"Beginning" Davida Eldridge'a w reż. Adama Sajnuka w Teatrze WARSawy, pokaz online. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Na scenie można zobaczyć niejeden tekst o tym, jak się rozpadają związki, jak miłość przemija i gaśnie. Autorzy dramatów piszą o trudnej sztuce zrywania, o cierpieniu porzuconego partnera czy partnerki. David Eldridge, brytyjski dramaturg i scenarzysta, zaskakuje swoją publiczność proponując, może nieco przewrotnie, coś innego – analizę pierwszych iskier, początków i prób stworzenia trwalszej relacji uczuciowej. „Beginning” po raz pierwszy wystawiono w 2017 roku w prestiżowym Royal National Theatre w Londynie, gdzie od razu spotkała się z pozytywną oceną krytyków i podbiła serca widowni. Adam Sajnuk postanowił pokazać ją polskiej widowni, nie kopiując londyńskich pomysłów, raczej dopasowując obraz relacji między dwojgiem ludzi do naszych polskich realiów. Czy udało się mu zachować delikatność postaci, szczerość okraszoną szczyptą humoru? Poruszyć serca i umysły wzruszającą, krótką opowieścią o dwójce samotnych czterdziestolatków, spragnionych ciepła i miłości? Raczej nie.
Jest wczesny poranek. W nowocześnie urządzonym mieszkaniu Laury panuje poimprezowy bałagan. Wszyscy goście już wyszli, tylko Danny, który przybył na przyjęcie, wraz z przyjacielem, wciąż ociąga się z pożegnaniem. Wcześniej nie znał Laury, a teraz, choć wydaje się być ostatnim maruderem, nie spieszy się z wychodzeniem. Zresztą Laura wcale go do tego nie zachęca – muzyka wciąż gra, a ona proponuje kolejnego drinka i … szczerą rozmowę. Bohaterowie Davida Eldridge’a należą do tego samego pokolenia i są w podobnym wieku, a jednak – przynajmniej tak się zdaje – dzieli ich przepaść. Mimo to desperacko szukają porozumienia. Na różne sposoby, nawet ścierając wspólnie plamy z dywanu i zbierając rozrzucone butelki albo wymieniając pozornie nic nieznaczące uwagi o jajkach po szkocku. Całość rozgrywa się w ciągu godziny, może półtorej – czas akcji dramatu autor zrównał z czasem rzeczywistym. Czy w prawdziwym życiu 100 minut wystarczy, by zdjąć „ochronne warstwy”, pokazać prawdziwe uczucia i odnaleźć bliskość w drugim człowieku? Nikt nam na to nie odpowie, a już z pewnością nie reżyser polskiej wersji. Adam Sajnuk – trudno temu przeczyć – ma wyczucie publiczności i zazwyczaj wie, jak ją uwieść. W swym dorobku posiada znakomite, wręcz powalające przedstawienia, ale też słabsze. Dlatego idąc na jego spektakl nigdy nie mam pewności, jaką inscenizację zobaczę – udaną, intrygującą czy wręcz przeciwnie.
