„Kalina nie chce spać” wg scen. Zuzanny Bojdy w reż. Agaty Puszcz w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Spektakl rozpoczyna pracę małej sceny Komedii, przestrzeni wdzięcznej i wcale nie aż takiej małej. Mamy na widowni okrągłe stoliki z lampkami zapewniającymi kameralne oświetlenie, można sobie wziąć winko czy kto co tam lubi, jest w urządzeniu tejże przestrzeni coś uroczo niedzisiejszego, a pomysł przywołania legendarnego spektaklu powstałego tu prawie 60 lat temu wydał mi się trafiony w dziesiątkę. Mamy oto rok 1965 i światową prapremierę sceniczną Śniadania u Tiffany’ego Trumana Capote w adaptacji Stanisława Dygata, z muzyką Krzysztofa Komedy i tekstami Agnieszki Osieckiej. Na scenie obok Kaliny Jędrusik grającej Holly pojawił się - w roli Freda - Władysław Kowalski. Ale coś nie poszło… I wtedy i - teraz.
Siłą tego przedstawienia jest Barbara Kurdej-Szatan, piosenki Kaliny Jędrusik w jej wykonaniu są brylancikami, tak jak oryginały – pełnymi zmysłowości, liryzmu i poezji. Jednak było coś rażącego w tekście, po pierwsze – niepotrzebna wulgarność. Od kurwamaci – choć Jędrusik klęła jak szewc – tutaj więdły uszy, po prostu - nie pasowały.
Niełatwa okazała się również (w każdym razie na moim przebiegu) interakcja z widownią, ostatecznie dialog ze Śniadania jakoś poszedł, ale było w tej scenie coś nieprzyjemnie wymuszonego. A wrażenie ogólne mam takie, że po prostu źle się tego słuchało, coś nie „niosło”, tekst mało wdzięcznie łączył się z piosenkami, a przejmującą jednak scenę czytania recenzji można było ograć zdecydowanie lepiej.
Dlaczego tamto Śniadanie było klapą, choć reżyser Jan Biczycki miał w ręku świetny tekst i dysponował znakomitą obsadą? Czyżby kochankowie (Jędrusik miała wtedy głośny romans z Kowalskim) na scenie nie udźwignęli swoich ról? No może.