EN

6.03.2023, 11:38 Wersja do druku

Inspiracje z Puppentheater Zwickau

Niemal dokładnie rok temu wybrałem się do Puppentheater Zwickau na wirtualnego Króla elfów, krótką balladę Goethego przygotowaną przez międzynarodowy zespół twórców pod kierunkiem Moniki Gerboc - pisze Marek Waszkiel na swoim blogu.

Byłem pod wielkim wrażeniem tego osobliwego spektaklu, czemu dałem wyraz na tym blogu (zob. https://www.marekwaszkiel.pl/2022/02/03/wirtualne-lalkarstwo-vr-360%cb%9a/). Ostatnio powtórzyłem podróż do Zwickau, tym razem w związku z dwoma wydarzeniami: wirtualnymi Poszukiwaczami złota Emanuela Geibela – kolejnym spektaklem z cyklu „Niemieckie ballady” w wersji VR 360˚ oraz premierą przedstawienia Duzi chłopcy nie płaczą w reżyserii współtwórcy głośnej już grupy hiszpańskiej Zero en Conducta, José Antonio Puchadesa Martineza (Putxa).

Najpierw kilka słów o lalkarstwie wirtualnym. W naszej przestrzeni geograficznej niewiele zaszło zmian w ciągu minionego roku. Właściwie nikt chyba nie zainteresował się tą techniką, nie słyszałem o żadnym innym przedstawieniu, a choćby lalkarskich eksperymentach. Wygląda na to, że dla repertuarowych teatrów przygotowywanie takich spektakli jest zbyt pracochłonne, a może i niezbyt atrakcyjne, zwłaszcza gdy eksploatacja ich burzy rutynowe instytucjonalne zwyczaje; dla młodych i poszukujących twórców – to po prostu działania zbyt kosztowne. Komu zatem zależy na odkrywaniu nowych lalkarskich przestrzeni, musi pojechać do Zwickau albo liczyć na pojawienie się niemieckiego teatru na którymś z festiwali (a na kilku był już obecny!).

Drugie spotkanie lalkarzy z Zwickau z VR 360˚ jest inne. Widzowie korzystają z tych samych elementów: słuchawki ze stereofonicznym dźwiękiem, gogle VR i obrotowe krzesełko umożliwiające oglądanie zdarzeń dziejących się wokół nas. Inny jest oczywiście sam spektakl. Tym razem twórców zainspirowali Poszukiwacze złota, ballada Emanuela Geibela, dziewiętnastowiecznego niemieckiego autora, o wędrówce trzech przyjaciół w poszukiwaniu lepszego życia, których odmienia znalezione złoto. Zatem znów, jak w całym cyklu, spotkanie klasycznej literatury i środków współczesnego lalkarstwa. Temat ballady dał pretekst do zbudowania spektaklu opowiadającego szerzej i głębiej o ludzkiej naturze. Wykorzystane lalkarskie umożliwiły wizualizację stanów emocjonalnych bohaterów, ich ukrytych myśli i całego wewnętrznego dramatu, który zwykle rozwija się w wyobraźni, w myślach, niewidzialnych i z reguły poplątanych. Sztuka lalkarska pozwala je zobaczyć. I to jest taka dodana wartość, której nie sposób przecenić.

Widzowie, którzy z VR 360˚spotykają się po raz pierwszy, będą zaiste oszołomieni. Spektakl otwiera scena w małej łodzi płynącej po wodzie. Znajdujemy się w jej centralnej części; przed sobą, na dziobie i na wyciągnięcie ręki, widzimy dwie postaci w maskach. Jedna siedzi na dnie łodzi, kurczowo trzymając się burt, druga stoi za nią z wysoko uniesioną latarnią oświetlającą drogę. Aktorki są w jasnych obcisłych trykotach, a charakteru granym przez nie postaciom nadają wielkie, karykaturalne, ostro rzeźbione, brutalne maski z potarganymi włosami i wyolbrzymionymi elementami fizjonomii. Jedna (Hanna Daniszewska) ma gigantyczne, odstające uszy, wielki okrągły nos i pucołowate policzki, na nogach ogromne stopy z rozczapierzonymi paluchami, na rękach podobne dłonie, w biodrach dopięte są wyokrąglone i odstające pośladki; kanciasta głowa drugiej (Agata Słowik), z karykaturalnie wydłużoną potylicą, wsparta została na korpusie nałożonym na tors aktorki, z wyraźnie zaznaczonymi żebrami i rodzajem kołnierza-garbu na plecach.

Po chwili dobiega nas z tyłu łodzi odgłos jakby wiosła uderzanego o burtę. Odwracamy się i widzimy trzecią postać (Calum MacAskill), w równie wielkiej kanciastej masce na głowie i „nabitym”, umięśnionym ogromnym torsem oraz ramionami powiększającymi monstrualnie ciało aktora. W ręku trzyma nie wiosło, ale szpadel, którym markuje ruch przesuwania się łodzi. Doprawdy można się przestraszyć tego towarzystwa „przyjaciół”, choć jesteśmy przecież incognito wśród tych dzikich ludzkich postaci.