W spektaklu, który z konieczności oglądany jest tylko online, nie wszystko wydaje się jasne. Akcja dramatu rozgrywa się w trakcie jednego poranka. Kolejne numery rozdziałów (trochę nieprzemyślane – niektórych cyfr brakuje) pojawiające się na ekranie, przerwy w grze mogą sugerować dłuższą perspektywę, całe szczęście dialogi bohaterów dość szybko pomagają rozwiać wątpliwości. Laura i Danny usiłują przezwyciężyć zakłopotanie i wstyd (zwłaszcza Danny), by znaleźć nić porozumienia w bardzo ograniczonym czasie. Momentami irytują zabiegi kamerzysty i jego dziwny sposób kręcenia scen. Dźwięk też wypadałoby poprawić. Cóż, takie są dodatkowe „uroki” teatru w internecie. Kompozycja przestrzeni, oddalenie postaci jest z pewnością celowe – podkreśla izolację, rozpaczliwą samotność, ale burzy spójność dramaturgii i dodatkowo utrudnia śledzenie akcji (zawartej głównie w dialogu i monologu). Sceniczny dramat Eldridge’a dotyka ważnego, realnego tematu. Przecież w naszym kraju mieszka kilka milionów singli, czyli osób które świadomie decydują się na życie w pojedynkę, opowiadając się za stylem „bez zobowiązań”, a ich liczba stale rośnie. Są to głównie ludzie młodzi, aktywni zawodowo, uzyskujący wysokie dochody. Często deklarują, że bycie singlem ma mnóstwo zalet (a barwne reklamy w mediach to potwierdzają) i nie wymaga ograniczania wolności własnej. Określenie „stara panna” czy „stary kawaler” (zazwyczaj ironiczne, odbierane jako pejoratywne) odchodzi do lamusa, ponieważ życie w pojedynkę nie jest niczym niezwykłym, a nawet wydaje się ciekawsze niż we dwoje. Jednak codzienność wielkomiejskiego singla wcale nie jest tak przyjemna, jak pokazują to mass media. I właśnie o tym pisze Eldridge w tekście swojej sztuki. W przeciwieństwie do uwodzicielskiego, złudnego uroku życia singli, lansowanego reklamie, samotność jest prawdziwa i nie znika, wręcz wydaje się bardziej prawdopodobna. W dobie mediów społecznościowych i randek internetowych nawiązanie kontaktu z innymi ludźmi pozostaje tak samo problematyczne jak zawsze.
Oglądając spektakl na ekranie, zastanawiam się nad mało trafnym sposobem ukazania postaci. Bohaterowie doświadczają różnorodnych emocji, wręcz „kołyszą się na uczuciowej huśtawce”, jednak nie usprawiedliwia to wyczuwalnej sztuczności i braku konsekwencji w ich działaniu.
Maria Seweryn jako Laura początkowo wydaje się bardziej pewna siebie niż Danny – seksualnie i zawodowo. Z lekkim uśmiechem, który prawie nie znika z jej twarzy, zadaje kolejne pytania, ironizuje i składa coraz śmielsze propozycje. Po prostu szczęśliwa, dobrze sytuowana, spełniona, wyzwolona z krępujących więzów i ograniczeń singielka. Dość szybko okazuje się, że pod tą cyniczną swobodą kryją się lęk, smutek i frustracja sprzeczne z tym, kim chciałaby być w oczach innych. Danny Tomasza Borkowskiego jest inny – trochę tajemniczy, momentami zabawny, bywa też rozczulający, a nawet irytujący (skoro nie posiada „radaru”…). Aktor gra ostrożnie, nie szarżuje, skrywając nieśmiałość i ból. Trudno im znaleźć wspólny język, bo jak wiadomo emocje i pragnienia ludzi rzadko są idealnie zsynchronizowane. Niestety, Laura i Danny (zwłaszcza ona) są zbyt papierowi, nieprawdziwi. Bohaterom brak autentyczności, choć aktorzy grają ostro, z zaangażowaniem. Jednak nie są to dobrze skrojone portrety postaci, do jakich przywykłam w spektaklach Sajnuka. Ich dialogi, a raczej monologi nie przekonują mnie. Poprawne kreacje nie są tym, czego oczekiwać można po tak dobrych aktorach. Nie pomaga kunszt i dopracowany warsztat występujących. Dlaczego? Czyżby role nie zostały solidnie przemyślane? Zawiodła reżyseria? A może z tekstu nie udało się wycisnąć nic więcej? Pozostaje niedosyt… .
Być może zapowiedzi spektaklu były zbyt entuzjastyczne, a moje oczekiwanie i apetyt na psychologiczny, dogłębny portret postaci oraz analizę społecznych uwarunkowań został zanadto rozbudzony. Spektakl Sajnuka mógłby opowiadać prostszą historię o ludzkich uczuciach i o początkach czegoś ważnego. Zaciekawić tematem bliskości, strachu przed osamotnieniem, ale i lęku przed zranieniem, równoległym z chęcią utrzymania wolności. Mocno, intrygująco. Nie tym razem.