„Życie towarzyskie i uczuciowe” na podstawie powieści Leopolda Tyrmanda w reżyserii Igora Gorzkowskiego w Teatrze Ochoty w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Leopold Tyrmand to ikona polskiego świata artystycznego lat pięćdziesiątych XX wieku i postać niemal legendarna. Pisarz, publicysta, znawca jazzu oraz czołowy animator festiwali jazzowych w Polsce. Jedni uważali go za cynicznego bikiniarza w kolorowych skarpetkach, propagatora zachodnich nowinek, wręcz pozera, inni zaś za bohatera, jednego z nielicznych, którzy mieli odwagę przeciwstawić się reżimowi komunistycznemu, a brak możliwości publikowania przedkładali nad ewentualną karierę i zaszczyty. Rozczarowany, przepełniony uczuciem frustracji i zmęczenia, ciągłym zmaganiem z codziennością, Tyrmand potrafił się mścić, opisując gomułkowski establishment – warszawską inteligencję z lat 50. i 60. i jej moralne postawy.
Znakomita literacko powieść pod tytułem „Życie towarzyskie i uczuciowe”, napisana charakterystycznym dla autora smakowitym językiem – cynicznym, z ironią i z klasą, obecnie też budzi uznanie i przyciąga wymagających czytelników. Książkę wydał na emigracji paryski Instytut Literacki dopiero w 1967 roku i jest ona oczywiście powieścią z kluczem – za wymyślonymi nazwiskami stoją realne postacie ówczesnego życia publicznego. Wcześniej opublikowano w prasie fragment, co wywołało spore oburzenie – skandal wisiał w powietrzu. W rezultacie PRL-owska rzeczywistość nie pozwoliła na wydanie powieści. Opisywani przez Tyrmanda konformiści, lizusy i mściwi słabeusze, do tego wszechobecna korupcja i uznaniowość oraz klientelizm, który oportunistom pozwalał żyć w dostatku – to wszystko jest wystarczająco obrzydliwe również dziś. Igor Gorzkowski, reżyser i dyrektor Teatru Ochoty, dostrzega, że epoka, w której niepokorni i nonkonformiści są konsekwentnie gnębieni wcale nie jest tak odległa – dosłownie i w przenośni. Tekst Tyrmanda ma wymiar uniwersalny, dlatego Gorzkowski chętnie po niego sięga, podkreślając sens adaptacji opowieści o układach, władzy, o małych i większych uczuciach i takiż zdradach. Spektakl oraz powieść trafiają celnie i piętnują, pozostając interesującymi nie tylko dla fanów klimatu Polski powojennej.
Głównym bohaterem przedstawienia jest dziennikarz Andrzeja Felak – konformista, człowiek w wiecznym kryzysie wartości, uczuć (w kryzysie zawodowym i moralnym). Służalczy i dyspozycyjny cynik, który świetnie sobie poradzi w każdym czasie, nie stał się takim od razu. „Jego konformizm nie został przedstawiony tylko na tym końcowym etapie. Pokazujemy całą jego drogę, która prowadzi do takiej postawy” – mówił Igor Gorzkowski i dodawał: „Co ciekawe, nie ma na niej wielkich zwrotów – to są małe kroczki”. A obok Felaka warszawka, ta z okresu od końca lat 40. do 60. XX wieku. Warszawka dziwnie nieśmiertelna, która mimo dziejowych zawieruch trwa – bez wstrząsów, prawie bez ideologicznych konfliktów, wiedząc jak wygodnie urządzić sobie życie. Dzięki temu jej dobrostan nie mija i w kolejnym wieku. Leopold Tyrmand bezlitośnie obnażył serwilizm polskich elit wobec komunistycznej władzy, pokazał małość postaw środowiska inteligencji twórczej, która zdobywa pozycję nie za sprawą talentu, lecz dzięki rozmaitym przysługom, a dla materialnych i innych, codziennych korzyści skwapliwie donosi na kolegów i wysługuje się komunistom bez najmniejszych oporów. Mamy tu portrety pisarzy, publicystów, filmowców, radiowców, kombinatorów wszelkiej maści o służalczych postawach. I piękne kobiety – tak samo skorumpowane jak cała reszta. Plastyczny obraz związków, zależności i koterii, wiecznych animozji personalnych i różnych świństewek. Antytezą, jakimś przeciwieństwem Felaka staje się w spektaklu Mikołaj Plank. Równocześnie jest rodzajem alter ego głównego bohatera. Jednak mimo idealistycznej, niepokornej postawy, ma swoje za uszami. Tak naprawdę w adaptacji (podobnie jak w powieści) nie ma pozytywnych postaci. „Czy można obiektywnie badać moralność ludzi, którzy w komunizmie robią kariery na tropieniu i konfiskowaniu najmniejszych przejawów wolnej myśli, w Londynie zaś, Paryżu i Waszyngtonie wygłaszają przemówienia o swej walce o wolność i niepodległość ludzkiego ducha – i którym ich zachodni słuchacze wierzą w to, co mówią?” – pisze Tyrmand w jednej ze swych popularnonaukowych, publicystycznych książek. Podobne refleksje towarzyszą mi podczas oglądania znakomicie zrealizowanego spektaklu. Gorzkowski dokonał wielu skrótów, ale tak zmyślnie, by uwypuklić jeszcze myśl Tyrmanda. Niełatwo przełożyć tak obfitą w postaci i wątki powieść na język teatralny, a przecież reżyser radzi sobie z tym znakomicie (któryż to już raz!). W inscenizacji Teatru Ochoty część kwestii jest tylko pomyślanych, zrelacjonowanych i pojawiają się liczne monologi wewnętrzne. Jest też sporo cynizmu (w duchu Tyrmanda), ale nie ma moralizowania. Udało się oddać klimat i atmosferę tamtych lat, tamte mody, miejsca – jest Zakopane, Jastarnia, mocno zakrapiane alkoholem imprezy w popularnych knajpach. I tytułowe życie uczuciowe, które zazwyczaj również służy czemuś – konkretnym, wymiernym korzyściom.
