsze szlify, w świecie sztuki, pozostały do dnia dzisiejszego. Pamiętam jedną sytuację. Zapukałem jako kilkulatek do jednego pokoju a tam, w środku zamyślony – Kwinto z Vabank! Spojrzał na mnie uprzejmym wzrokiem, z drobnym uśmiechem na ustach. Wyszedłem zawstydzony. Ale w pamięci scena utkwiła. Długo nie wracałem do miejsca przy ulicy Reja w Warszawie. Aż nastał moment, aby zawitać do owej sceny i sprawdzić co ma do zaoferowania. Z jednej strony instytucjonalna zmiana na lepsze. Pokaźny dobudowany pawilon, mieszczący kawiarnię oraz szatnię. Ważne miejsce dla życia dzielnicy. Teatr Ochoty bowiem jest jednym z lokalnych miejsc stolicy, który oferuje zdarzenia teatralne, ale również formę spędzana czasu z otwartym wyszynkiem niezależnie od pracy sceny. Bardzo dobre rozwiązanie i ciekawy koncept, który zapewne przyciąga użytkowników. Kto wie czy nie bardziej niż oferta artystyczna, którą należy zakwalifikować do średnich i niestety przewidywalnych.
Ostatnia premiera to powrót do Leopolda Tyrmanda. Autor przeżywa istny renesans w naszej kulturze. A to powracające inscenizacje Złego – między innymi w Bielsku-Białej czy też filmowa opowieść Pan T., która także, choć nie wprost odnosiła się do życia oraz twórczości publicysty i pisarza. Ociekająca alkoholem, historia w barwach noir, ukazywała stolicę lat pięćdziesiątych XX wieku z głównym bohaterem niegodzącym się na życie w skostniałych realiach rodzącej się Polski Ludowej. Film w reżyserii Marcina Krzyształowicza próbował pokazać samotnika, autsajdera, ale także człowieka walczącego o siebie i swoją wolność. Podobnym tropem podążają twórcy w Teatrze Ochoty. Tym razem jednak na scenie interpretacja Życia towarzyskiego i uczuciowego. Analogicznie wpisana rzecz w początek słusznie minionej epoki, wydobywającej się ze zgliszcz wojny Warszawy, ale przede wszystkim widoczek ówczesnego czasu. Relacji międzyludzkich, więzi, małości i niedostatków. Główny bohater, dziennikarz Andrzej Felak, próbujący ułożyć sobie normalne życie, lawiruje pomiędzy tym, co publiczne a prywatne. Z kogoś, kto stara się być wolnym, wpisuje się w schemat zależności i układów. Jego opowieść o młodości, rodzącej się kariery jest narracją adekwatną dla każdego młodego – czy to wówczas, czy też w dzisiejszych czasach. Godne życie, to chyba najlepsza maksyma egzystencji. Przejść przez kolejne lata nie narażając się na potencjalne nieprzyjemności i odpowiedzialności. Przez życie bohatera, dokładnie jak w Na czworakach Tadeusza Różewicza, przetacza się kalejdoskop postaci – poznanych na chwilę lub na dłużej. Mamy przyjaciela, który stara się być wolny i niezależny – Mikołaja Planka, żonę Elżbietę, która niby nic nie może, a jednak wszystko od niej zależy. A także Kostkowskiego, który niczym Kobieta Pracująca z Czterdziestolatka zmienia zawody jak rękawiczki, aby tylko ułożyć się w nowych realiach i postępującej rzeczywistości. Ów obrazek twórców i artystów jest kalejdoskopem możliwych zachowań. Ale niestety pobrzmiewa w nim nuta schematyczności. Owszem ciekawym jest zobaczyć jak dawnej bawiono w Zakopanem i w litrach wódki trwała zimowa feria, czy też tańczono w Stodole, a ponownie wieczorami pito na placu Trzech Krzyży. Stary Warszawiak rozszyfruje bezproblemowo wszelkie zagadki, niuanse i przywoła wspomnienia. Ale to wszystko jest możliwe po przeczytaniu książki. Nie trzeba do tego spektaklu, który oprócz sprawnej obyczajowej historii nie wnosi niczego więcej. Staje się sentymentalnym obrazkiem miejsca i postaw ludzi. Ale niestety nieprawdziwych charakterów, a odtwarzanych postaci. Bowiem aktorstwo i minimalna ręka reżyserska to największe mankamenty przedstawienia.
