„Fizyka kwantowa, czyli rozmowy nigdy nieprzeprowadzone” w reż. Julii Wyszyńskiej w Komunie Warszawa. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Na początku jest nawet śmiesznie, tak zwyczajnie śmiesznie. Sprawia to najpierw pierwsza rozmowa dziewczyny z chłopakiem, którą słyszymy z offu, potem pojawienie się Julii Wyszyńskiej, której sam wygląd, choćby ze względu na kostium puchowego niedźwiadka, dodatkowo swobodę i lekkość z jakimi się w nim porusza, jest szalenie zabawny. Tak samo jak to, w jaki sposób aktorka (na początku jeszcze nie kilkuletni Julek, ale już bardziej „dziecko”) wita się z publicznością i jak rozprawia się z tym wszystkim, co determinuje wyjście aktora na scenę i odtwarzanie teatralnej postaci. To jest tylko żartobliwy punkt wyjścia, pełen dziecięcych fantazji związanych z postrzeganiem rzeczy i ludzi, do dalszych rozważań, zdecydowanie bardziej skłaniających do refleksji i głębszego spojrzenia na własne życie. Zwrotem dramaturgiczno-narracyjnym staje się moment, kiedy Wyszyńska zaczyna drążyć opowieść o traumach swojego chłopięcego (naszego) dzieciństwa. Wtedy śmiech zmienia swoją jakość, staje się bardziej dojmujący, bolesny i poruszający. Aktorka, jeszcze niedawno związana z Teatrem Powszechnym w Warszawie (będzie o tym sama wspominała w reminiscencjach teatralno-recenzenckich – czy tylko żartobliwych?), w tym przypadku odpowiedzialna za tekst i reżyserię, ostatecznie stara się pochylić nad tymi, którym w życiu było „pod górkę”. Piszącemu te słowa, doświadczenia Julka (tak nazywa się bohater Wyszyńskiej, który przywołuje nielinearnie historie przypisane różnym okresom życia), szczególnie te dotyczące dzieciństwa i wieku szkolnego, okazały się bardzo bliskie, choć urodził się przecież nie na Śląsku, a na Pomorzu. Nie ma to zresztą większego znaczenia (dla Wyszyńskiej zapewne ma, urodziła się wszak w Mysłowicach), bo najważniejsze są same wspomnienia, przeżywane traumy i emocje z nimi związane, które nigdy nas już nie opuszczą. Szczególnie te, które rodziły się pod wpływem zachowań rodziców w domu, nauczycieli w szkole czy kolegów z klasy. Wyszyńska część monodramu rozgrywa po śląsku, kiedy wspomnienia sięgają na przykład jej kontaktów z babcią. Ale jest też mowa o pozbawionym empatii ojcu, który nigdy nie stanie się autorytetem, nie tylko dlatego, że obca jest mu jakakolwiek czułość, serdeczność czy troska wobec własnego dziecka, o nauczycielce, z której przemocowymi metodami rozprawi się już wiele lat później czy egoistycznym koledze z pobliskiej ławki, który nie pomógł przy próbie rozwiązania zadania. Pojawiający się cały zbiór wspomnień, w których dziecko traktowane jest bez należnego mu pochylenia się nad nim czy zmuszane do nauki, która nigdy nie będzie mu potrzebna, stanie się dla wielu widzów powrotem do mało komfortowych doświadczeń z własnego dzieciństwa, również do wszystkich przeciwności, które stawały na drodze do wychowania w atmosferze przyjaźni, szacunku czy tolerancji. Dlatego spotkanie z Wyszyńską jest w przekazie szalenie istotne, bo w efekcie nawołuje do traktowania dzieci z należnym posłuchem dla ich wyobraźni, wrażliwości i potrzeb, które mogą być artykułowane w różny sposób i nie mogą być nigdy ignorowane, czyli pozostawione bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Ale traumy dzieciństwa to tylko jeden z aspektów tego znakomicie zagranego przez Wyszyńską monodramu. Choć przecież one kładą się największym cieniem na całe nasze dalsze, już dorosłe życie. Przy okazji dostaje się też i innym zjawiskom naszego życia społeczno-polityczno-obyczajowego, a zwłaszcza temu jak trudno jest się na przykład mężczyźnie odnaleźć w wielu kanonach, w które próbuje się go różnymi metodami wtłoczyć. Wyszyńska jako Julek przygląda się temu wszystkiemu i stara się obnażyć wszelkie mechanizmy, które każą być takim, a nie innym i które w brutalny sposób potrafią wykluczyć ze wspólnoty czy zakpić z jakości patriotyzmu. Czy możliwe jest, by móc całkowicie zapomnieć o tym, jakimi wartościami „faszerowano” nas chcąc ułatwić nam wejście w dorosłe życie? I na ile one nas zahartowały, na ile złamały, a na ile wzbogaciły…? Z mojego doświadczenia wynika, że nie jest to wcale łatwe. Przepracowuję to to dzisiaj z różnym zresztą skutkiem. W „Fizyce kwantowej…” Wyszyńska tak naprawdę stara się nam pokazać, z różnych zresztą perspektyw, co i w jaki sposób kształtuje życie dorosłego człowieka. Konfrontuje tę dorosłość z tym, co wydarzyło się wcześniej i stara się to umiejscowić w szerszym kontekście. Jej sceniczne bycie, zrazu mocno ekspresyjne i jakby spektakularne, staje się coraz bardziej wyważone, wyciszone, a słowa, już bez żadnych teatralnych ornamentów, wypowiadane są na jednym, mocno wyciszonym, jakby wewnętrznym tonie… Robi to ogromne wrażenie, dlatego warto tę godzinę z Julią Wyszyńską przeżyć.