Młodzi aktorzy grają z werwą i ogromnym zaangażowaniem, gładko wchodząc w liczne role – pięcioro występujących zmienia kostiumy i osobowości jak zimowe rękawiczki. Trzeba nie lada talentu, by poradzić sobie z tymi zadaniami. Felaka gra Konrad Żygadło. Broni swego bohatera jak może i dzięki niemu tyrmandowski konformista ma szansę zdobyć cień sympatii widza. Czasem irytuje? Celowo, podobnie jak Plank. I na tym częściowo polega efektowność jego roli. Filip Orliński jako Mikołaj Plank znakomicie oddaje charakter niepokornego osobnika, który znosi szykany zarówno ze strony bezdusznych urzędników, służalczych wobec partii szefów, ale i niewspierających go kolegów. Jego komentarze dotyczące poczynań Felaka są jednym z ciekawszych elementów gry aktorskiej. Plank w ujęciu Orlińskiego jest niesłychanie ironiczny, często zdystansowany (od razu widać, ile w nim z Tyrmanda), ale i mocno wrażliwy. Obaj aktorzy stanowią świetny duet, a Tyrmand z pewnością byłby zadowolony z takiej interpretacji. Grają czasem z zadziwiającą szarżą, groteskowo i z humorem. Jednak czarny humor autora bardziej przeraża niż śmieszy… . „Wielu powie, że przerysowuję, zniekształcam, popadam w groteskę i operuję efektem surrealistycznym. Chyba tak. Ale do tłumaczenia komunizmu realizm jest tak przydatny, jak rower do lotu na księżyc” – pisze autor „Życia… „. Jan Litvinovitch dotrzymuje równo kroku Orlińskiemu i Żygadle, a nawet przebija ich swą brawurową umiejętnością wcielania się w kolejne postaci. Zmiany kostiumów i charakterów w jego wykonaniu to prawdziwe szaleństwo. Potrafi zmieniać głos, nawet sylwetkę – godna pochwał aktorska sztuczka. Ale nie może być mowy o „życiu uczuciowym” bez pań. Martyna Czarnecka i Agata Łabno są jak kameleony, barwne i za każdym razem inne. Uwodzicielski czar oraz – co tu kryć – rozpasany erotyzm bohaterek potrafią pokazać z klasą, ze smakiem i przymrużeniem oka. W kostiumach Magdaleny Dąbrowskiej stają się jeszcze bardziej zmysłowe. Agata Łabno grając żonę Felaka pozostaje naturalną, choć emocjonalności jej nie brakuje. Martyna Czarnecka – Grzanka, Krysia, Teresa – używa swego seksapilu jakby od niechcenia. Obie aktorki wiedzą jak prowadzić role, co wycieniować, ukryć, pokazać.
Niemal pusta, kameralna przestrzeń umownej sceny Teatru Ochoty sprzyja całej opowieści., wytworzeniu klimatu dusznej, szarej, przytłaczającej rzeczywistości PRL-u. Młodzi jakoś muszą się odnaleźć w tym systemie – ambitni, zbuntowani, rozmarzeni i zakochani. Mają nadzieję albo ją tracą, ulegając opresyjnemu systemowi (rzecz jasna nie wszyscy). Skromna scenografia jest wystarczająca, a barwne kostiumy, choć z silnym odcieniem współczesności, ożywiają całość. Nie imitują lat 50., 60. , a jednak oddają styl epoki. Muzyka Macieja Witkowskiego świetnie podkreśla zarówno elementy uniwersalne, jak i związane z tamtym czasem, tamtymi gustami. Całe tło jest przemyślane i pomaga w kontakcie artystów z publicznością.
Reżyser wraz z aktorami skupia swą uwagę na wybranych motywach, postaciach – w ten sposób doskonale oddaje myśl Tyrmanda, unikając dłużyzny. Próba wiernego pokazania całości byłaby niedorzecznością – skróty i cięcia są konieczne. Jednak potrzeba dużego wyczucia i doświadczenia, by mimo ograniczeń pozostać w zgodzie z duchem autora powieści – gorzkim, ironicznym i celnym w ocenie, z nieprzemijającym smutkiem. Gorzkowski to potrafi, aktorzy również.