„We Will Rock You” Bena Eltona w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
O musicalu z piosenkami grupy Queen myślano w Wielkiej Brytanii od połowy lat 90. Pierwszą intencją było stworzenie biograficznej historii legendy – Freddiego Mercury’ego. Jednak ten pomysł nie znalazł realizatorów. Sprawa nabrała rozpędu dopiero w 2000 roku, gdy Ben Elton został poproszony o rozpoczęcie rozmów z zespołem i zasugerował coś odmiennego – nową historię, która uchwyciłaby ducha dużej części oryginalnej muzyki. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Opracowanie musicalu, z nieśmiertelnymi piosenkami Queen w tle i ścisła współpraca z Brianem Mayem i Rogerem Taylorem, przyniosło doskonałe rezultaty. Scenariusz został ostatecznie ukończony w połowie 2001 roku. Polska, autorska inscenizacja non-replica w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego (który kolejny raz uzyskał prawo do własnej adaptacji), grana w warszawskim Teatrze Muzycznym Roma, od dnia premiery cieszy się zasłużoną popularnością. Dlaczego?
Fabuła wymyślona przez Bena Eltona, częściowo inspirowana mroczną wizją przyszłości z filmu science-fiction Matrix (z 1999 roku), spodobała się widzom. I nieważne, że krytycy mieli odmienną opinię. Polska wersja, przekład libretta i tekstów piosenek autorstwa Michała Wojnarowskiego jest – być może – jeszcze lepsza. Wplótł on do scenariusza problemy i niebezpieczeństwa, których obecnie doświadczamy jako ludzkość, nie stronił od polskich akcentów, cytatów i nawiązań. Dzięki temu musical zdaje się bliski młodszym i starszym widzom. Pojmują oni sens, wyłapują myśli podane z ironią, częściowo zawoalowane aluzje. Oczywiście dyskusja, czy stolica powinna porywać się na takie przedsięwzięcie i czy polska wersja „We Will Rock You” ma szansę dorównać angielskim bądź popularnym amerykańskim produkcjom, toczy się i toczyć będzie, ale chyba nie o konkurencję z zagranicą chodzi. „Przetłumaczony tekst jest tak silnie związany z fabułą i postaciami, że widzowie po prostu zapominają o wersjach śpiewanych pierwotnie w języku angielskim” – tłumaczył reżyser Wojciech Kępczyński, odnosząc się do wcześniejszego musicalu „Mamma Mia”. „Wierzę, że podobnie będzie w przypadku „We Will Rock You” – dodał z przekonaniem. Kierownictwo muzyczne spektaklu sprawuje Jakub Lubowicz i czyni to niemalże bezbłędnie, dbając o poziom artystyczny wraz z innymi twórcami i wykonawcami. Musical trafia do serc i niezmiennie bawi.
W szkole i na iPlanecie, która kiedyś była Ziemią, rządzi jedna korporacja – GlobalSoft. Wszyscy uczniowie są posłuszni (przynajmniej tak się na początku wydaje), zuniformizowani i wręcz „plastikowo” identyczni, a niezbyt bystra nauczycielka rządzi nimi twardą ręką i kto nie mieści się w ogólnej matrycy, nie ma szans na przetrwanie. Opresyjna władza, ogólnie przyjęty, jeden wygodny model życia pozornie zadowala wszystkich, przypominających zaprogramowane roboty mieszkańców. Brzmi nieprawdopodobnie? Skąd! Zglobalizowany świat przyszłości, pozbawiony swobody i przejawów jakiegokolwiek indywidualizmu, z dala od sztuki i twórczej wolności, która jest surowo zabroniona (tak samo jak wszelkie instrumenty muzyczne), wcale nie wydaje się nierealny… . Buntownicy są niebezpieczni, więc gdy tylko pojawi się taki lider, jak młodzieniec Galileo, szefowa Globalsoftu, Killer Queen musi uruchomić machinę terroru. Pod lupę trafi też młoda dziewczyna, odmieniec i dziwaczka .Wspólna misja oraz zagadka – o co chodzi z tym rock and roll’em i wizje Galileo łączą dwójkę outsiderów. Całe szczęście spotykają członków bohemy, ukrywających się w podziemiu, którzy szukają odpowiedzi na podobne pytania. Czy połączone siły pokonają wszechmocną (chyba nie do końca…) Killer Queen?
