EN

23.02.2021, 18:32 Wersja do druku

Dlaczego streamingi są niebezpieczne?

30. Spotkania Artystów Nieprzetartego Szlaku / mat. organizatora

Źle zrobione realizacje video to bardzo prosty sposób na zniechęcenie widzów i sprawienie, że sztuka teatru stanie się im obojętna. A przecież chodzi nam w streamingach o coś zupełnie odwrotnego - pisze realizator telewizyjny Dariusz Pawelec.

Kiedy rok temu zamknięto z powodu pandemii teatry wydawało się, że internet i dostępność techniki wideo będzie kołem ratunkowym dla instytucji teatru i dla twórców. Coraz liczniej w sieci zaczęły się pojawiać najpierw rejestracje, a potem transmisje spektakli teatralnych. W czasie drugiej fali pandemii prezentowano nawet spektakle premierowe. W tej nienormalności próbowano złapać jakąś równowagę: reżyserzy przygotowywali przedstawiania, aktorzy próbowali i grali, dyrektorzy teatrów dotowanych mogli rozliczać kolejne produkcje. Odbywały się nawet festiwale teatralne w formie on-line.

Czyli współczesna technologia może uratować teatr, albo co najmniej pozwoli mu przeżyć? A może wspomniane koło ratunkowe bardzo szybko nasiąknie wodą i stanie się balastem, który pociągnie teatr na głębiny, z których ciężko będzie w przyszłości wypłynąć na powierzchnie?

Żyjemy w świecie kultury ruchomych obrazów. To banał. Ale musimy pamiętać, że wszystko co pokazuje się w sieci jest odbierane przez widzów w szerokim kontekście całego przekazu: filmów, seriali, YouTuba, Vimeo itd. itd.

W sposób mniej lub bardziej świadomy, widz patrzący w ekran oczekuje interesującego przekazu – zarówno w warstwie treściowej, jaki formalnej i technicznej. Teatr jest bardzo delikatną materią i trudno, żeby startował w wyścigu o widza w jednym szeregu z wysokobudżetowymi serialami, teledyskami czy programami w stylu reality show. Również widz, który świadomie wybiera teatr w sieci nie oczekuje montażu atrakcji. Ale – i co jest niezwykle ważne, przez kontekst współczesnej kultury obrazowej – jest bardzo wrażliwy na jakość formalną i techniczną transmisji lub rejestracji. Wyraźnie należy tu rozdzielić CO pokazujemy od JAK pokazujemy.

Boleśnie się o tym przekonały niektóre teatry prezentując w sieci, na początku pierwszego lockdownu, rejestracje przedstawień dokonane w celach archiwizacji – często montowane tylko z dwóch kamer. Niedobrej jakości obrazowi bardzo często towarzyszył kiepski dźwięk. Niestety nawet ostatnio pojawiają się takie realizacje, zrobione z dwóch kamer. Nie zachęca to widzów do oglądania tak zrealizowanego przedstawienia – nawet jeśli wspomniane CO jest najwyższej próby.

Nie da się tu uciec od problemu kosztów: nagranie dwoma kamerami spektaklu ze sceny nie pociąga za sobą zbyt wielkich kosztów. Finansowych. Natomiast koszty artystyczne są niebotyczne i są wyrazem braku szacunku wobec twórców przedstawienia: reżysera, scenografa, aktorów, ale także wobec widzów, którym pokazuje się projekt tandetnej jakości.

Dostępność techniki wideo – kamer, mikserów, montażu cyfrowego sprawiło, że rejestracją wideo może zająć się każdy. I w tym słowie „każdy” tkwi bardzo często istota problemu. Realizator wizji i operator kamery to zawód, który wykonują bardzo często absolwenci szkól filmowych, albo osoby posiadające bogate doświadczenie zawodowe.

Brak tego doświadczenia widać w bardzo wielu realizacjach, zarówno na poziomie kadrowanie jak i montażu. Za często pojawiają się elementarne błędy w kompozycji, brakuje zbliżeń – bo każdy operator wie, że prowadzenie ujęcia na zbliżeniu, jest jest o wiele trudniejsze niż w średnim planie, szczególnie gdy pracuje się na długich ogniskowych. Stąd tyle ujęć w szerszych planach, które nie przenoszą emocji, są zimne i obiektywne. Często brak dobrych ujęć jest wynikiem niewłaściwego rozstawienia kamer.

Jeśli chodzi o realizacje wizji to bardzo często jest ona zbyt zachowawcza. Czasem realizator jest tak niepewny, że montuje sceny dialogowe - o zgrozo! - przez przenikanie. Brak odpowiedniego rytmu, ilustracyjne podążanie za tekstem – czyli pokazywanie tego co mówi – a nie opowiadanie relacji między postaciami, nieodpowiedni dobór planów, gubienie istotnych dla opowiadania detali, bądź szerokich obrazów całej sceny. Odnosi się wrażenie, że te – a także wiele innych niedoskonałości – wynika często z braku przygotowania realizatora po produkcji i słabej znajomości spektaklu. Taka realizacja „na łapu capu” na pewno nie spełnia zasadniczego zadanie realizacji wideo – czyli przełożenia spektaklu teatralnego na język obrazów.

Innym tematem, który zasługuje na osobne potraktowanie to problem światła. Mimo, że współczesne kamery są stosunkowo czułe i dobrze przenoszą wysokie kontrasty, to do rejestracji wideo zwykle trzeba dokonać mniejszych lub większych zmian.

