EN

3.02.2025, 09:00 Wersja do druku

Herstoria Marysi

„Poszukiwany, poszukiwana” Piotra Rowickiego w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Ewelina Pietrowiak, członkini komisji Artystycznej X Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Dorota Koperska/ mat. teatru

Zrealizowany w 1972 roku film pt. „Poszukiwany, poszukiwana” przez całe dziesięciolecia funkcjonował jako jedna z kilku znanych „barejowskich” komedii, absurdalnie i prześmiewczo opisujących peerelowską rzeczywistość. Sama anegdota była jednak dość nietypowa: sytuacja, w której mężczyzna przebiera się za kobietę i jako taka zaczyna na nowo funkcjonować w społeczeństwie, nie pojawiała się w polskim kinie zbyt często. Przy tej okazji warto wspomnieć pierwszą tego rodzaju scenę: w filmie „Piętro wyżej” z 1937 roku bohater Henryk Pączek grany przez Eugeniusza Bodo przebiera się za amerykańską aktorkę Mae West i śpiewa piosenkę „Sex appeal”. Wedle niektórych źródeł stał się on tym samym pierwszą drag queen w historii światowej kinematografii; wypada zatem podkreślić, iż polska kultura ma w dziejach performatyki płci niezaprzeczalne zasługi.

           Wojciech Pokora grający Stanisława vel Marysię także poniekąd przecierał szlaki. Owszem, słynne „Pół żartem, pół serio” Billy’ego Wildera to rok 1959, ale „Tootsie” z Dustinem Hoffmanem to rok dopiero 1982, czyli dziesięć lat po filmie Barei. Przypomnijmy treść dzieła: główny bohater, Stanisław Maria Rochowicz, by ukryć się przed wymiarem sprawiedliwości, przebiera się za kobietę i wchodzi w rolę gosposi domowej o imieniu Marysia. Marysia pracuje w czterech różnych domach, u różnych „państwa”, w każdym domu spotykają ją rozmaite przygody. Sytuacje, które wynikają z przebieranki dają sposobność do stworzenia satyry na temat stereotypów płciowych i systemowych absurdów peerelu. „Poszukiwany, poszukiwana” pozostałby (pozostałaby) szeregową polską komedią, gdyby nie zasadnicza zmiana dotycząca tematu różnorodności płciowej, a dokładniej: formy jej ekspresji i opisu, które przyniósł wiek XXI. Dziś, dość niespodziewanie, akurat ten film wpisuje się w kulturowy mainstream, gdyż kwestie tożsamości płciowej, gender, dekonstrukcji patriarchatu oraz nowo pisanej herstorii (z ang: historii opisywanej z punktu widzenia kobiet) – w przeciwieństwie do badanej z męskiego punktu widzenia historii – są elementami jednego z najgorętszych współczesnych dyskursów. „Poszukiwanego, poszukiwaną” można analizować na wielu poziomach, pierwszym jest choćby sam zapis tytułu, który niejako antycypuje obecne jeszcze do niedawna sformułowania his/her lub he/she. Inna sprawa, że dziś nawet one uważane są za przestarzałe (nie obejmują osób niebinarnych); zamiast nich w latach 20-tych XXI wieku język angielski przywraca liczbie pojedynczej formę they (używano tego określenia dla rodzaju nijakiego liczby pojedynczej już w XIV wieku), język polski zaś wybiera częściej słowo osoba, rozpowszechnia się także użycie rodzaju nijakiego w odmianie czasownika, na przykład robiłom. To jeden tylko przykład z całego spectrum współczesnych kontekstów filmu Barei. W odniesieniu do powyższego nie dziwi, iż ten akurat scenariusz postanowiono przypomnieć w 2024 roku i po raz pierwszy trafił on na polską scenę teatralną.

