"Wachlarz" Carla Goldoniego w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Carlo Goldoni, uznawany za odnowiciela włoskiego teatru, autor ponad dwustu komedii, w tym brawurowego „Sługi dwóch panów”, sięgając do klasycznej commedii dell’arte potrafił pokazać świat ludzkich charakterów i ponadczasowe uczucia wplecione w nastrojowość epoki w sposób tak udany, że i dziś czarują nas swym urokiem, humorem małych żartów i niedopowiedzeń. W warszawskim Teatrze Współczesnym dyrektor Maciej Englert sięga po jego „Wachlarz”, sztukę z XVIII wieku, w dodatku w stylu komedii, która już trzy wieki temu zaczęła powoli tracić popularność. I czyni to z powodzeniem! Gdy na scenie widzimy to, o czym sam urodzony w 1707 roku w Wenecji Goldoni pisał: „księga teatru, którą posługuję się w praktyce, mówi mi, jak powinienem przedstawić na scenie postaci, uczucia, zdarzenia, o których wyczytałem w księdze świata – jak wycieniować ich tony, by nadać im większą plastykę, jak dobrać owe odcienie, które mogą uczynić je przyjemnymi dla wrażliwych oczu widza” – zaczynamy rozumieć w czym tkwi siła dawnych, prawie zapomnianych inscenizacji.
„Wachlarz” w Teatrze Współczesnym przypomina urokliwe, staromodne, misternie wykonane puzderko albo złotą, kunsztowną, zdobną tabakierę z drugim dnem. Dzięki znakomicie ustawionym i zagranym scenom pozwala rozsmakować się w poetyckości tekstu (duża zasługa wyśmienitego tłumaczenia Iwaszkiewicza), jego humorze, niecodziennych pomysłach autora, niewiarygodnie zabawnych postaciach i sytuacjach. Spektakl, który ani na chwilę nie traci swej dynamiki, czaruje widza, budząc nostalgię i wywołując szczery śmiech. Reżyserując komedię omyłek sprzed ponad dwustu lat, wśród zmyślnie zaplątanych ze sobą intryg, Maciej Englert potrafi prowadzić zabawę konwencją i realizować pomysły z udziałem czternastu aktorów, które są ukłonem w stronę tradycji teatralnej, dawnego teatru, ale nie są też pozbawione akcentów współczesnych. Już pierwsza scena, która otwiera spektakl, intryguje i cieszy oczy. Postaci zastygnięte w pozach, niczym na obrazie włoskich mistrzów scen rodzajowych, pomału ożywają, powoływane do życia przez reżysera i subtelną grę świateł (wspaniała robota Katarzyny Łuszczyk). Goldoni maluje swój włoski obrazek z natury i czyni to z całą sympatią dla swoistego światka i ludzi niepozbawionych wad. Mała mieścina w okolicach Mediolanu, wieś prawie, wydaje się emanować zaraźliwym, leniwym spokojem letniego dnia. Podobnie jej mieszkańcy – cała galeria charakterów i charakterków złożonych z przedstawicieli różnych klas społecznych i zawodów. Ale to tylko pozory, które niebawem pryskają, a akcja rozwija się w szybkim tempie! Kobiety i mężczyźni, ludzie prości, trudniący się różnym rzemiosłem, a obok zubożała arystokracja wdają się w spory, romanse, przeżywają uczuciowe burze i ubijają interesy. Goldoni stworzył swą zabawną komedię pomyłek wokół przedmiotu tak powszedniego, jak malowany wachlarz. Pomysł, jeśli nawet wydaje się szalony, na scenie sprawdza się znakomicie. Treść sztuki jest błaha, pełna perypetii zakochanych młodzieńców i dwóch panien – uroczej Kandydy oraz młodej wieśniaczki Gianniny. Nieszczęsny wachlarz, który miał być podarkiem dla ukochanej, jest źródłem niezgody, zazdrości i prowadzi do coraz większych nieporozumień. Za przyczyną kilku bohaterów sprawy mieszają się jeszcze bardziej, polecenia mylą, gdy ten i ów próbuje wywinąć się z oczywistych kłamstw.
