EN

11.12.2022, 21:16 Wersja do druku

Imiona wojny

„Ksiądz Marek" Juliusza Słowackiego w reż. Jacka Bunscha w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

fot. Mikołaj Pływacz / mat. teatru

W tym sezonie dramaty Juliusza Słowackiego przeżywają szczególny renesans. I co ciekawe to nie utwory najbardziej znane pojawiają się na naszych scenach. Nie tak dawno w Legnicy Sen Srebrny Salomei, za chwilę Książę Niezłomny w Krakowie, a obecnie Ksiądz Marek we Wrocławiu. Gdzie upatrywać owego zainteresowania utworami wieszcza? Wydaje się, że problematyka sporu, kontrastu społecznego, wojny jest nad wyraz aktualna. Nie tyle mistycyzm, ale właśnie analogia do konfliktu, który toczy się za naszą wschodnią granicą, staje się motywacją wprowadzania do teatrów utworów romantyka. I można powiedzieć, że jest to droga jak najbardziej słuszna. Z jednej strony daje nam to możliwość poznania interpretacyjnej głębi utworów, metaforycznego obrazowania naszej rzeczywistości, z drugiej wartością jest sprawność realizatorów. Bogactwo wyobraźni, pomysłowość w utworach z dziewiętnastego wieku, jest niczym potęga twórczości Shakespeare’a. Jednak losy sceniczne Księdza Marka są bardzo skromne. Niechęci do utworu można doszukiwać się w losach Polski Ludowej. Już sam tytuł wydaje się podejrzany, a dodatkowo sens dramatu nie przystawał do funkcji i znaczenia wiary. Bowiem tytułowy bohater to mentor, przywódca walki. Przypisujący sobie cechy nadprzyrodzone stawał się niekwestionowanym wzorcem moralnym w walce o wspólną sprawę. Najbardziej znaczącą, w historii polskiego teatru, stała się inscenizacja Krzysztofa Zaleskiego przygotowana w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, w trudnym momencie stanu wojennego. Jakaż musiała być reakcja publiczności, gdy przeciw sobie staje duch Polski i siła rosyjska, a nad wszystkim powiewa sztandar niesiony przez Księdza Marka. I właśnie owe metafory, a nawet aluzje, stały się jasnym przesłaniem najnowszej premiery Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Z dzisiejszej perspektywy utwór Słowackiego jest niezwykle dyskusyjny. Ukazanie Żydów jako zdrajców zakrawa o antysemityzm. Jednowymiarowe zobrazowanie konfederacji barskiej stanowi również polemiczne w ocenie zdarzenie historyczne. I znając naszą współczesność, umiejscowienie księdza jako centralnej figury utworu może być uznane za co najmniej prowokacyjne. Ale gdy odrzucimy owe wszelkie uprzedzenia rodzi się krwisty dramat wojny. Tę szansę wykorzystał Jacek Bunsch. Dawno nierealizujący przedstawienia na polskich scenach powraca do teatru triumfalnie. Jego zaproszenie do Polskiego nie jest przypadkowe, bowiem artysta prowadził ten teatr w latach 1985-89. Obecnie zmienił Scenę na Świebodzkim w pole walki, sporu, konfliktu. Niepokojąca atmosfera, duszny klimat towarzyszy od wejścia na widownię. Muzyka Piotra Klimka, będąca nieodłącznym elementem spektaklu, jest świetnym dźwiękowym komentarzem grozy. Gdy światło gaśnie przenosimy się do współczesnego grodu. Nie jest on określony, wskazany, umiejscowiony. Choć w słowie pobrzmiewa Bar, to jasnym jest, że opowieść, choć dąży do uniwersalizacji, to znajdujemy się na Ukrainie. Towarzyszące projekcje autorstwa Piotra Wyrzykowskiego to jak kalki materiałów programów informacyjnych. Zniszczone domy, fabryki, miasta. To Chersoń, Bucza, Mariupol, przedpola Kijowa i inne zbombardowane miasta Ukrainy. Słyszymy Polska, jasno myślimy Ukraina. Prostym zabiegiem reżyser przenosi nas do kraju naszego sąsiada. Buduje niesamowitą atmosferę trwogi. Odziera mistycyzm na rzecz sporu. Jest on wielowymiarowy. Zarówno wewnętrzny między obrońcami miasta, gdy uciekają dowódcy a pozostaje Ksiądz Marek. Na polu jest Kosakowski wataszka i samozwaniec. Judyta z ojcem jako figura zdrady, a także rosyjscy okupanci, którzy wykorzystują ślepych i egoistycznych, w imię własnego zwycięstwa. Przedstawienie to nieustanna walka – o konkretne miejsce, przywództwo, posłannictwo, wiktorię. Ksiądz Marek jawi się jak święta ikona, w którą wierzą i rozumieją masy. Dla romantyków to postać symboliczna i prawdziwa, unikalna. Dziś może dziwić oczarowanie, ale jest jednym z tych bohaterów, który na polu walki pozostaje do końca, wierząc w słuszność swoich racji. Przez scenę przewija się gąszcz kreatur, które myślą tylko o własnym powodzeniu, nie zwracając uwagi na kolejne niewinne ofiary.