W kolejnych scenach przenosimy się na szczyt wzgórza. Z góry przyglądamy się wspinaczce naszych bohaterów po stromym zboczu, oglądamy wspaniałe panoramy, podziwiamy krajobraz morza i wysepek, a zarazem zmagania trójki poszukiwaczy, siedząc wygodnie i bezpiecznie w kraterze szczytu. I w tej przestrzeni dzieją się dalsze sceny. Tu wśród kamieni wędrowcy odnajdują złoto, wykonują wiele rozmaitych czynności – rozbijanie kamieni, znoszenie drewna na ognisko, krzesania ognia, niekiedy wykorzystywana jest technologia VR 360˚, choć nie wydaje się ona niezbędna. Jej możliwości ujawnia scena euforii po odnalezieniu złota, demonstrująca radość wszystkich poszukiwaczy, multiplikowaną i przetwarzaną w wirtualnej przestrzeni wokół widza. Plastyczny wyraz tych obrazów wkracza w estetykę show-biznesu i choć troszkę mnie odpycha ta konwencja, rozumiem jej wykorzystanie.

Tu zaczyna się wszak część, która wydaje mi się najbardziej interesującym elementem przedstawienia, zwłaszcza w realizacji teatralnej. Oszołomieni znalezionym skarbem bohaterowie szybko dochodzą do wniosku, że mogliby stać się posiadaczami większej jego części, gdyby nie musieli się dzielić. W każdym z nich zaczyna kiełkować zawiść, próżność, egoizm i zachłanność. I mają one teatralny kształt! Ego jednego tak napiera na muskularny tors, tak zżera go wewnętrznie, że bohater musi wyciąć kawałek własnego brzucha, odsłaniając rozrastającego się intruza żywiącego się ciałem i krwią właściciela. Agresywne myśli innego szczęśliwca, nie mogąc pomieścić się w głowie, rozsadzają ją i przez małe okienko w potylicy wychodzi niewielka postać, która zawładnie jego zbrodniczymi pragnieniami. Trzeci poszukiwacz „urodzi” swego demona niczym dziecko, ukołysze go w dłoni, a potem pozwoli urosnąć i zawładnąć sobą samym. Te wszystkie twory są animantami. Dziecięce główki wyrastają a to na wężowym ciele, a to łączą się z sześcioma rączkami. Są ludzkie i nieludzkie zarazem. Wprawiane są w działania błyskotliwie i budują magiczno-widzialny świat metafory. Chwilami można dostrzec dłonie ubranych na czarno animatorów i to nawet dobrze, bo przecież oglądamy mimo wszystko przedstawienie teatralne, nie zaś efekt komputerowo-technologicznych tricków.

Chciwość ludzka prowadzi do katastrofy, ale tak magicznie, a zarazem naturalnie można ją pokazać właśnie w teatrze, w teatrze ożywionej materii, bo w tym gatunku rozgrywa się spektakl lalkarzy z Zwickau, inspirowany balladą Emanuela Geibela, z dramaturgią Dominique Suhr, wyreżyserowany przez Monikę Gerboc. Autorką scenografii jest Agnieszka Wielewska, muzykę napisał Daniel Špiner, a konstrukcją lalek zajęli się Alina Domin i Calum MacAskill.

Za kilka miesięcy czeka nas w Zwickau trzecia, ostatnia z cyklu ballada zrealizowana w wersji VR 360˚ – Melusine Georga Trakla w inscenizacji Moniki Gerboc i bułgarskiej scenografki Mariety Golomehovej. Wtedy pewnie będzie można precyzyjniej wypowiedzieć się na temat praktyki i przyszłości wirtualnego lalkarstwa 360˚.

Lalkarze z Zwickau pokazali też premierową wersję nowego przedstawienia pt. Duzi chłopcy nie płaczą, będącego autorską propozycją hiszpańskiego twórcy, Putxy, autora scenariusza i reżysera zarazem. Jego dokonania teatralne, których kulminacją był ekscytujący spektakl Eh Man Hé. Mechanika duszy (zob. https://www.marekwaszkiel.pl/2021/07/16/eh-man-he-lalkarskie-arcydzielo/), fascynują od kilku lat. Ruch aktora, taniec i animacja lalek spotykają się w realizacjach Putxy z arcymistrzowskim wykonaniem. Trudno więc było zrezygnować z udziału w najnowszej premierze artysty, zwłaszcza że po raz pierwszy pracował z instytucjonalnym teatrem.

