EN

7.09.2024, 17:19 Wersja do druku

Sztuka przynosząca nadzieję, otuchę, pocieszenie

„Grace i Gloria" Toma Zieglera w reż. Bogdana Augustyniaka, gościnnie w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. Jeremi Astaszow

Znajdujemy się w zapuszczonym, przygnębiającym mieszkaniu na farmie w Ameryce. W łóżku leży stara kobieta. Słucha muzyki, śpiewa z zespołem piosenkę "Uratuj rozbitka", by zagłuszyć męczący hałas pracujących maszyn budowlanych tuż koło domu ale też wprowadzić się w dobry, uspokajający nastrój. Grace ma raka, umiera. Opuszczona, samotna nie jest smutna, załamana, w depresji. Pogodzona ze swoim losem, zachowuje rozsądnie pogodę ducha. Wiele ją to kosztuje wysiłku ale radzi sobie najlepiej jak może, jak potrafi. Wydaje się, że wszystko jest przesądzone i jest to prawda ale okazuje się, że ten czas, który ma jeszcze do przeżycia, Grace może wykorzystać do załatwienia ważnych dla siebie spraw. Odwiedza ją Gloria, kobieta w średnim wieku, wolontariuszka z hospicjum i za wszelka cenę chce jej pomóc. Tak spotykają się ze sobą dwa różne światy, które nie mając wiele ze sobą wspólnego, są sobie potrzebne, pomocne, uzdrawiające.

Grace i Gloria, każda z innym życiorysem, charakterem, temperamentem, z pozoru nie pasują do siebie. Grace całe życie spędziła na farmie, daleko od miasta. Jest analfabetką ale mądrą, doświadczoną życiowo kobietą, zahartowaną w przystosowywaniu się do trudnych sytuacji. Dzielnie przeżyła tragedie rodzinne, z pokorą znosi swój ciężki los. Ma instynkt przetrwania, wiarę w sens życia. Zna swoje miejsce. Jest twardą, upartą, prostą osobą głęboko wierzącą. Śmierć jest dla niej naturalną koleją rzeczy. Gloria to jej pozorne przeciwieństwo. Kocha miasto, wyzwania, swoją wspaniałą biznesową karierę. Swoje życie. Jest kobietą sukcesu. Skończyła ekonomię na Harwardzie. Ma bogatego męża. Wydaje się, że udane, satysfakcjonujące, ułożone życie. A jednak "babrze się w śmierci". Przybliża się do niej, poznaje ją i oswaja. Jakby wymierzała sobie karę, jakby chciała popełnić samobójstwo. Na pewno nie bez przyczyny, nie bez powodu.

Kobiety przyciągają się odpychając. Grace nie chce pomocy, harda, szorstka, pewna siebie broni się jak umie. Gloria z uporem się narzuca. Obie były matkami, straciły najbliższe sobie osoby. Są samotne, opuszczone, zdane tylko na siebie. Ale zupełnie odmiennie to znoszą. Gloria mogłaby być upragnioną córką Grace, której ta nigdy nie miała. Teraz zachowuje się jak dobre, kochające, opiekuńcze dziecko dbające o swoją umierającą matkę. A ta najpierw nieufna, samodzielna, odpłaca jej taką samą troską, czułością, zainteresowaniem. Różne doświadczenie życiowe pozwala im szybko poznać się, ocenić ale i pomóc sobie nawzajem. Jedna drugą ratuje. Będąc razem budują interesująca relację, każda w swojej roli. A to uzmysławia w sposób zdumiewająco oczywisty, jak bardzo człowiek człowiekowi jest potrzebny. By osiągnąć cel, by przetrwać. Żyć godnie. Zachować szacunek do siebie. Odkryć i ocalić sens i radość życia, dla siebie, dla innych. Tak wiele można dać, jeśli druga osoba zechce dar przyjąć. W tym wypadku nie bez walki, stawiania na swoim.

fot. Jeremi Astaszow

To bardzo budująca, optymistyczna sztuka przynosząca nadzieję, otuchę, pocieszenie, mimo że dotyczy przemijania, odchodzenia, umierania. Bardzo bliska prawdy o życiu i śmierci. Pokazuje trud znoszenia największych tragedii, dawania sobie rady, trwania w zgodzie ze sobą do końca. Odkrywa, co jest ważne i dlaczego. Czule pokazuje człowieka w nieustającej walce o siebie, o swoje. Uczy akceptować świat, życie jakie jest, to, co w nim nieuniknione. Z całą siłą radości i bólu przeżywania.

