Dzwoni w kulminacyjnym momencie, rozświetla mrok sali i zagłusza ciszę, którą teatr kocha najbardziej. Choć nie kupuje biletu, potrafi skutecznie zepsuć spektakl wszystkim dookoła – także aktorowi – pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Zanim rozpocznie się spektakl, słyszymy znajomy komunikat: „Prosimy o wyłączenie telefonów komórkowych”. Nie jest to prośba szczególnie wymagająca. Nie kosztuje ani wysiłku, ani czasu – wystarczy jeden klik. A jednak, mimo licznych ostrzeżeń, niemal na każdym przedstawieniu dzwoni telefon. Złośliwość martwej materii? Bynajmniej. Raczej żywego, roztargnionego (albo lekceważącego) właściciela.
W najgorszych momentach – podczas ciszy przed wyznaniem miłości, w kulminacyjnym monologu, w chwili napięcia, kiedy aktor milknie, a widzowie wstrzymują oddech – rozbrzmiewa dźwięk dzwonka. Bywa, że i melodyjka z kreskówki. Odbiorca próbuje go wyciszyć, szamocząc się nerwowo z torebką lub kieszenią, często pogarszając sytuację. Ale to tylko jeden aspekt tej uciążliwości.
Drugi, równie destrukcyjny, to ekrany telefonów rozświetlane podczas spektaklu. Widzowie piszą SMS-y, przeglądają wiadomości, czasem robią zdjęcia. W ciemności teatralnej sali światło smartfona potrafi skutecznie zepsuć odbiór nie tylko sąsiadowi z fotela obok – ale i całemu rzędowi. Dla aktorów to również ogromne rozproszenie – błysk światła z widowni zakłóca koncentrację, wybija z rytmu scenicznego, burzy napięcie budowane często tygodniami pracy.
Dlaczego w teatrze zapominamy o kulturze?
Czy to kwestia braku szacunku? Braku wyobraźni? A może po prostu niezdolności do bycia offline, choćby przez półtorej godziny? Teatr wymaga obecności – prawdziwej, skupionej, uważnej. Jest wspólnotowym doświadczeniem – wymaga ciszy, milczenia, uczestnictwa. Z ekranem w ręku trudno być „tu i teraz”.
Co z tym zrobić?
Komunikaty przed spektaklem nie wystarczają. Ich rutynowość sprawia, że traktujemy je jak szum tła. Może zatem potrzebujemy komunikatów bardziej stanowczych, personalnych, może wygłaszanych przez aktora, patrzącego widzom w oczy. Może trzeba sięgnąć po ironię – niektóre teatry już próbują: odtwarzają żartobliwe filmiki, które wyśmiewają korzystanie z telefonów.
Ale może to za mało. Może trzeba pójść krok dalej.
Rozważmy rozwiązania bardziej radykalne:
Wydzielone szafki lub depozyty na telefony – tak jak na koncertach niektórych światowych artystów. Widz zostawia urządzenie przed wejściem na salę i odbiera po spektaklu.
Specjalne pokrowce blokujące sygnał i ekran – jak na niektórych pokazach prasowych filmów.
Systemy zakłócające sygnał GSM na sali – kontrowersyjne, ale technicznie możliwe.
Przepisy regulaminu z karą za przeszkadzanie w spektaklu – choćby w formie upomnienia lub konieczności opuszczenia sali.
Czy to przesada? Może. Ale czyż nie przesadą jest rozświetlony ekran w kulminacyjnym momencie „Miarki za miarkę” albo „Kartoteki”?
Przypomnienie sensu ciszy
Można się zżymać, że żyjemy w epoce nieustannego kontaktu, że wszystko trzeba natychmiast udostępnić, sfotografować, skomentować. Ale teatr to jedno z niewielu miejsc, które wciąż broni wartości skupienia, obecności, głębi. Zamiast płynąć z nurtem powierzchowności, powinien odważnie upominać się o ciszę, światło i ciemność, które znaczą więcej niż niejedna notyfikacja.
Nie potrzebujemy zakazów dla samego zakazu. Potrzebujemy edukacji teatralnej, kampanii uświadamiających, autorytetów mówiących wprost, że teatr nie jest dodatkiem do social mediów, lecz przestrzenią spotkania – aktora z widzem, człowieka z człowiekiem. Bez telefonu pośrodku.
Bo może właśnie ta godzina bez ekranu, ten moment ciszy i skupienia, to najcenniejszy prezent, jaki możemy dziś sobie dać.