Powstał spektakl kameralny, z niewielkimi lalkami stolikowymi autorstwa Ángela Navarro i muzyką Jorge Da Rocha, który wykonuje troje aktorów Puppentheater Zwickau: Hanna Daniszewska – absolwentka białostockiej Akademii Teatralnej, Kateryna Bondarenko – do niedawna studentka Uniwersytetu Teatralnego w Charkowie, dziś już niemal dyplomantka szkoły białostockiej, i szkocki aktor Calum MacAskill. I choć dla osób słabo znających niemiecki poważnym utrudnieniem w pełnym odbiorze przedstawienia jest jego warstwa literacka, jestem przekonany, że nikt nie pracuje z lalką tak jak Putxa.

Duzi chłopcy nie płaczą to historia ośmiolatka Pablo, który nie umie poradzić sobie z własnymi emocjami. Wychowany w stereotypowym społeczeństwie oswoił się z myślą, zaszczepioną mu przez ojca, że chłopcy nie okazują uczuć, słabości, nie płaczą. Jego nigdy nie okazywane łzy, których nie potrafi uzewnętrznić, gromadzą się w ciemniejącej chmurze wiszącej nad głową chłopca (piękna teatralna metafora bardzo realistycznie pokazana na scenie). Ta chmura musi w końcu się przepełnić, wywołać burzę. Pablo wyrusza w podróż i dzięki spotkanym po drodze postaciom i zebranym doświadczeniom (m.in. wizyta na cmentarzu, spotkanie ze Śmiercią) odkrywa w końcu, że wszystkie uczucia są ważne, także te niewygodne, przesycone strachem czy bólem, i kiedy wreszcie łza pojawia się na jego policzku, może wrócić do domu.

Delikatna materia tego spektaklu przejawia się w z pewnością atrakcyjnych dialogach, na które publiczność żywo reaguje, ale równie wiele przyjemności dostarcza praca aktorów i ich działania z lalkami. Niekiedy trudno uwierzyć, że świetna konstrukcja lalki i jej doskonała animacja może wprawiać w zachwyt. Pablo, interpretowany przez Hannę Daniszewską, często animacyjnie wspomagany jest przez pozostałą dwójkę aktorów. I choć światło wydobywa głównie lalkę, widzimy wszystkich animatorów, zmieniających swoje pozycje wokół animanta, w zależności od jego działań. Plastyczność ruchu lalki i animatorów jest wyjątkowa. Doprawdy można zadać sobie pytanie, czy to poruszenia Pabla przenoszą jego energię na ciała animatorów, czy też ich ruchy przejmuje lalka. Nasuwa się skojarzenie z animacją w japońskim ningyō-jōruri, zatem z totalną perfekcją, tyle że w bunraku ciała animatorów pozostają w bezruchu, tam chodzi o wspólny rytm oddechu, u Putxy – o wspólny rytm oddechu i jednakową elastyczność ciał: żywych i ożywianych. Przyglądanie się rozmaitym wariacjom tego lalkowo-ludzkiego baletu doprawdy jest czymś fascynującym. To metoda, którą podziwialiśmy w Mechanice duszy Zero en Conducta, ale nigdy dotąd nie widziałem jej w działaniu aktora z lalką stolikową.

Takich animacyjnych atrakcji jest oczywiście więcej, poczynając od świetnej interpretacyjnie roli Ani, mistrzyni koszykówki, w wykonaniu Caluma MacAskilla. Majstersztykiem jest działanie Kateryny Bondarenko z piłką koszykową osadzoną na sztywnym pręcie, a będącą jakby „żywą” postacią. To podręcznikowy przykład pracy z animantem, istota współczesnej sztuki lalkarskiej. Świetną, choć zupełnie inną zasadę animacyjną wykorzystuje MacAskill i Bondarenko w animacji kulawej Śmierci wspierającej się na kosturze. Aktorzy zresztą dwoją się i troją na scenie, a w miarę potrzeb i możliwości sytuacyjnych uczestniczą w animacji wszystkich postaci scenicznych.

Bariera językowa i złożoność literackiej struktury przedstawienia uniemożliwiła mi pełny jego odbiór, czego żałuję, ale publiczność niemiecka z pewnością będzie miała wiele przyjemności z kontaktu z tą najnowszą pracą Puppentheater Zwickau. No, i utwierdzam się po raz kolejny w smutnej skądinąd refleksji, że trzeba opuścić granice Polski, by spotkać się z lalkarstwem (rzecz jasna bywają wyjątki). Po drodze do Zwickau obejrzałem kilka naszych najnowszych realizacji w tzw. teatrach lalek. Oczywiście było warto. Zachowam w pamięci parę pięknych ról, wiele obrazów, garść emocji, zwłaszcza z sympatycznych spotkań z dawno niewidzianymi koleżankami i kolegami, ale dla moich lalkarskich zainteresowań nowych materiałów nie uzyskałem. Szkoda

Tytuł oryginalny

Inspiracje z Puppentheater Zwickau

Źródło:

www.marekwaszkiel.pl
Link do źródła

Wątki tematyczne