EN

5.06.2024, 11:47 Wersja do druku

Jan Szurmiej. Pożegnanie (27.07.1946-03.06.2024)

Trochę mi trudno zebrać myśli, by pożegnać Jana Szurmieja. Człowieka, z którym wiąże się tak wiele moich wspomnień. Reżysera mojego scenicznego debiutu – „Skrzypka na dachu” w Teatrze Żydowskim w Warszawie w 2002 roku, z którym to przedstawieniem i całym biorącym w nim udział zespołem, do którego z czasem dołączył też reżyser (w pewnym momencie zaczął grać rolę rabina) byłem w Kołobrzegu, Świnoujściu, Zielonej Górze, Siedlcu, Płońsku i wielu innych miejscach. „Skrzypek na dachu” wszędzie się podobał. Pisze Rafał Dajbor.

fot. mat. Teatru Żydowskiego

Grałem Josła Kapelusznika. Pierwsze próby były dla mnie bardzo stresujące i trudne ze względu na mój taneczny antytalent. Jednak to, że dziś umiem cokolwiek zatańczyć (czy raczej poruszać się w rytm muzyki, bo wdzięku pozwalającego określić to tańcem w pełnym tego słowa znaczeniu nie ma w tym za grosz) zawdzięczam właśnie „Skrzypkowi…”. Grałem w „Skrzypku…” do roku 2011, gdy ciężko zachorowałem, a rolę przejął po mnie Piotr Wiszniowski. 

Jan Szurmiej bywał człowiekiem niełatwym. Zdarzało się więc, że moje z nim kontakty były, delikatnie rzecz ujmując, szorstkie, zwłaszcza w początkach znajomości. Ale w kolejnych latach wszelkie lody pękły. Czasami dzwoniłem do niego pytając go o różne sprawy z przeszłości. Zawsze życzliwie służył mi swoją pamięcią. Anegdoty o Janie Szurmieju, o którym wszyscy mówili po prostu „Janek Szurmiej”, nawet jeśli nie byli z nim „na ty”, można by opowiadać w nieskończoność. Myślę, że w pamięci wielu aktorów teatrów, w których reżyserował pozostała jego „stylówa” – Janek (też pozwolę sobie użyć tej formy) podjeżdżał pod teatr swoim czerwonym samochodem, odziany w czerwone buty, czerwone spodnie i czerwoną marynarkę. Zawsze wytwarzał wokół siebie atmosferę swoistego zaaferowania, a nawet pewnego szaleństwa, choć w pracy wymagał dyscypliny. Nie wiadomo nawet kiedy się dokładnie urodził. W jego dokumentach figurowała data 27 lipca 1946, ale jest ona nieprawdziwa. Przyszedł na świat w pociągu, w którym jako repatrianci jechali z ZSRR na Dolny Śląsk jego rodzice – Aida i Szymon Szurmiejowie. Data z dokumentów to dzień zarejestrowania urodzin we Wrocławiu, a dokładnej daty przyjścia na świat Janka w powojennym chaosie nie udało się już ustalić.

Nie chcę w tym osobistym wspomnieniu wymieniać ról teatralnych, które Janek Szurmiej zagrał, przedstawień, które reżyserował, czy teatrów, którym dyrektorował. To wszystko można przeczytać w wiarygodnych źródłach, takich jak np. internetowa Encyklopedia Teatru Polskiego (dlatego szlag mnie trafia, gdy czytam po jego śmierci, że był dyrektorem Teatru Żydowskiego – naprawdę wypadałoby odróżniać Jana Szurmieja od jego ojca, Szymona Szurmieja, zmarłego przed dziesięcioma laty). Chciałbym jednak przypomnieć coś, o czym mało kto chyba pamięta. Pochłonięty w ostatnich latach pracą w teatrach Jan Szurmiej nie grywał już w filmach. A przecież w latach 70. i 80. ubiegłego wieku był wziętym aktorem filmowym, ba – grywał nawet role główne – w takich filmach, jak „Problemat doktora Czelawy” (1985) w reżyserii Zygmunta Lecha, czy „Trio” (1986) Pawła Karpińskiego. Zagrał w dwóch arcydziełach polskiego kina – „Sanatorium pod klepsydrą” (1973) Wojciecha Jerzego Hasa i „Austerii” (1982) Jerzego Kawalerowicza. Był błaznem króla Jagiełły (Gustaw Holoubek) w „Królewskich snach” Grzegorza Warchoła. Występował także w filmach niemieckich. Ostatni raz pojawił się na ekranie w 16 odcinku serialu „Faceci do wzięcia” (2006) w reżyserii Janusza Kondratiuka.

Od kiedy wyłysiałem w 2006 roku witał mnie zawsze słowami „cześć Cyrankiewicz”, co mnie szalenie bawiło. A teraz bardzo smutno mi na myśl, że już nigdy tego od niego nie usłyszę.

Źródło:

Materiał nadesłany

Autor:

Rafał Dajbor