"Emigrantki" Radosława Paczochy w reż. Elżbiety Depty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.
Do Brukseli przywiozły swoje traumy, dojmującą tęsknotę za dziećmi i finansowe oczekiwania rodzin. Kilkanaście lat temu przyjechały tu na rok. Opowieść o polskich emigrantkach szukających grosza na obczyźnie to najnowsza, bardzo udana propozycja Teatru Wybrzeże w Gdańsku.
W obskurnej kanciapie brukselskiej piwnicy próbują stworzyć namiastkę domu. Mają tu parę krzeseł, rozkładany stół i łóżka. Pod każdym łóżkiem nierozpakowana walizka, bo przecież przyjechały tu tylko na rok, góra dwa. Minęło kilkanaście lat i nadal tkwią w tej piwnicy oplecionej rurami kanalizacyjnymi. Nie ma okna, jest odór z w.c.
Zosia przełknie wszystko
Zosię z Polski wygnała bieda i alkoholizm męża. Ta poczciwa, bogobojna kobieta ze wsi, jedyna żywicielka rodziny, sama zmuszona była zadbać o byt pięciorga dzieci - zacisnąć zęby i choć w jej piersiach wzbierało mleko (najmłodsze dziecko miało 10 miesięcy), spakować walizkę i wyjechać do pracy. Zosia haruje całe dnie, sprzątając domy bogatym Belgom. Oszczędza każdy grosz, jest w stanie oszukać współlokatorkę, byle tylko więcej pieniędzy wysłać do Polski. W tym celu przełknie upokorzenie i napastowanie. Sama nie ma żadnych potrzeb, dla dzieci zrobi wszystko. W spektaklu „Emigrantki" autorstwa Radosława Paczochy i w reżyserii Elżbiety Depty, którego prapremiera w sobotę odbyła się na scenie Starej Apteki Teatru Wybrzeże w Gdańsku, Zosię gra Małgorzata Brajner, dla której jest to najlepsza, najdojrzalsza i najbardziej przepracowana rola od wielu lat
W takiej formie Małgorzaty Brajner nie widzieliśmy już dawno - jej Zosia jest jednocześnie kobietą waleczną i wrażliwą, silną i delikatną, niewykształconą, choć życiowo mądrą, chwilami przebiegłą. Wewnętrznie złamaną i głęboko tragiczną. Ma poczucie klęski jako matka - zapewnia rodzinie byt, ale wie, że nie da się wychowywać dzieci przez telefon. Nie dopuszcza do siebie myśli, że starsze z nich traktują ją jak skarbonkę bez dna. Jedyne, co poza zarobkiem trzyma ją w Brukseli, to zrozumienie i wsparcie ze strony polskiego księdza Zbigniewa.
Teresa i jej historia
Jej współlokatorką jest starsza od niej Teresa, która z Polski uciekła przed przemocą ze strony męża. W kraju zostawiła córki i złe wspomnienia. Ale w Brukseli nie jest jej lepiej - próbuje zachować godność, „szorując kible" w domach brukselczyków. Wieczorami dorabia na ulicy. I marzy o prawdziwym uczuciu. Teresa, której rolę kreuje pozostająca w znakomitej formie Katarzyna Figura, to kobieta dynamiczna, głośna, ekspresyjna, chwilami rubaszna. Potrafi cieszyć się rzadkimi chwilami szczęścia, daje sobie prawo do radości wbrew wszystkiemu.
Momentami romantyczna, skłonna go głębszej refleksji, która nosi w sobie jakąś tajemnicę. Kiedy zdobędzie się na szczerość przed niedawno poznaną koleżanką, opowie swoją historię tak, że ściśnie publiczność za gardło. Katarzyna Figura potrafi cieniować nastrój, wie, jak przykuć uwagę widza i jak nią zawładnąć. Choć bywają też chwile, że na scenie szarżuje ponad miarę.
Kim jest Monika?
Kiedy współlokatorką Zosi i Teresy zostaje młodsza od nich Monika (Justyna Bartoszewicz skupia się na roli powiernicy tajemnic pozostałych dwóch kobiet), nie wiemy, dlaczego tu jest i czym się zajmuje. Monika też nosi w sobie traumę, od której uciekła. Ale dlaczego nie dusi każdego grosza i nie wysyła pieniędzy do Polski - dowiemy się w ostatniej, finałowej scenie spektaklu.
Edyta Depta, reżyserka świetnie napisanych „Emigrantek" - po raz pierwszy podejmujących na scenie problem kobiecej emigracji zarobkowej - wywiązała się z zadania znakomicie. Z ciekawie zakomponowanej kameralnej, bardzo skromnej przestrzeni i trzech zdolnych aktorek zbudowała spektakl przejmujący, od początku do końca trzymający w napięciu, z tajemnicą w tle. Poruszający tym bardziej, gdy ma się świadomość, że przedstawia prawdziwe historie.