Igor Gorzkowski tworzy opowieść niezwykle schematycznie. Osadza ją w dużej otwartej przestrzeni gry, z ograniczoną liczbą dekoracji i rekwizytów. Kostiumy dodatkowo nie pomagają w usytuowaniu akcji w konkretnym czasie oraz ją uniwersalizują. Inscenizator stara się czytać historię dokładnie, ale popełnia dziwaczne błędy. Sceny w sypialni, gdy Andrzej spędza namiętne chwile z kolejnymi swoimi partnerkami, komentuje i podgląda Mikołaj. Rodzi to uśmiech zawstydzenia o przewodniku w świecie miłości. Scena w stolicy Tatr jest tak uboga jak najtańsze piwo marki górskiej, bowiem nie ma zaśpiewu, hucznej zabawy, a nawet symbolicznego kuligu. Cała opowieść wypada niezwykle biednie i można zadać sobie pytanie, że już ciekawiej było w Wojnie domowej – kultowym serialu o dwóch rodzinach z ulicy Senatorskiej. Co interesujące myśli krążą właśnie wokół tej sagi nieustannie, a to z powodu wykorzystania podobnego podkładu muzycznego. I co najgorsze, nie ma jasno ukazujących akcentów postaw politycznych i społecznych. Skoro miał to być spektakl o roli oraz znaczeniu inteligencji – to się niestety nie udało. Wyszło z tego sentymentalne opowiadanie o człowieku w pewnym świecie. Kilka klisz z życia. Ale nie ma mowy o jasnym obrazie konformistów czy też realistów.
Co gorsza w owym dążeniu do skonstruowania historii z tezą nie pomagają aktorzy. Młodość to ważna sprawa – siła, nadzieja, zaangażowanie. Ale wielokrotnie należy mierzyć siły na zamiary. Konrad Żygadło jako Andrzej Felak jest niesłychanie niewyrazisty. Sączy monologi, które wiją się jak tasiemce, ale treści i sensu, do widza, nie dociera absolutnie nic. Jeszcze gorzej jest z Filipem Orlińskim (Mikołaj Plank) – ubrany w modny sweter oraz tęczowe skarpetki ma stać się przykładem nonkonformizmu. No, może wygląd to jakiś trop, ale w teatrze to tylko jeden z elementów. Aktorskie możliwości są ograniczone, a deklamacyjność zbliża narrację do akademii szkolnej. Panie, w kilku rolach, Agata Łabno i Martyna Czarnecka, starają się być oryginalne, ale cóż jak schematyzm wygrywa z pomysłowością. Najlepiej w tym zespole odnalazł się Jan Litvinovtch, też odtwarzający kilka postaci, ale każda z nich odróżnia bohatera od siebie. Śmieszność Kostkowskiego kontrastuje z safandułowatością Redaktora i hegemonią Pachnącego. Ciekawy kalejdoskop możliwości współgra z interesującym emploi aktora.
Wizyta w Teatrze Ochoty nie wykroczyła dalej niż przeciętność. Faktycznie reżyser nie miał pomysłu, no – przeczytał książkę. Miała być historia o dzisiejszym czasie, ale jakoś trudno w to uwierzyć. Siła młodych artystów nie przekonuje, a raczej uwiera i stawia znaki zapytania. To nie jest udany wieczór, ale próba opowieści o dawnym świecie. Ale po co? Mamy seriale, filmy i książki Tyrmanda. Lepiej nastawić płytę, z głośników niech płynie jazz, lektura sama płynie do ucha, a wyobraźnia ukaże ciekawszy świat niż przy Reja w Warszawie.