To teatr tradycyjny, opowiadający konkretną, ciekawą historię, trudną relację dwóch kobiet. Zapoznający nas z pełnokrwistymi ludźmi w ich naturalnym środowisku. Rozbudowana, sugestywna scenografia stwarza swojski nastrój. Pozwala odczuć charakter miejsca, zrozumieć sytuacje, położenie bohaterek, ich problemy. Bo tu wszystko się kończy. Wszystko przemija, odchodzi ustępując miejsca nowemu. Jakby cały wcześniejszy trud tworzenia tego rozpadającego się świata, znoszenia całego życia był daremny. Spektakl udowadnia, że tak nie jest. Każde życie jest ważne. Samo w sobie i ze względu na życie innych. Każdy człowiek jest ważny. Sam w sobie i ze względu na innych ludzi. Jego istota jest tajemnicą, którą każdy stara się zgłębić, odkryć. W niej ukryte jest ocalenie, nadzieja. I siła na pokonanie trudności. A to, że nie jest to proste zadanie, to oczywiste. Nikt nie jest w stanie obiecać, że będzie łatwo. Żadnych gwarancji nie ma.

Spektakl wprowadza w interesujący nastrój. Zwłaszcza gdy zna się nowoczesny teatr z nielinearną, poszarpaną narracją, bohaterów jako archetypy postaw, sytuacji, idei z celem uzasadnienia postawionej z góry tezy. Tu wracamy do źródła, do domu, do dzieciństwa. Do normalności. Do siebie, jacy jesteśmy w swej prostolinijnej, jasnej, przejrzystej naturze, kryzysowej sytuacji. Spektakl pokazuje fragment konkretnego, prawdziwego życia, w jego specyficznym, ważnym momencie. Dotyka spraw w sposób bezpośredni. Tak, jakbyśmy je sami przeżywali. Widz łatwo wnika w ten sceniczny świat, jakby był jego własnym. Budzi się w nim empatia. Zrozumienie wagi tematu. Uczucie, że to nauka radzenia sobie z życiem i śmiercią. Ze sobą i tymi, którzy chcą pomóc, a przecież sami potrzebują pomocy. Spektakl przepracowuje relacje międzyludzkie w sposób bardzo solidny, konkretny, jasny. Konsekwentny i wiarygodny. Taki, który nie wymaga przedzierania się przez złożoność formy, uogólnienie metafory, zawiłości narracji. To zasługa konwencji sztuki, reżyserii, wybornej gry aktorskiej. A mamy do czynienia z solidną, tradycyjną dramaturgią, mistrzowską klasą Stanisławy Celińskiej. Z sukcesem towarzyszącej jej Lucyną Malec.

Tak, przebywanie ze Stanisławą Celińską w teatrze to przeżycie wyjątkowe. Aktorka potrafi sprawić, że się jej wierzy i traktuje jej kreacje poważnie. Bo gwarantują dotykanie istoty rzeczy, odkrywanie i przeżywanie prawdy w sposób łagodny, naturalny, czuły, oczywisty, z glejtem rzetelności, lekkości, ufności w to, co sztuka aktorska wyzwala, co sobą niesie. Odnieść można po prostu wrażenie, że obcuje się nie z bohaterem wykreowanym, a tak przecież jest, a prawdziwym człowiekiem, którego spotyka się a on daje siebie, opowiada swoją historię. I nie da się zignorować. Bez dystansu, bo znika wszystko, co nieważne, co dzieli. Przybliża się więc do niego, na ile jest to możliwe. Wnika do jaźni, mości sobie miejsce i zostaje na zawsze. Staje się punktem odniesienia, wzorem, przykładem, bliską osobą, jakiej w realu brakuje z różnych przyczyn, z różnych względów.

Tym razem Grace Stanisławy Celińskiej uczy pokory wobec życia, daje siłę, by o nie walczyć ale i potrafić z tej walki zrezygnować. Każe je szanować, doceniać to, co się ma. Oswaja lęk przed śmiercią. Uczy pogody ducha, akceptacji losu. Mówi, że życie i osobowość każdej osoby ma znaczenie. Zawsze ma czym obdarowywać świat, ludzi. Wystarczy, gdy się człowiek zastanowi, ukierunkuje swą miłość, czucie, uwagę. Ale nie wystarcza umieć dawać, należy potrafić również brać. Wzajemność ma olbrzymie znaczenie. Czasem decydujące. Samotność to naturalny stan. Podobnie jak śmierć po życiu. Wszystko w sposób nieunikniony przemija. Każde szczęście. Każda radość. A więc i każdy, nawet najbardziej zabójczy ból. Po spotkaniu z Grace Stanisławy Celińskiej widz wychodzi z teatru wzmocniony, z ufnością patrzy w przyszłość. Mam nadzieję, że zastanawia się, co może w swym życiu zmienić, by pozytywnie wpłynąć na życie innych, nawet nie znanych mu ludzi. Co od siebie może dać, co winien przyjąć. By być wdzięcznym za kolejny szczęśliwy dzień. Póki czuje, kocha. Póki żyje.

Tytuł oryginalny

GRACE I GLORIA GOŚCINNIE W TEATRZE POLONIA

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk