„Jesus Christ Superstar” Andrew Lloyda Webbera i Tima Rice’a w reż. Agnieszki Płoszajskiej w Teatrze Muzycznym w Toruniu. Pisze Agnieszka Serlikowska w Teatrze dla Was.
„Jesus Christ Superstar” jest jednym z bardziej znanych musicali Andrew Lloyda Webbera. Wsławił się mocną, niezwykle trudną w partiach wokalnych, rockową muzyką, sprawnymi tekstami Tima Rice’a i kontrowersjami związanymi z podjętym przez twórców tematem. Oparty na ewangelicznej męce Jezusa Chrystusa, nie tylko poddawał w wątpliwość koncept jego boskości, ale także przedstawiał Judasza Iskariotę jako niemal równorzędną mu postać.
Od powstania tego spektaklu minęło już ponad pół wieku, temat kontrowersji w świetle kolejnych podejść kultury do podobnych motywów nieco ucichł, a musical, czy też właściwie rock-opera, jest jednym z częściej granych, również w polskich teatrach muzycznych. Zaryzykuję stwierdzenie, że każdy fan gatunku obejrzał przynajmniej jedną inscenizację „Jesus Christ Superstar”. Dostępny jest film z 1973 roku, telewizyjna wersja NBC z 2018 r., fragmenty legendarnych wersji Teatru Muzycznego w Gdyni i Teatru Rozrywki w Chorzowie, a jeszcze w 2020 roku grana była anglojęzyczna odsłona spektaklu w wydaniu Teatru Muzycznego w Łodzi. Obecnie ta rock-opera wystawiana jest w Teatrze Muzycznym w Lublinie, a w ostatnim roku tytuł ten w Warszawie, Krakowie i Białymstoku prezentowany był w autorskiej wizji Jakuba Wociala oraz Santiago Bello. Odwołując się do własnego doświadczenia, oglądając musicale od ponad dwudziestu lat, widziałam „Jesus Christ Superstar” wiele… bardzo wiele razy. Czym zatem mogłaby zaskoczyć inscenizacja w reżyserii Agnieszki Płoszajskiej i choreografii Michała Cyrana dla Teatru Muzycznego w Toruniu? Otóż okazuje się, że wszystkim.
Odkąd tytuł ten pojawił się w planach małej toruńskiej sceny, plotki związane z nowoczesnym podejściem do tematu płynęły wartkim strumieniem. Wśród informacji wciąż powracało hasło „spektakl immersyjny”, którego objaśnienie znalazło się nawet w FAQu na stronie internetowej teatru. Pojęcie immersyjności wiąże się z zatarciem granicy między sceną a widownią. I o ile burzenie czwartej ściany nie jest dla teatru niczym nowym – wymyślono to już w starożytnej Grecji, a włączenie widzów do spektakli dramatycznych jest dość powszechne – tak teatr immersyjny to coś więcej. Tu spektakl zaczyna się już przed budynkiem, czwarta ściana usiłuje w ogóle nie istnieć, a widzowie mimowolnie stają się co najmniej statystami w opowiadanej narracji. W musicalu w ostatnich latach chyba najsłynniejszym spektaklem immersyjnym jest grany od 2021 roku na londyńskim West Endzie „Cabaret” w reżyserii Rebecci Frecknall, podczas którego widzowie wręcz namacalnie przenoszą się do berlińskiego kabaretu z lat 30. XX wieku. O tym, jak łatwo immersja może zmienić się w lunapark, w którym gadżeciarstwo zakrywa miałkość i przewidywalność fabuły, przekonuje z kolei już nie muzyczny „Harry Potter and the Cursed Child”.
Toruńska inscenizacja „Jesus Christ Superstar” została przeniesiona ze sceny teatru do Od Nowy – studenckiego klubu muzycznego, legendarnego w województwie kujawsko-pomorskim, chociażby za sprawą Grzegorza Ciechowskiego i Republiki. Metalowa scena, podest zwieńczony rurą, na której Maria Magdalena (Oliwia Drożdzyk) wykona słynne „I don’t know how to love him”, a później nastąpią główne sceny kaźni Jezusa (Krzysztof Wojciechowski), są na wyciągnięcie ręki każdego widza. Miejsca są zarówno siedzące, jak i stojące – w trakcie spektaklu można się przemieszczać, wśród widowni raz po raz przepychają się aktorzy, tancerze wykonują choreografię, rozdawane są gałązki i kwiaty, które następnie zostaną wykorzystane podczas utworu „Hosanna” na cześć wjazdu do umownej Jerozolimy. Mała szatnia, zakaz wnoszenia torebek i siedząca pod budynkiem kobieta z dwójką dzieci sprzedająca tulipany to początek spektaklu, z którego jeszcze nie wszyscy widzowie zdają sobie sprawę. Tuż za weryfikacją biletów każdy otrzymuje słuchawki – musical prezentowany jest w formule silent disco. Do wyboru mamy trzy kanały – jeden z klubową, lekko transową muzyką, jeden ze spektaklem i jeden z audycją radiową z surrealistycznymi nagraniami – o uprawie ogródka, zdrowym odżywianiu, wypychaniu poduszek. W charakterystycznym, koncertowym wnętrzu Od Nowy panuje półmrok, wśród którego wybija się zielone światło słuchawek – znak, że widownia włączyła kanał spektaklu. Część widzów tak porywa atmosfera rocka, że podrygują właściwie przez całe przedstawienie – jak stojący nieopodal mnie Pan w wieku mojego ojca, który na pierwszy dźwięk uwertury przewiązał bluzę wokół bioder i wyjął swoją gitarę powietrzną, nie odłożywszy jej aż do epilogu.
