„Tootsie” Davida Yazbeka w reż. Magdaleny Piekorz w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Marek Kosma Cieśliński w „Teatrze dla Wszystkich”.
Kto sięga po hollywoodzki przebój kinowy, by wystawić jego sceniczną (musicalową) wersję, musi mierzyć się z koniecznością porównań. Zapewne był tego świadomy chorzowski Teatr Rozrywki, który 19 maja wystawił polską prapremierę popularnej komedii „Tootsie”.
Musical autorstwa Davida Yazbeka (muzyka i teksty) do libretta Roberta Horna nie jest znany szerokiej publiczności, gdyż powstał zaledwie w 2018 roku jako sceniczna przeróbka kasowego przeboju hollywoodzkiej wytwórni Columbia Pictures z Dustinem Hoffmanem w roli głównej. Historia w sztuce nieco różni się od filmu, jednak tak samo zbudowana jest wokół perypetii nowojorskiego aktora, który bezskutecznie próbuje zrobić karierę na Broadwayu. Wierność własnym przekonaniom i perfekcyjność w działaniu nie zjednają mu sojuszników ani wśród producentów i reżyserów, ani u partnerki, rozhisteryzowanej Sandy (w tej charakterystycznej roli Wioletta Malchar efektownie popisująca się nienaganną dykcją wokalną). Wszystko zmienia się, gdy zdeterminowany Michael Dorsey przebiera się za kobietę i jako nieco wyniosła i pretensjonalna Dorothy Michaels zdobywa jedną z głównych ról w teatralnej wariacji na temat „Romea i Julii”. Tu zresztą zakochuje się w jednej z aktorek (Katarzyna Hołub jako sceniczna Julie), co tylko dostarcza kolejnych komplikacji. Wszystkiemu z dystansem przygląda się przyjaciel i współlokator, a zarazem niespełniony pisarz Jeff (Jakub Wróblewski), zaś z dowcipnie zawieszonego na ścianie portretu spogląda sam Dustin Hoffman.
Spektakl pełen jest dobrych pomysłów inscenizacyjnych i interpretacyjnych. Znakomicie w roli tytułowej wypada Hubert Waljewski – w jednym z songów zastanawiający się „Jak dotrzeć na szczyt?” – który tworzy przekonującą i oryginalną kreację, niełatwą wokalnie, świetnie sobie radząc z całą serią błyskawicznych zmian kostiumów (autorstwa Lidii Kanclerz). Rewelacyjnym pomysłem jest obsadzenie przystojnego Marka Chudzińskiego jako Maxa Van Horna, w której to roli aktor przekonująco komicznie oddaje lubieżność i pożądliwość swojego bohatera. Popisowy tercet dopełnia Bartłomiej Kuciel, jako cyniczny reżyser i seksistowski macho Ron, który jednak pokornie słucha decydującej o pieniądzach producentki Rity (Izabella Malik).
Na sukces spektaklu składa się udany wysiłek wielu twórców: kierownictwo muzyczne Michała Jańczyka, proste ale bardzo trafione wizualizacje Tomasza Grimma, wykorzystująca atrybuty obrotowej sceny i funkcjonalna scenografia Grzegorza Policińskiego (zwłaszcza wagon metra), dynamiczna a przy tym zabawna choreografia Jakuba Lewandowskiego w wykonaniu zespołu doskonałych tancerzy oraz – last but not least – perfekcyjna koordynacja świateł Pawła Murlika.
Reżyserce Magdalenie Piekorz, która z pewnością ma dobrą rękę do spektakli z muzyką, udała się ta inscenizacja bogata nie tylko w pomysły (najlepszy: wentylator podwiewający sukienkę śpiewającej Dorothy), ale i zawierająca przesłanie, by w drodze do sukcesu „postawić na samego siebie”, co w finale zauważa jedna z postaci.
Inicjatywę sięgnięcia po nieznany u nas musical należy przyjąć z uznaniem. Z podjętego wyzwania, pomimo niebezpieczeństwa porównań, twórcy wyszli zwycięsko, nadając swojej „Tootsie” oryginalną jakość czerpiącą z pierwowzoru, co potwierdza publiczność, która szczególnie ciepło reaguje rozpoznając na scenie sytuacje znane z filmu. Szczyt został zdobyty.