Nie poruszamy tu sprawy dźwięku. Większość spektakli w teatrach grana jest na mikrofonach nagłownych. Daje to zwykle dobrą jakość dźwięku i zwykle teatralni realizatorzy dźwięku dobrze sobie radzą w czasie realizacji wideo. Ale jest problem z mikrofonami nagłownymi – w teatrze, gdy się patrzy z widowni generalnie nie przeszkadzają, natomiast w realizacjach wideo mikrofon przypięty zwykle plasterkiem do policzka aktora jest wątpliwej jakości ozdobą. W ostatecznym rozrachunku, lepiej chyba, żeby było dobrze słychać - z ubytkiem dla strony wizualnej.

Efektem takie realizacji – kiedy kamery stojące na widowni rejestrują akcje dziejącą się na scenie na transmisja, w której pokazujemy lepiej lub gorzej jak spektakl wygląda. To trochę jak transmisja sportowa – relacjonujemy za pomocą kilku kamer co się dzieje w przestrzeni sceny.

„Skazane na pełne uzależnienie od warunków teatralnych, transmisje znalazły się w końcu lat sześćdziesiątych w zamkniętym rozdziale dziejów Teatru Telewizji w Polsce. Przynajmniej jak dotąd” - tak pisał w 1982 Jan Buchwald. Nie przewidział pandemii i zamknięcia teatrów dla publiczności, ale nie przewidział również tego, co się stanie z Teatrem Telewizji w XXI.

Przywołujemy tu Teatr Telewizji celowo – bo nie sposób myśleć o współczesnych realizacjach teatralnych w oderwaniu od prawie sześćdziesięcioletniej tradycji polskiego Teatru Telewizji. Od strony formalnej Teatr Telewizji bardzo się zmieniał, na co miał bardzo znaczący wpływ rozwój technologii telewizyjnej – pojawienie się montażu, mniejsze i bardziej czułe kamery, wyjście w plener itd. I oprócz prezentowania spektakli specjalnie przygotowywanych dla Teatru Telewizji, rejestrowane były i ciągle są przedstawienia ze scen teatralnych.

Pojawia się tu termin „przeniesienie” czyli rejestracja przedstawienia teatralnego z twórczym wykorzystaniem możliwości kamer i języka filmu. Znakomicie to ujął Stanisław Radwan w rozmowie dotyczącej przeniesień sztuk termalnych Jerzego Grzegorzewskiego: „Najważniejsze było, że mamy inny środek przekazu. Możemy zrobić taką grubą analogię, inaczej się pisze na kontrabas – inaczej na skrzypce. Ja nie buntuje się przeciwko słowu przeniesienie. Przenosi się najistotniejsze rzeczy - doświadczenie. To jest kreacja – ale w samym słowie przeniesienie jest ocalenie jakiejś wartości”.

Różne są formy przeniesienia – można – tak jak robił to Jerzy Grzegorzewski kompletnie rozbijać strukturę spektaklu teatralnego i tworzyć zupełnie nowa jakość, ale można też po prostu nie ingerując zbyt wiele w przedstawienie przekroczyć kamerami czwartą ścianę, ustawiać je pod rożnymi kątami dla jak najlepszego sfilmowania danej sceny. Wykorzystywać wszystkie możliwości języka filmu – do czego przyzwyczaił nas Teatr Telewizji, ale przede wszystkim do czego przyzwyczajeni są widzowie współczesnego świata kultury obrazkowej.

Oczywiście taka rejestracja jest o wiele bardziej skomplikowana, niż prosta transmisja. Praca z kamerami może trwać czasem jeden dzień, czasem tydzień – wszystko w zależności od skomplikowania przedstawienia i założonego wcześniej stopnia „zaadoptowania” spektaklu na potrzeby przeniesienia. Oczywiście wiążą się z tym większe koszty – wynajem sprzętu, honoraria dla twórców, koszty montażu. Ale jeśli rejestrujemy spektakl, nad którym twórcy w teatrze pracowali często przez wiele tygodni, to czy nie zasługuje on na rejestrację wykraczającą poza prostą transmisje? Szczególnie, jeśli planujemy prezentować zapis w sieci firmując go szyldem teatru?

Wydaje się, że tylko takie przeniesienia, wykorzystujące środki sztuki filmowej i języka filmu dla „przeniesienia” znaczeń, sensów i idei spektaklu teatralnego na nowe medium, będą w stanie utrzymać widzów przed ekranami komputerów i sprawić, że teatrem zainteresuje się nie tylko garstka zagorzałych wielbicieli sztuki teatru i rozszerzy się krąg widzów, co w przyszłości zaowocuje wizytą w realnym teatrze.

A transmisja: owszem tak – ale dobrze przygotowany live – prawdziwy live. Taki, w którym nie ma możliwości zatrzymania, cofnięcia, ani przeskoczenia do przodu, ani obejrzenia w innym terminie. I taka transmisja powinna być wykreowana jako „wydarzenie”, być może poprzedzona materiałami zapowiadającymi transmisję i uzupełniona spotkaniem z twórcami przedstawienia. Internet daje nadzwyczajna możliwość wzajemność kontaktu twórców i widzów i nie można tej szansy zmarnować. Na szczęście są teatry, które zdają sobie z tego sprawę i w pełni wykorzystują możliwości współczesnych mediów.

Niestety wiele jest realizacji wykonanych bardzo prymitywnymi środkami, pełne bylejakości formalnej, które sprawiają wrażenie zrobionych wyłącznie dla potrzeb sprawozdawczości i księgowości. Odhaczamy w dokumentach kolejną „sztuki” - i tu nie chodzi bynajmniej o sztukę teatru.

Tu tkwi niebezpieczeństwo związane z transmisjami i prezentacjami źle zrobionych realizacji video. To bardzo prosty sposób na zniechęcenie widzów i sprawienie, że sztuka teatru stanie się im obojętna. A przecież chodzi nam w streamingach o coś zupełnie odwrotnego.

Źródło:

Materiał nadesłany

Wątki tematyczne