            W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej tekst autorstwa Stanisława Barei i Jacka Fedorowicza zaadaptował Piotr Rowicki. Reżyser Paweł Szkotak postanowił dodać do scenariusza piosenki z lat 70-tych, w efekcie tworząc spektakl częściowo muzyczny (trzeba przyznać, że aktorzy śpiewają piosenki bardzo dobrze, nieźle wykonują też – co prawda umiarkowanie skomplikowane – układy choreograficzne). Piotr Rowicki dodał natomiast do scenariusza kilka refleksji odautorskich. Jedną z nich jest rozwinięcie tematu „Marysia a mężczyźni”, z naciskiem na cięższe niż w oryginale, oskarżenia wobec mężczyzn. W filmie mamy dwie wyraźne sytuacje: jeden z pracodawców gosposi, Karpiel, daje jej znienacka klapsa, druga to próba zwerbowania Marysi do drużyny sportowej przez napotkanego podczas spaceru Trenera – i na tym zainteresowanie płci przeciwnej bohaterką się kończy. U Rowickiego mamy najpierw pierwszą pracę Marysi w chłodni, gdzie faceci ją „obłapiali” i „na nią chuchali”, potem: „kasjer w kinie też miał szybkie rączki”. W trakcie sceny z Karpielem bohaterka mówi następujący monolog: „To są te małe różnice, które poznaje się w praktyce, w praktyce życia. Jak powiedzieć facetowi, szefowi, „nie”? Jak powiedzieć „nie”, żeby ten wykrzyknik na końcu nie krzyczał za bardzo? Żeby zrozumiał? Żeby odpuścił? Żeby się nie wściekł? Ale żeby nie zwolnił. A przecież „nie”, powinno oznaczać, nie. Nie”. Żeńskiej części widowni dziwnie znajome mogę wydać się kwestie, od których po prostu cierpnie skóra, a które padają w kolejnej, dopisanej przez Rowickiego scenie, scenie podrywu ulicznego: „Dziunia!, Nowa cizia na mieście!” i najstraszniejsza z nich: „Gwiazdko, bardzo się potłukłaś, jak spadałaś z nieba?”.

          Z wszystkimi tymi zaczepkami, a też dziesiątkami innych perypetii musi mierzyć się grający w bielskim teatrze główną rolę Michał Czaderna. Ze swojego zadania wywiązuje się znakomicie. Idealnie czuje, że tak powiem, grząskość  gruntu, po którym przyszło mu chodzić. Rola Stanisława/Marysi jest głęboko przemyślana, inteligentnie poprowadzona, z jednej strony brawurowa, z drugiej kontrolowana; czasem zachowanie jego bohaterki zbliża się do granicy parodii, jednak nigdy tej granicy nie przekracza. Czaderna z niesłychanym wdziękiem wciela się w kobietę, bezbłędnie zmienia głos, dostosowuje odpowiednio reakcje i mikro-reakcje. Bardzo prawdziwie odsłania swoją kobiecą stronę, paradoksalnie nie stając się przez to ani trochę „mniej męskim” mężczyzną.

          W tym miejscu wypada rozwinąć zasygnalizowane wcześniej kwestie, które w czasach realizowania filmu „Poszukiwany, poszukiwana” zaledwie kiełkowały i ostrożnie przenikały przez żelazną kurtynę – mam na myśli rewolucję seksualną i drugą falę feminizmu z lat 70-tych, w konsekwencji których pojawiły się między innymi gender studies – a dziś weszły do głównego dyskursu: mianowicie kwestie różnorodności płciowej, identyfikacji (lub jej braku) z własną płcią biologiczną, teorie queer oraz zapowiedź schyłku patriarchatu. Można się domyślać, że w 1972 roku przebranie się „chłopa za babę” było bardziej niewinne i bezrefleksyjne niż dziś. Dziś badacze wspomnianych wyżej zagadnień zdobyli wiele nowych narzędzi, wprowadzili wiele nowych, powszechnie obowiązujących określeń: Stanisław Maria Rochowicz uprawia zatem klasyczny cross-dressing, czyli nosi ubrania i akcesoria powszechnie kojarzone w danym społeczeństwie z płcią przeciwną. Podwójna rola daje z kolei asumpt do refleksji na temat osób transpłciowych, czyli – najogólniej – osób, których ekspresja płciowa i zachowanie różnią się od kulturowo związanych z płcią przypisaną w momencie urodzenia. W scenie spotkania gosposi z koleżanką – Opiekunką, po ewidentnych awansach, jakie wobec Opiekunki czyni Marysia, z ust Opiekunki padają słowa: „U nas na kursie był wykład o fantazjach seksualnych, ale ja nigdy nikogo takiego jeszcze nie spotkałam”. Opiekunkę, ku własnemu zdumieniu, zaczyna fascynować Marysia. Dobrze tę (i każdą podobną) wieloznaczną płciowo sytuację opisuje fragment wstępu Olgi Tokarczuk do polskiego tłumaczenia kluczowej dla teorii gender książki Judith Butler „Uwikłani w płeć” (1990). Tokarczuk pisze: „Nasz bohater „zakochał się w kobiecie”, lecz po odkryciu, że obiekt nie jest kobietą, jego miłość nie mija. Możemy śmiało zadać więc pytanie: Czy jest hetero, czy homoseksualistą? Może nadal widzi w mężczyźnie kobietę i taka cecha jak „męskość” ukochanej kobiety wcale mu nie przeszkadza? A może wręcz przeciwnie – kocha mężczyznę, bo jest gejem i nieświadomie wybrał kogoś pod względem płci dwuznacznego, przeczuwając i antycypując mężczyznę ukrytego pod kobiecą powłoką? A może zakochał się właśnie w takim, a nie innym człowieku, ludzkiej istocie, i jej płeć pozostaje dla niego kategorią drugorzędną?”       

            W spektaklu Pawła Szkotaka znajdziemy, rzecz jasna, o wiele więcej bonusów niż inspirowanie do refleksji na temat ról i stereotypów płciowych. „Poszukiwany, poszukiwana” jest też nostalgiczną wycieczką w lata 70-te, w czasy Peerelu. Wedle badań odsetek Polaków, którzy pamiętają Peerel i za nim tęsknią wynosi około 40% (ten temat ciekawie rozwija praca „PRL-owskie re-sentymenty” pod redakcją Alicji Kisielewskiej, Moniki Kostaszuk-Romanowskiej i Andrzeja Kisielewskiego). I nawet jeśli w ich przypadku jest to tylko, ze wszech miar wytłumaczalna, tęsknota za własną młodością, to jednak rzuca ta praca ciekawe światło na selektywność pamięci zbiorowej, na specyficzny „retro-filtr”. Wśród dwudziestolatków okres Polski Ludowej również budzi ciekawość, choć ci znają raczej skabaretyzowaną wersję systemu, rodem właśnie z komedii Stanisława Barei. Bielska widownia ciepło przyjmuje dodane przez Pawła Szkotaka piosenki: „Tyle słońca w całym mieście”, „Portret twój”, czy „Opowiadaj” Zbigniewa Wodeckiego. Umiejętnie pokazana została estetyka blokowisk (scenografia Damian Styrna), bawią nas ikoniczne kwestie: „Mój mąż jest z zawodu dyrektorem”, „500 procent cukru w cukrze” czy specyficzna nowomowa: „ruszy szeroki front robót”. Skrupulatnie odwzorowana jest moda lat 70-tych (kostiumy Barbara Guzik), zwłaszcza w stylizacjach Kasi, żony Stanisława (granej przez Wiktorię Węgrzyn-Lichosyt), która wygląda wręcz jak wyjęta z tamtych czasów. Nawiasem mówiąc, Piotr Rowicki pozbawił żonę Rochowicza imienia (miała je w filmie), w scenariuszu funkcjonuje ona wyłącznie jako Żona. Czy w spektaklu stworzonym przez mężczyzn, który w zamyśle piętnuje stereotypowy podział ról społecznych, nie jest to w pewnym sensie znamienne?

            Herstoria Marysi kończy się nieco paradoksalnie: uwolniona z potrzeby ukrywania się, wraca do męskiej wersji siebie – nie na długo jednak. Okazuje się, że pensja magistra historii sztuki nawet nie umywa się do zarobków gosposi, ta funkcja staje się więc ostatecznie zawodem Rochowicza. Współcześni psycholodzy transpersonalni powiedzieliby, że – koniec końców – musi on zaakceptować swoją kobiecość, pogodzić się z nią, widzieć siebie jako osobę bardziej złożoną a jednocześnie pełniejszą. Przypomnijmy, że również wedle Carla Gustava Junga każdy człowiek (każda…?) ma żeńską i męską część psychiki, pozaświadome połączenie z żeńskim i męskim archetypem, animę animusa, które, by osiągnąć wewnętrzną pełnię i harmonię, musi wewnętrznie zintegrować. W tym kontekście intrygująco wybrzmiewa ostatni dialog spektaklu w bielskim teatrze: 

„ŻONA: Marysiu, ja ciebie naprawdę kocham.

ROCHOWICZ: Mam na imię Stanisław.

ŻONA: Ciebie też kocham, Stasiu.”

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Ewelina Pietrowiak

Data publikacji oryginału:

03.02.2025

Wątki tematyczne