EN

15.04.2021, 16:02 Wersja do druku

I tak nikt mi nie uwierzy

„I tak nikt mi nie uwierzy” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Monika Krawczak na blogu Byłam Widziałam.

fot. Dawid Stube

Miało nie być żadnej recenzji, żadnego tekstu. Pojechałam do Teatru Fredry w Gnieźnie sama, w przeddzień ponownego zamknięcia teatrów. Trochę ze smutkiem, że to kolejny ostatni raz i z ekscytacją chłonięcia – bez ołówka, bez kajecika, bez szczególnej recenzenckiej czujności. Przycupnęłam z boku i byłam. Ale co zrobić, kiedy temat nie chce wyjść z głowy, kiedy nie można się go pozbyć, kiedy wraca, wraca, jak bumerang ciągle wraca. Barbara Zdunk, czerwone buciki, kobieta, strach, smutek… Nie pozostaje nic innego, jak z tematem się po prostu zmierzyć.

Inspiracją do powstania spektaklu była tragiczna historia Barbary Zdunk – ostatniej w Europie kobiety spalonej na stosie, oficjalnie skazanej za podpalenie miasta, między wierszami za czarną magię. Jej śmierć poprzedził czteroletni pobyt w areszcie, gdzie była stręczona mieszkańcom pruskiego miasteczka Reszl, gwałcona, bita, gdzie wydłubano jej oczy – domniemane narzędzie czarnoksięstwa. Gnieźnieńskie przedstawienie skonstruowane zostało w formie procesu, podczas którego ojciec Barbary (Roland Nowak) w roli sędziego domaga się odtworzenia przez córkę (fenomenalna w tej roli Karolina Staniec) jeszcze raz wydarzeń sprzed wyroku i przedstawienia dowodów potwierdzających jej słowa. Z lewej strony sceny stoi zatem stół pełen przedmiotów – dowodów rzeczowych opatrzonych numerami. Dowodem jest też każdy kolejny mężczyzna – oprawca, pedofil, gwałciciel, który pojawia się na scenie. Mężczyźni ci, to nie aktorzy, a pracownicy techniczni teatru (Sławomir Grajek, Maciej Sadowski, Bogdan Stachowiak, Marcin Wojciak). Z jednej strony to naturalistyczne i momentami groteskowe rozwiązanie, z drugiej podbija ono wrażenie dosłowności. Obrazy przedstawione w ten sposób są bowiem cierpkie, trudne w odbiorze, potęgują współczucie i świadomość wydarzającego się właśnie zła.

Po prawej stronie sceny siedzą ubrane jednakowo trzy córki Barbary (Kamila Banasiak, Martyna Rozwadowska, Joanna Żurawska). Występują tu w zbiorowej roli łączącej w sobie Ławę Przysięgłych, obrończyń i biegłych sądowych.

Nad sceną wisi ogromna konstrukcja przypominająca dym, popiół (łuna unosząca się nad stosem), albo szare wzgórze, pastwisko, na którym Barbara spotykała się na schadzki z pastuchem Jakobem (Paweł Dobek). Kiedy parobek odrzucił kobietę, ta zagroziła podpaleniem domu, w którym się ukrywał. To wydarzenie zresztą bezpośrednio przyczyniło się do oskarżenia Zdunk o pożar w mieście.

Na czarnej, błyszczącej scenie białą kreską wyrysowane zostały kontury celi Barbary. Przypomina to trochę motyw z filmu Dogville Larsa von Triera. Skojarzenie wydaje się nieprzypadkowe jeśli weźmiemy pod uwagę wspólny dla spektaklu i filmu wątek brutalnego wykorzystania władzy przez mieszkańców miasteczka w stosunku do zależnej od nich, zdanej na ich łaskę, kobiety. Za scenografię odpowiada Łukasz Surowiec.

fot. Dawid Stube

Na scenie prócz wcześniej przywołanych postaci pojawia się jeszcze brat Barbary (Michał Karczewski). Jak wynika z wideo – retrospekcji i rozmów rodzeństwa, to on wprowadził ją w świat seksualności, pokazał jak się masturbować. Onanizm stał się dla dziewczynki nie rozumiejącej jeszcze swojej cielesności instrumentem rozładowującym stres i napięcie.