Goldoni, subtelny znawca życia, prekursor nowoczesnej epoki dziejów teatru włoskiego, choć przejął wiele z tradycji commedii dell’arte, zapragnął nieco zburzyć komedię improwizowaną. Stereotypowi bohaterowie, niezmiennie pojawiający się w tego rodzaju przedstawieniach, przybrani zostali w inne kostiumy i inne cechy, bliższe realistycznej komedii pisanej. Reżyser spektaklu w Teatrze Współczesnym, choć pozostaje w tej samej konwencji, podobnie jak autor patrzy na nią z przymrużeniem oka i wyłamuje się z typowości oraz umowności postaci. Z niezwykłą czystością i artystyczną siłą Maciej Englert potrafi zachować istotę utworu z dawnej epoki, skupioną jak w soczewce na życiu w małym miasteczku, na jego rynku otoczonym urokliwymi kamieniczkami. I podkreśla niezmienność ludzkiej natury – niemal takiej samej przed wiekami, jak dzisiaj. Aktorom pozwala na ucieczkę od schematyzmu, by stawiając na naturalność jeszcze lepiej oddali charaktery wszystkich osób oraz nastrojowość sztuki Goldoniego. „Wachlarz” uwypukla świetne poczucie humoru autora, w barwny sposób przedstawiając perypetie bohaterów i trochę parodiując ludzkie „typy”. Wciąż mają oni w sobie znaną wesołość, hałaśliwość, jednak przemawiają szczególnym językiem – w tłumaczeniu Iwaszkiewicza tyleż lirycznym co zabawnym i wyrazistym, momentami z dozą łagodnej, uszczypliwej złośliwości. Aktorzy znakomicie wyczuwają rytm, klimat klasycznego dramatu i bawią się nim, zwracając uwagę na groteskowość oraz komizm postaci. Dialogi płyną wartko, każda fraza, każde słowo wypowiadane jest z należytą dykcją. Sławomir Orzechowski, jako Hrabia di Rocca Marina, zubożały arystokrata, dobroduszny, ale niepozbawiony przywar i wad, jest bardzo ludzki, bliski współcześniejszemu realizmowi, choć – po mistrzowsku! – potrafi niemal niepostrzeżenie znaleźć się w innej, schematycznej konwencji, z rysem karykaturalno – groteskowym. Jego kreacja to prawdziwy „creme de la creme”. Aktor podchodzi do roli z lekką, zamierzoną ironią, co jeszcze dodaje smaku i kolorytu przedstawieniu. Nie inaczej pozostali. Pyszna Agnieszka Pilaszewska, jako Pani Gertruda, swobodnie i lekko prowadzi swą rolę, podkreślając charakterologiczne smaczki i cechy swej bohaterki. Z kolei Agnieszka Suchora jak zwykle nadaje swej bohaterce zindywidualizowany rys doprawiony znakomitą techniką aktorską i niewymuszonym wyczuciem komizmu. Pełna energii cieszy każdym wypracowanym spojrzeniem i gestem. Leon Charewicz, w niewielkiej, drugoplanowej roli jako aptekarz Tymoteusz, nie może zostać niezauważony, podobnie jak Piotr Bajor, czyli przekomiczny oryginał Tonino i Marcin Bubółka – Cytrynek oraz Cezary Kołacz – brat Gianniny i Juliusz Godzina – Scavezzo, sługa w oberży. Plejadę oryginalnych, niepowtarzalnych postaci, o charakterze mniej lub bardziej satyrycznym, dopełniają kawalerowie i panny na wydaniu. Jakże prześmieszny, groteskowo włoski jest Przemysław Kowalski (Pan Ewaryst) – cierpiący, umierający z miłości kochanek. Młody aktor znakomicie czuje się na scenie warszawskiego teatru, czasem z przesadą, ale i z dystansem kreując niezwykłą figurę komiczną mocno osadzoną w klimacie komedii dell’arte. Michał Mikołajczak, czyli Baron Del Cedro, w niczym nie ustępuje rywalowi (scenicznemu rzec jasna) – w parodiowaniu i w zabawianiu publiczności. Są bardzo dobrzy w duecie, jeszcze lepsi solo. Młodziutkie aktorki – Maja Polka i Monika Pawlicka – pięknie im partnerują. Maja Polka w roli zakochanej, trochę płaczliwej Kandydy, a przy tym stanowczej i znającej moc niewieściego uczucia, świetnie wczuwa się w klimat utworu Goldoniego. Monika Pawlicka, jako bystra, energiczna, żywa jak srebro Giannina, bywa dosadna i nieznośna, ale uroku ma w sobie jeszcze więcej. O jej rękę ubiegają się dwaj chłopcy – prostolinijny szewc Crespino i Coronato, właściciel gospody. Szymon Roszak i Maciej Kozakoszczak grają z dynamiką, doskonale oddając charakter swoich postaci. Cały zespół aktorów znakomicie wyczuwa rytm, atmosferę klasycznego dramatu, którą potrafi się bawić. Ten żywy i urokliwy spektakl zdobi dopracowana scenografia autorstwa Marcina Stajewskiego – bardzo stylowa, z urokliwymi szczegółami podkreślającymi klimat dawnych, teatralnych inscenizacji. Piękne, wysmakowane kostiumy Anny Englert pomagają jeszcze bardziej wyczuć ów niepowtarzalny nastrój. Z kolei efekty świetlne dodają wydarzeniom dynamizmu.
„Wachlarz” autorstwa włoskiego komediopisarza – sztuka zabawna, trochę ironiczna, wdzięczna i ucieszna – udowadnia, że tradycyjny teatr, ze swym schematem, zapachem, cieniowaniem, odrobiną nostalgii i ponadczasową refleksją nie traci swej siły. I wciąż przyciąga widzów, budząc zachwyt i wielki aplauz.