Przyznam, gdy usłyszałam – formuła immersyjna, do tego silent disco, Herod grany przez kobietę (Marta Burdynowicz) sportretowaną jako domina z czterema mężczyznami na smyczy – pomyślałam, że to zdecydowanie za dużo grzybów w barszczu, że forma przerośnie treść i wszystko zbije się w krindżową papkę. Zaskakująco, tak się nie dzieje. Agnieszka Płoszajska i Michał Cyran dokonują niemożliwego. Koncertowa atmosfera, panujące na sali ciemności, atmosfera tańczącego tłumu, awangardowe kostiumy postaci, nawet zielone światło słuchawek działają nieoczekiwanie włączająco, emocjonalnie i niesztucznie. W tym wszystkim uwspółcześnienie uczniów Jezusa i Izraelitów do współczesnych łachmaniarzy, undergroundowców, wyrzutków czy uchodźców sprawia, że historia, stanowiąca fundament świata, który znamy – humanizmu, etyki i humanitaryzmu – brzmi zaskakująco świeżo i boleśnie. Cierpienie Jezusa i klęska Judasza (Marcin Wortmann) uderzają w widza z dużą siłą. To spektakl, który mimo natłoku formy, działa na emocjach, a towarzysząca finałowi cisza i cytat z Pierwszego Listu Św. Jana („Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi”), pozostają w głowie na długo.
Zasadniczo ciężko rozłożyć ten spektakl na czynniki pierwsze, by powiedzieć, co zagrało, a co nie. Poszczególne elementy wydają się ostentacyjne, nie pasować do siebie lub wręcz wyglądać na dydaktyczne – jak na przykład rozpoczęcie spektaklu wprowadzeniem przez Jezusa na scenę kobiety (Agata Walczak) z dwojgiem dzieci, symbolizujących przygarnięcie biednych uchodźców. Jednak przemiana tej kobiety w Maryję z piety pod krzyżem, z Marią Magdaleną zamiast Jezusa na kolanach, to koncepcja tak wieloznaczna i pełna potencjału interpretacyjnego, że można by poświęcić jej całe opracowanie eseistyczne. Ten Chrystus w folii NRC i dżinsach zyskuje wymiar autentyczności, jakiego dawno nie widzieliśmy, a brutalistyczna scena samobójstwa Judasza uderza wciąż aktualnym, choć niezmiennie tabuistycznym tragizmem tej postaci.
Muszę zaznaczyć, że to nie będzie spektakl dla każdego, a reakcje osób niezaznajomionych z „Superstarem” mogą być trudne do przewidzenia. To także produkcja, która – szczególnie w wersji stojącej – nie jest dedykowana dla osób wrażliwych na nadmiar bodźców, ponieważ intensywna muzyka, tłok i całkowite zaangażowanie zmysłów mogą okazać się przytłaczające. Mimo to, jest to musical, który zaskakuje, emocjonuje i porywa. W swoich rolach znakomicie wypadają niemal wszyscy członkowie zespołu aktorsko-tanecznego, z Krzysztofem Wojciechowskim w roli Jezusa oraz Marcinem Wortmannem jako Judaszem, który jako pierwszy zdołał przekonać mnie do tytułowej piosenki – w tej wersji wybrzmiewającej pełniej, z tekstem, a nie tylko z dziwacznym komizmem. Szczególną uwagę przyciąga Oliwia Drożdzyk jako Maria Magdalena oraz hipnotyzująca Marta Burdynowicz w roli Heroda. Zdecydowanie warto, Szanowni Państwo, bo w tej immersyjnej formie treść dociera z mocą, jakiej temu tytułowi brakowało od dawna.