Barbara w gnieźnieńskim spektaklu walczy o prawo do swojej wersji zdarzeń, ale kapituluje bo nauczona doświadczeniem wie, że i tak nikt jej nie uwierzy. To zdanie pada w spektaklu wiele razy. Od niego też, zawieszonego na tyle ściany w formie metalowych liter rozpoczyna się przedstawienie. Na tle przywołanej frazy i pod nieboskłonem popiołu rozgrywa się cała akcja, przesądzona od samego początku, bo nie ważne, co zobaczymy, czy usłyszymy – wyrok na Barbarze zostanie wykonany.

Postać stworzona przez Karolinę Staniec jest wielowymiarowa. Posługuje się językiem literackim, mówi jak dorosła, dobrze wykształcona, świadoma kobieta, zaraz potem infantylizuje. Nie wiemy z kim tak naprawdę mamy do czynienia – ze skrzywdzoną, zagubioną dziewczynką, wyzwoloną i silną, młodą kobietą, czy zrezygnowaną, złamaną i pogodzoną z wyrokiem więźniarką, w końcu – z żywym człowiekiem, czy zjawą. Najprawdopodobniej z nimi wszystkimi naraz. Wszak strach i krzywda dziecka jest materiałem na płaszcz traumy dorosłej kobiety, a każde bolesne doświadczenie dokłada do niego warstwę zobojętnienia i braku woli walki. Barbara jednocześnie chce żyć i jest jej wszystko jedno. Gwałt? – proszę bardzo, wybite zęby? – nie ma problemu, wydłubane jedno oko? Drugie? – róbcie co chcecie, przecież i tak nikt mi nie uwierzy – że się broniłam, że jestem bez winy, mój sprzeciw niczego już nie zmieni – zdaje się mówić… aż strach pomyśleć ile kobiet umiera za życia, traci wolę walki, przestaje prosić i liczyć na pomoc powtarzając w myślach i tak nikt mi nie uwierzy.

To zasadniczy problem, z którym postanowili zmierzyć się twórcy spektaklu. Inne ukryte są w mojej ocenie pod czerwienią peleryny i butów Barbary (kostiumy – Hanna Maciąg). Skojarzenie z baśnią Braci Grimm o Czerwonym Kapturku i Czerwonych trzewiczkach Hansa Christiana Andersena nasuwa się samo. Nie bez przyczyny uwypuklony zostaje tu kolor czerwony, który według specjalisty od baśniowej psychoanalizy Bruna Bettelheima symbolizuje gwałtowne uczucia, zwłaszcza związane z płcią.* Katarzyna Miller w książce Bajki rozebrane dodaje, że kolor czerwony dość jednoznacznie kojarzy się również z krwią menstruacyjną, czyli symbolicznym wejściem w dorosłość, (…) co wcale nie oznacza, że dziewczynka jest gotowa do współżycia seksualnego. (…) To oznacza tylko, że zaczyna do tego dojrzewać. Jest wówczas niezmiernie podatna na to, że ktoś może ją wykorzystać, nadużyć jej.** Ojciec wyrzuca Barbarę z domu, po śmierci żony nie za bardzo wie, jak opiekować się dorastającą córką. Daje jej czerwone buciki po matce, których żal mu było chować do trumny z ciałem kobiety. Barbara jest jeszcze dzieckiem, a grożące jej niebezpieczeństwo to jej własna płciowość, która nie idzie jeszcze w parze z odpowiednią dojrzałością emocjonalną.* Dziecko łatwo podejść, zmanipulować bo jest ufne, nie ma złych doświadczeń, które kazały by mu być czujnym. Dlatego między innymi Barbara nie broni się, kiedy na cmentarnym śmietniku gwałci ją jej wujek. Wydarzenie jest rekonstruowane bardzo dokładnie, na podłodze zostają w tym celu rozrzucone nawet sztuczne kwiaty, Zdunk porusza miednicą, a jej oczy zbliżone i powiększone za pomocą wideo wyrażają jedynie pustkę. Ojciec/sędzia nie może uwierzyć, że nie krzyczała, nie wyrywała się. Nie było przy niej nikogo bliskiego, żadnego opiekuna, a wilków, że pozwolę sobie na analogię do baśni, nie brakowało. Mamy tu zatem do czynienia z okaleczeniem nie tylko fizycznym, ale przede wszystkim psychicznym, utratą zaufania i dziecięcej niewinności.