Niezwykłym bohaterem przedstawienia jest jego warstwa wizualna. Scenograf Robert Rumas zbudował zbombardowany świat pewnej ulicy miasta. Gruz, pył, szarość. Również wrak samochodu, który mrocznie spogląda na relacje i spór militarny. Dopełnieniem są projekcje oraz ścieżka dźwiękowa. Niesamowity jest kurz, który znika w snopie światła. Jego barwa jest siwą mgłą wojennej pożogi.

Romantyczna opowieść wpisana w naszą teraźniejszość wymaga świetnego aktorstwa. Brutalnego, dosadnego, demonicznego. Maciej Tomaszewski, związany z zespołem Wrocławskiego Teatru Współczesnego, gościnnie występujący w roli Księdza Marka, może zaliczyć ją do udanych. Bowiem jego słowo jest dosadne i dojrzałe. Jasny przekaz, szczególnie w scenie z Regimentarzem oraz Marszałkiem i wadzeniu się z Papieżem, ukazuje jego moc i demonizm. Zostaje sam, w imię własnego poglądu i koncepcji walki. Jednak z biegiem widowiska jego siła gaśnie. A szkoda, bo poprowadzenie roli jako świadomego lidera byłoby jasnym sygnałem o znaczeniu przywódców w dniach walki. Oczarowanie i siła charakteru stanowią bowiem moc działania. Ernest Nita jako Kosakowski jest demoniczny i brawurowy, ale zbyt wiele wygrywa tylko ciałem, a nie sprytem i zrozumiałym słowem. Niestety porażką jest obsadzenie w roli Judyty Magdaleny Różańskiej. Gra na jednej nucie krzyku nie buduje roli wieszczki, zdradzieckiej innowierczyni. Blado wypadają gracze wojenni Rosji. Ubranie ich we współczesne mundury to za mało, aby ukazać ich moc, siłę i zwyrodnienie. Szkoda, że Bunsch nie odnalazł w pełni godnych wykonawców oryginalnego konceptu przedstawienia.

Czyżby spektakl stał się przełomem w artystycznym marazmie Teatru Polskiego we Wrocławiu? Na pewno jest krokiem w dobrym kierunku, aby znaleźć artystyczny zamysł do dialogu nie tylko z publicznością, ale również z naszą rzeczywistością. Księdza Marka ogląda się z zaciekawieniem i bólem, słowo trafia nad wyraz dobrze, co obecnie jest rzadkością. Jednak to nadal zbyt mało, gdyż nie może to być wyjątek, ale reguła artystycznej aktywności. Życzę aby dramat wojny stał się nadzieją na nowy rozdział dolnośląskiej placówki.

Źródło:

kulturalnycham.com.pl
Link do źródła

Autor:

Benjamin Paschalski

Data publikacji oryginału:

10.12.2022