„Kobieta samotna” wg scenariusza Natalii Fiedorczuk i Anny Smolar w reż. Anny Smolar w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Malwina Kiepiel w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl Anny Smolar jest głosem w sprawie. To teatr zbudowany z tematów współczesnych. U jego podstaw leży pytanie o los kobiety samotnej. Smolar pyta o wymiar samotności w społeczeństwie, które wszystko przedstawia jako efekt indywidualnych wyborów.
Inspiracją był film Kobieta samotna Agnieszki Holland i Macieja Karpińskiego z 1981 roku — jednak nie chodzi tu o adaptację. Smolar wraz z zespołem aktorskim oraz autorkami tekstów (Natalią Fiedorczuk i Ryfą Ri) tworzy sceniczną transformację — przeniesienie Ireny do świata społecznych nierówności. Tutaj nikt już nie walczy z systemem, bo system mówi: „Musisz radzić sobie sama”.
Spektakl wpisuje się w długą tradycję teatru społecznie zaangażowanego. W jego strukturze pobrzmiewają elementy Zeittheater — niemieckiego nurtu z lat 20. XX wieku, którego estetykę kształtowały gwałtowne przemiany społeczne, w tym także awans kobiet w przestrzeni publicznej i prawnej.
Przedstawienie rozpoczyna scena zebrania. Rodzice omawiają szczegóły wyjazdu dzieci na zieloną szkołę. Gdy okazuje się, że syn Ireny, Boguś, nie może jechać z klasą, pojawia się pomysł zrzutki. Padają słowa o egalitarności, o solidarności. Ale co znamienne — nie pada słowo równość. Ta scena rozpisana jest precyzyjnie: publiczność widzi, jak język troski zamienia się w formę przemocy. Jak gest pomocy podkreśla klasową i ekonomiczną wyższość.
Irena (w tej roli znakomita Anna Ilczuk) jest kobietą przeciążoną, wiecznie zabieganą, nieco roztargnioną. To ktoś, kto wciąż próbuje — i nieustannie przegrywa. W kolejnych odsłonach widzimy, jak opowiada o codzienności. Powtarza tę wyliczankę jak litanię, nieprzerwanie.
W jednej ze scen pojawia się Milena (Karolina Adamczyk), właścicielka mieszkania, które wynajmuje Irena. Poukładana, zna treść umowy, zna daty. Patrzy na Irenę z mieszaniną uprzejmości i protekcjonalności. Adamczyk gra kobietę „odtąd dotąd” — systematyczną, przekonaną, że jeśli coś się nie udaje, to znaczy, że ktoś nie dołożył starań. Między obiema kobietami nie ma porozumienia.
Oryginalnym pomysłem było obsadzenie w roli Bogusia Ryfy Ri — znanej raperki i performerki. Jej taneczna obecność zmienia tonację całej historii. Nie mamy tu ofiary, lecz aktywnego uczestnika. W finale przemawia — językiem slamu, wiersza, rapu. Padają słowa: „Cały ten świat jest paździerzem”, „Nie chcę brać udziału w tych sztafetach”.
Smolar nie buduje na psychologii. Interesuje ją społeczna rama. W jednym z kluczowych fragmentów Irena wybucha: „Oddawajcie telefony!”. To moment stylizowany na kino akcji — Bonnie & Clyde — ale szybko okazuje się, że to jedynie forma. Pod nią kryją się zmęczenie i frustracja. „Nie jestem rozluźniona jak po nartach we Włoszech” — mówi Irena. Michał Czachor wypowiada inny ważny tekst: „16 miliardów niezapłaconych alimentów”. A państwo przez lata nie znalazło sposobu, by je odzyskać.
Tu pojawia się przyczynek do szerszej debaty. Po raz pierwszy na dużej scenie wybrzmiewa tak głośno, że w Polsce istnieje przyzwolenie na niepłacenie alimentów. I że ta przemoc ekonomiczna bywa marginalizowana — nawet w dyskursie publicznym. Ustrój się zmienił, ale realna sytuacja kobiet samotnie wychowujących dzieci pozostaje dramatycznie podobna. Irena u Anny Smolar funkcjonuje w trybie przetrwania. Jest sama. I jest dzielna.
Kobieta samotna to spektakl o kobietach, które muszą wszystko same. Ale to także przedstawienie o strukturach władzy: o tym, kto ma prawo do gniewu, kto do godności, a kto musi udowadniać, że zasługuje na wsparcie.