W „Alfabecie dla zaawansowanych" spróbuję uchronić od zapomnienia postacie, z którymi związało mnie życie osobiste albo zetknąłem się z nimi w czasie działalności publicznej. Albo wreszcie byli to po prostu moi przyjaciele lub wrogowie. Tych ostatnich obiecuję potraktować łagodnie, licząc na wzajemność w odwecie.
Krzysztof Penderecki
Odejście Krzysztofa Pendereckiego to moje bardzo osobiste przeżycie. Smutek o wiele głębszy niż trauma towarzysząca zwykle czyjemuś umieraniu, a nawet zwyczajowa żałoba po śmierci bliskiej i drogiej osoby. Jego muzyka towarzyszyła mi od wczesnej młodości. W jesieni 1961 r. byłem świadkiem sukcesu krakowskiego prawykonania Trenu Ofiarom Hiroszimy. Wtedy widziałem go po raz pierwszy, jak przechodził, aby odbierać filharmoniczne oklaski, obok rzędu, w którym siedziałem. Po kilku latach były niezapomniane nocne wyprawy z Poznania do Krakowa w towarzystwie Zdzicha Dworzeckiego i Japasa-Szumańskiego, aby wysłuchać Pasji Łukaszowej pod dyrekcją Czyża z Hiolskim, Ładyszem, Herdegenem i Woytowiczówną, która załatwiała nam stojące wejściówki, jako że byliśmy jej fanami.
Natychmiast po ukazaniu się płytowej edycji Pasji na zmianę z Dworzeckim prezentowaliśmy ją na wieczorach muzycznych we wszystkich poznańskich klubach studenckich oraz w ośrodkach Jeunesses Musicales działających na terenie całego kraju. Wielkim przeżyciem były dla nas premiery Diabłów z Loudun w Hamburgu i Stuttgarcie w roku 1969, a kilka lat później Raju utraconego, którego polską prapremierę wyprodukowałem w Operze Narodowej pod kierownictwem muzycznym Andrzeja Straszyńskiego i w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego. On również z wielkim sukcesem zainscenizował Diabły z Loudun w Łodzi i Poznaniu. W Gmachu pod Pegazem powstał także Wieczór Baletowy do muzyki Krzysztofa z pracami najmłodszych wówczas choreografów, Beaty Wrzosek, Izadory Weiss, Marka Różyckiego i Igora Markowa, a wcześniej - jeszcze w latach 70. - natchnione Stabat Mater w choreografii Conrada Drzewieckiego.
Z nostalgią i rozrzewnieniem wspominam dalsze i bliższe podróże towarzyszące twórczości Krzysztofa: do Wiednia na premierę Czarnej maski, do Kolonii na Wieczór Kompozytorski powtarzany kilkukrotnie z tłumami melomanów, do Krakowa na prawykonanie Polskiego requiem czy Siedmiu bram Jerozolimy, uroczą premierę opery Najdzielniejszy w Teatrze Dzieci Zagłębia w moim rodzinnym Będzinie czy na prapremierę Króla Ubu w Bayerische Staatsoper w Monachium.
Moje przyjazne kontakty z tym wielkim kompozytorem i niezwykłym człowiekiem to częste wizyty w Krakowie czy w Lusławicach i spacery po tym najwspanialszym - obok muzyki - parku stworzonym przez Kompozytora, szereg bardziej osobistych kontaktów i spotkań w Łodzi, Warszawie, Berlinie, Paryżu, Nowym Jorku. Zapamiętywanie, a później cytowanie tego, o czym mówił, wreszcie czerpanie z jego mądrości, nie tylko tej dotyczącej muzyki.
Okrutny los sprawił, że już go nie ma. Wprawdzie pozostawił morze dźwięków, pamięć wspaniałego Polaka, wzorzec człowieka sukcesu, który nie zawrócił mu w głowie oraz postawę otwartą dla świata i ludzi.
To jednak nie wszystko, bo przecież już go nie ma...
(27 marca 2023)
Jadwiga Romańska
Często pisywałem, że Kraków ma dwie Jadwigi: Andegaweńską i Romańską. Ta druga urodziła się w Maczkach pod Sosnowcem w moim rodzinnym Zagłębiu. Swą bogatą karierę operową i koncertową związała z Krakowem, będąc przykładem, jak wiele można dokonać, dysponując zaledwie głosem lirycznym i filigranową sylwetką. Podziwiałem ją przez całe dzieje Opery Krakowskiej, czyli drugą połowę XX w., bo w nowej siedzibie przy ul. Lubicz już nie śpiewała. Jedni twierdzą, że na skutek końca długiej kariery, inni, że protestując przeciw licznym wadom konstrukcyjnym, architektonicznym i akustycznym nowo wybudowanego gmachu.
W ten sposób kreacje Jadwigi Romańskiej kojarzą mi się wyłącznie z wnętrzami Teatru Słowackiego. Ta jej Olimpia, Giulietta, Antonia i Stella w Opowieściach Hoffmanna (ówczesny rekordowy wyczyn sopranowy!), Gilda, Rozyna, Violetta, Hanna, Mimi, Lacme, Małgorzata, Butterfly... Ech, łza się kręci...
(28 marca 2023)