„Nazywam się Anna Walentynowicz” wg scenariusza Piotra Rowickiego w reżyserii Anny Gryszkówny w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Paweł Kluszczyński z Nowej Siły Krytycznej.
Można odnieść wrażenie, że twórcy teatralni coraz częściej sięgają po biografie osób, dzięki którym doszło do zmiany ustroju w 1989 roku. Co istotne, poddaje się analizie życiorysy ludzi, których nazwiska zostały zagłuszone w kakofonii bohaterów transformacji. Cennym jest, że Teatr Łaźnia Nowa, mieszczący się w Nowej Hucie, dzielnicy mającej być PRL-owskim wzorcem, wziął na warsztat postać, której zawdzięczamy sporo, a prawie w ogóle nie znamy.
„Nazywam się Anna Walentynowicz” to monodram Piotra Rowickiego w reżyserii Anny Gryszkówny. W tytułową rolę wcieliła się z mistrzowskim zacięciem Agnieszka Przepiórska. Niepewnym krokiem i z drżącymi rękoma wchodzi na scenę, trzymając dwie szklanki herbaty, dla siebie i Gryszkówny. Reżyserka pełni rolę dziennikarki-kronikarki, która czasem o coś podpyta bohaterkę, czy przeczyta artykuł o niej. Ale to Przepiórska wiedzie prym. W pół sekundy potrafi przeistoczyć się w młodą kobietę, która wpada w wir pracy, podbijając kolejne normy – jest w tym coś z fanatyzmu. Coraz lepsze wyniki budują pewność kobiety, ale sprawiają też, że zaczyna dostrzegać nieprawidłowości systemu, budzi się w niej chęć naprawiana go. Już Walentynowicz za moment ma się zaangażować w budowanie nowej rzeczywistości, gdy Przepiórska znów przeistacza się w melancholijną osobę, która oddała wiele za kraj, a została zepchnięta w strefę niepamięci. Gwałtowne przejścia pomiędzy latami, doświadczeniami, fascynacją a zniechęceniem, dowodzą kunsztu aktorki.
Zadziwia pęd życia bohaterki. Ilu z nas ma problem z porannym wstaniem z łóżka? Tymczasem ta heroiczna kobieta jako dziewczynka opuściła dom rodzinny, sama wychowała dziecko, nie poddała się chorobie, opresji państwa, któremu nie było z nią po drodze. Wiele razy mogła odpuścić, lecz tego nie zrobiła. Jej biografia, ale i krakowski spektakl, są dobrą lekcją życia dla każdego. Walentynowicz w wykonaniu Przepiórskiej to nieugięta, waleczna, choć nie chełpiąca się zasługami osoba. Mogłaby sobie przypisać wiele zasług, a pozostała w cieniu, odsunięta przez mężczyzn, którzy wiedzieli lepiej.
Lekcja z przeszłości nie została do dziś dobrze odrobiona. Za każdym razem po spektaklu traktującym o najnowszej historii Polski wychodzę zadziwiony, że była tak pobieżnie przedstawiona w edukacji szkolnej, którą odbyłem. Z przedstawienia Gryszkówny wyziera sporo z rzeczywistości PRL-u, z upływem lat dużo się przecież zatarło. Coraz więcej osób zaczyna czuć nostalgię za czasami, kiedy po ulicach jeździły duże fiaty, w telewizji Starsi Panowie, a sklepowa była ważną personą w rodzinie, wielu młodych wręcz fascynuje się PRL-em. Widać to i w teatrze, na początku sezonu w warszawskim Teatrze Rampa wystawiono „Czterdziestolatka”, niebawem w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej adaptacja scenariusza filmu „Poszukiwany, poszukiwana”. Szybko zapomnieliśmy o cieniach, takich jak korupcja, jedyna słuszna władza, sieć tajnych współpracowników, tajemnicze zgodny… Pokazane na scenie budzą niepokój.
Dobrze, że teatr nie pozostaje milczący na herstorie. Niedawno odwiedzając Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, wszędzie widziałem zdjęcia triumfujących mężczyzn. A kobiet? Były, ale mam wrażenie, że stanowiły margines wystawy. Ich rola przecież nie ograniczała się do przygotowania zupy dla strajkujących. Przywrócenie Anny Walentynowicz do pracy było jednym z postulatów strajków w Stoczni Gdańskiej, o czym chyba dziś zapominamy. Czy ktoś zupełnie nieistotny stałby się częścią tak ważnych dla kraju żądań protestujących obywateli?… Zdaje się, że nie.
Paweł Kluszczyński – autor recenzji, opowiadań, poezji, bajek i bloga ijestemspelniony.pl oraz kolaży; finalista kilku edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych, członek Komisji Artystycznej 28. Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.