Twórczość grupy Queen nadal żyje, ciesząc słuchaczy po dziś dzień. W spektaklu muzyczne wykonania znanych przebojów są bogate w barwy i kolory, zróżnicowane, a niektóre z piosenek zaskakują ciepłym humorem. Proste i prawdziwe interpretacje znanych utworów konsekwentnie wynikają z dopasowanego tła muzycznego – dzięki temu mocniej wpływają na emocje odbiorców. Michał Wojnarowski stara się zachować oryginalny styl piosenek Queen i jak zwykle z satyrycznym zacięciem tłumaczy je na polski język, co wcale nie jest łatwe. Przeboje Briana Maya i Freddie’go Mercury’ego poruszały i nadal poruszają serca i dusze licznych fanów. Rozpisane na nowo, z niepowtarzalnym rysem stylistycznym, odpowiednim i dla partii solowych, i grupowych aranżacji, zachwycają w polskim musicalu. Wykonawcy mierzą się z utworami śpiewanymi wcześniej przez legendy rocka, a to nie lada wyzwanie! Mimo to ze swobodą biorą udział w budowaniu niebanalnego, wciągającego spektaklu i każda z postaci ma swój charakter, naznaczony własną, niepowtarzalną indywidualnością. Zgrani jak jeden dobrze funkcjonujący organizm grają rewelacyjnie, prowadzeni wprawną ręką reżysera i mimo rozmachu zachowują swobodny przepływ energii między aktorem a widzem. Niektóre ze scenek to popis niezłej sprawności aktorskiej, dzięki której artyści oddają bogactwo nastrojów, emocji i niepokojąco tragikomiczny wydźwięk spektaklu. Na scenie królują młodzi artyści, pełni energii, której w muzycznym przedstawieniu nie brakuje! Główną rolę powierzono między innymi Maciejowi Dybowskiemu (obsada jest zmienna). Widziałam go już w znakomitym spektaklu „A planety szaleją…” w reżyserii Anny Sroki-Hryń i muszę przyznać, że swobodnie i wciąż rozwija profesjonalny warsztat aktorski, pozwalający na odnalezienie się zarówno w repertuarze muzycznym, jak i dramatycznym. Udział w musicalu na dużej scenie to przygoda, ale też ogromny wysiłek! A Maciej Dybowski ma wysoką, artystyczną wrażliwość, która idealnie pasuje do postaci nieporadnego lecz pewnego wyjątkowości swej misji Galileo. Ewa Kłosowicz-Bociąga w roli Scaramouche porwie niejednego słuchacza – barwa jej dobrze wyszkolonego głosu jest niepowtarzalna. Siła i moc płynie od tej aktorki, absolwentki Teatru Muzycznego w Gdyni oraz Akademii Muzycznej w Gdańsku. Przyznaję, główni bohaterowie przejmująco uzupełniają się w duecie. Uczuciowa, ale niezłomna i niezawodna, naturalna, drapieżna Ewa Kłosowicz-Bociąga świetnie wywiązuje się z postawionego jej przez reżysera spektaklu zadania. Scaramouche to oryginalnie postać z commedii dell’arte, żołnierz samochwała, a nawet błazen. I coś w tym jest… . “Scaramouch, scaramouch will you do the fandango” – śpiewa brytyjski zespół w “Bohemian Rhapsody”… . Fandango nie, inne układy owszem, zatańczy.
Kolejna para „wywrotowców”, którą warto zapamiętać, to Natalia Krakowiak jako Oz i Wiktor Korzeniowski w roli Brita. Grają zmysłowo, z brawurą i bywa, że wzruszają. Katarzyna Walczak wciela się w Killer Queen, królową morderczynię, władającą umysłami. “She’s a Killer Queen/ Gunpowder, gelatin/ Dynamite with a laser beam/ Guaranteed to blow your mind./ Anytime”. I artystka dobrze oddaje osobowość bohaterki, w paru słowach scharakteryzowaną w piosence grupy Queen. Łukasz Zagrobelny kreuje postać Khashoggi, szefa policji Globalsoftu. Aktor kontroluje emocje, ale czasem pozwala im na inspirującą eksplozję. Bezwzględny, okrutny, pozostaje jednocześnie mocno groteskowy i dzięki temu czasami bawi publiczność. Buddy, Janusz Kruciński, przywódca Bohemy i poszukujących prawdy oraz wolności ukrytej w muzyce buntowników, to stary hippis. Pamięta dobrze dawne czasy i rocka, a jest tak zabawny, że potrafi usunąć większość czarnych myśli z głów przyjaciół. Cały zespół wokalno-aktorski i zespół taneczny wkłada ogromny wysiłek głosowy i fizyczny, by sprostać – z powodzeniem! – precyzyjnemu przygotowaniu i realizacji całości. Pomaga im scenografia Mariusza Napierały, która skupia się na kolorze, mocnym świetle, obrazowości z wykorzystaniem możliwości technicznych Teatru Muzycznego Roma. Liczne nawiązania do klimatu dawnej epoki i wizji przyszłości, obecne w kostiumach Doroty Kołodyńskiej przydają się występującym i przyciągają wzrok. Do tego dochodzą projekcje Sebastiana Gonciarza i światło Marca Heinza. Choreografia Agnieszki Brańskiej bez trudu spaja całość i swą odpowiednią zmysłowością napełnia ruchy tańczących, dodając im brawury. Kierownictwo muzyczne obejmuje Jakub Lubowicz, jak zawsze z wyczuciem i energią. A grający na scenie zespół i rockowe brzmienie gitary pasuje doskonale do spektaklu.
Przyznaję bez mrugnięcia, że stać naszych twórców na wystawienie udanych, porywających musicali. Nie zawodzą legendarne przeboje w bardzo dobrym tłumaczeniu, wpadająca w ucho muzyka, świetni wokaliści i aktorzy prowadzeni przez zdolnego reżysera. Dlatego widzowie entuzjastycznie biją brawo, ciesząc się bardzo wymagającą produkcją i sukcesem wykonawców.