"Kumulacja, czyli pieniądze to nie wszystko" Flavii Coste w reż. Tomasza Sapryka w Teatrze Kamienica w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
O tym, że nie jest łatwo znaleźć komedię czy farsę, która da możliwość aktorom do zagrania ciekawych ról, a jednocześnie widzom pozwoli bawić się zaskakującymi perypetiami bohaterów, można się przekonać nie raz i dwa śledząc repertuar teatrów specjalizujących się właśnie w tym rozrywkowym gatunku. Oglądając najnowszy spektakl przygotowany przez Krystynę Jandę w Och-Teatrze zastanawiałem się, co tak naprawdę zdecydowało, że postanowiła sięgnąć po nie najwyższej próby tekst autorstwa Marcii Kash i Douglasa E. Hughesa. „Coś tu nie gra” kanadyjskiego duetu to farsa raczej przeciętna, nawet aktorzy nie bardzo mogą ten średnio śmieszny tekst wybronić, i gdyby nie etiuda Mirosława Kropielnickiego, w drugiej części spektaklu, dało by się o tej wizycie w teatrze bardzo szybko zapomnieć. Tomasz Sapryk w warszawskiej Kamienicy wybrał znacznie lepiej, przygotowując francuską komedię Flavii Coste „Kumulacja”. Ten bardzo dobrze skonstruowany dramat, o świetnie budowanym napięciu i wartkim dialogu, pozwolił aktorom zaistnieć na scenie w każdej roli i entuzjastycznie reagować publiczności na sytuacyjne zawiłości, które pojawiły się w momencie oświadczenia przez jednego z protagonistów o wygraniu na loterii kilkudziesięciu milionów. Michał Meyer stara się podczas kolacji przekonać swoją żonę, matkę i przyjaciela, że pieniądze szczęścia nie dają, że forsa to nie wszystko, że mamona, odmieniana w tym przedstawieniu na wszystkie możliwe sposoby, może równie dobrze deprawować i burzyć rodzinny spokój, dlatego warto z niej zrezygnować. Nie trudno się domyślić, jakie ta decyzja wywoła skutki i jakimi metodami zainteresowani będą starali się przekonać młodego architekta bez pracy do zmiany swojego postanowienia. Maria Dębska, Izabela Dąbrowska i Marcin Bosak będą używali najbardziej karkołomnych argumentów, by doprowadzić do biegu wydarzeń, który byłby w stanie ich zadowolić.
Tomasz Sapryk pozwolił swoim bardzo dobrze obsadzonym aktorom rozsmakować się tym zabawnym tekstem i samymi postaciami, narzucił w narracji bardzo szybkie tempo i nie dawał bohaterom ani na chwilę odsapnąć; jedynie w trakcie przejścia od jednej sceny do drugiej, wyznaczanej błyskającym światłem i dźwiękiem przypominającym katastrofę, mieli oni chwilę na złapanie oddechu w brawurowo prowadzonym dialogu. Trzeba bowiem przyznać, że „Kumulacja” to komedia wymyślona inteligentnie, napisana z talentem, momentami wręcz błyskotliwie. Widać, że Flavia Coste, francuska aktorka, reżyserka i scenarzystka, stara się malować obyczaje i konstruować paradoksalne prawdy z dużą dozą życzliwości dla swoich bohaterów, a nawet – można by rzec – z pobłażliwością. Co aktorzy też skrupulatnie i skrzętnie w swoich zrobionych od początku do końca rolach wykorzystują. Najmocniejszą stroną jest sprawność formalna dialogu, który toczy się wartko, gładko i nawet jeśli ukazuje dotąd skrywane i nie ujawniane wcześniej ciemne strony z przeszłości bohaterów czy ich cynizm, nie traci nic ze swego wdzięku i elegancji. I jeśli nawet uznać „Kumulację” za utwór błahy, to jednak nie można powiedzieć, że jest banalny. Odkrywa bowiem na temat traktowania pieniądza i podejścia do dóbr materialnych kilka prawd, które tutaj w nieoczekiwanych i zaskakujących okolicznościach nabierają nowych znaczeń i mogą być pretekstem do refleksji czy konfrontacji z tym, jak sami żyjemy, jak chcemy się dorobić za wszelką cenę i staramy powiększać zasoby finansowe kosztem innym wartości, o których zwyczajnie zapominamy.
Tomasz Sapryk i jego aktorzy zasługują na najwyższe uznanie, albowiem udało im się przygotować w Kamienicy spektakl bardzo precyzyjnie skonstruowany, w serwowanym dowcipie wysmakowany i jednak – pomimo czasami dość niewybrednych konstatacji dotyczących zwłaszcza relacji damsko-męskich i emocjonalnych burz – nie rażący poczucia dobrego smaku. Aktorski kwartet bardzo dobrze opanował sztukę prowadzenia scenicznego dialogu i jeśli nawet momentami temperament co poniektórych bohaterów rośnie do apogeum, wszystko utrzymane jest w ryzach formy nie przekraczającej szarży czy wizerunkowej karykatury. Kobiecym wdziękiem i finezyjną dyskrecją imponuje Maria Dębska, Marcin Bosak nie gubi dowcipu nawet podczas najbardziej karkołomnych tyrad, kiedy tłumaczy się z jakości swojego życia i relacji z kobietami, Izabela Dąbrowska w roli matki i teściowej nie traci żadnej okazji, by wyposażyć swoją bohaterkę w atrybuty charakterystyczności najbardziej rodzajowe, śmieszne i dowcipne (zrywające jednak z tym, do czego nas przyzwyczaiła do tej pory), a Michał Meyer udowodnił, że jego rosnąca popularność nie jest bezzasadna.