fot. Dawid Stube

Barbara przemocy doznaje jeszcze wiele razy – w spektaklu została przedstawiona scena gwałtu przez niepełnosprawnego generała i podwładnych mu żołnierzy, którzy wykorzystywali ją na zmianę, po kolei. Obezwładniający w tej scenie jest wzrok Zdunk – ponownie pusty, bez nadziei, nie szukający pomocy. Po wszystkim, otrzepując ubranie, kobieta mówi jedynie, że w takich momentach liczyła – do dwustu, czterystu i więcej – żeby nie myśleć. Próbę rozliczenia się z historią matki, jej krzywdą podejmuje jedna z córek Barbary. Chce ukarać gwałcicieli, wymyśla kolejne, coraz to bardziej bolesne sposoby zabicia generała. Podążają za nią kolejne dwie córki Zdunk symbolicznie według mnie przerywając kobiecą linię dziedziczenia uległości, poddania i cierpienia.

Czerwony jest też rodzajem stygmatu, naznaczenia i ksenofobii, szkarłatną literą z powieści Nathaniela Hawthorne’a – znakiem hańby wyszytym ku przestrodze na ubraniu głównej bohaterki, której postawa zagraża moralności purytańskiego miasteczka. Barbara podobnie jak Hester Prynne i Karen – główna bohaterka baśni Andersena została odrzucona przez społeczność, skazana na okrutną śmierć za podążanie za swoją naturą, za taniec w czerwonych bucikach. W Reszlu napiętnowana zostaje inność zagrażająca statusowi quo. Barbara – bardziej wyzwolona, odważna i jawnie uwodzicielska zostaje poddana ostracyzmowi, odrzucona, pogardzana, nienawidzona, odarta z godności i człowieczeństwa.

Przy pomocy tak prostego, choć bardzo mocnego symbolu jakim jest kolor czerwony twórcom i twórczyniom spektaklu udało się poruszyć tak wiele różnych problemów!

Spektakl ma formę procesu sądowego, ale wydarzenia które obserwujemy na scenie nie dotyczą podpaleń, czy czarnej magii, a krzywd, których to Zdunk doznawała tak naprawdę od samego dzieciństwa. Ta ciągłość następujących po sobie traumatycznych wydarzeń, utwierdzała ją jedynie w przekonaniu, że wysiłek wkładany w walkę o swoją wersję wydarzeń nie ma sensu, bo nikt nigdy jej nie słuchał i nikt nigdy jej nie uwierzy – ani jej ojciec, ani ksenofobiczni mieszkańcy Reszla. Szkarłatna litera jaką została naznaczona i bagaż doświadczeń jaki wyniosła z domu skutecznie pozbawiły ją woli walki, czy w końcu życia.

* B. Bettelheim Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni, s. 272

** K. Miller, T. Cichocka Bajki rozebrane, s. 174-175

Tytuł oryginalny

I tak nikt mi nie uwierzy

Źródło:

bylamwidzialam.pl
Link do źródła

Autor:

Monika Krawczak

Data publikacji oryginału:

30.03.2021