EN

31.01.2022, 15:40 Wersja do druku

Głos z otchłani. Pamięci Profesor Stefanii Skwarczyńskiej

Znam dobrze to miejsce na Starym Cmentarzu przy ulicy Ogrodowej w Łodzi. Znajduje się tam — od początków XX wieku — grób rodzinny, założony przez ojca mojej mamy. Kiedy kieruję się główną aleją i minę starą kaplicę, po lewej stronie widzę mogiły harcerek, które utonęły 18 lipca 1948 w jeziorze Gardno. Podczas Święta Zmarłych zawsze stoi tu harcerska warta. Ja kiedyś także do niej dołączałam, wracając z innej służby - pisze Anna Kuligowska-Korzeniewska w Scenie.


Z moją drużyną, czyli 22 Łódzką Koedukacyjną Drużyną Harcerską im. Bolesława Chrobrego, pełniliśmy wartę przy grobach żołnierskich na cmentarzu na Dołach, położonym najbliżej naszego VIII Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Asnyka. Ale jeśli ta warta na Dołach była obowiązkowym (choć patriotycznym) rytuałem, to odwiedziny na Starym Cmentarzu były zawsze silnym przeżyciem. A kiedy studiowałam już polonistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w oczekiwaniu na wykład Pani Profesor Stefanii Skwarczyńskiej często wspominaliśmy jej córkę Joannę: że miała być aktorką i że wielki talent (i urodę) objawiła jeszcze w Teatrze Polskim we Lwowie, grając Lilusię w Ich czworo Zapolskiej w reżyserii Bronisława Dąbrowskiego. Fotografia z tego przedstawienia znalazła się w „Pamiętniku Teatralnym” (1963), poświęconym teatrom polskim w czasie drugiej wojny.

Gdy stanęłam po raz pierwszy przy tej zbiorowej mogile, policzyłam płyty nagrobne. Jest ich siedemnaście (ofiar było 25). Na każdej z nich znajduje się okrągła porcelanowa fotografia dziewczynki w mundurze harcerskim, zaś z drugiej strony harcerski krzyż. Wykute w kamieniu napisy informują o klasie, do której uczęszczały dziewczynki, ich dacie urodzenia i dla wszystkich jednakowej, tragicznej śmierci oraz sentencja „Pokój jej duszy”. Łatwo obliczyć wiek tu spoczywających: od 12 do 15 lat. Bez trudu odnajduję w pierwszym rzędzie tablicę trzynastoletniej Joanny Skwarczyńskiej. Uderza jej poważna twarz i — jak u matki — gładko zaczesane do tyłu włosy.

Ta bijąca z niej powaga, wręcz dorosłość, pozwoliła — jak sądzę — Jackowi Koprowiczowi, autorowi powieści Otchłań (2020)[1] podjąć wątek zamierzonej beatyfikacji Joanny. Pogłoski na ten temat krążyły od lat siedemdziesiątych XX wieku, ale stanowczo zaprzeczyli im zarówno Archidiecezja Łódzka jak Komenda Chorągwi Łódzkiej ZHP. Nie przeszkodziło to Koprowiczowi — od pierwszej do ostatniej (428-ej) strony powieści szukać dowodów nadzwyczajnych łask, jakimi obdarzona została Joanna Stawska, czyli Joanna Skwarczyńska. Co zatem widzi i słyszy — czego inni nie widzą i nie słyszą — a także co prorokuje ta wybranka Matki Boskiej? Odpowiedzi na te pytania poszukuje ksiądz Jan Radlicz, doktor teologii, kandydat na postulatora, który dla łódzkiego biskupa ma zebrać niezbite dowody emanacji świętości Joanny. Rozmawia więc z nielicznymi już świadkami wydarzenia sprzed siedemdziesięciu lat. Jest ono opowiedziane z perspektywy rywalizującej z Joanną jej koleżanki i sąsiadki Ewy Kowalskiej, ateistki ukrywającej swe żydowskie pochodzenie wraz z nazwiskiem Tenenbaum. To właśnie Ewa usłyszała od Joanny: „Dzięki mnie uwierzysz, że Bóg istnieje. I przejdziesz na stronę wiary… Ale nie teraz… Nie teraz…” Najpierw musiała dowieść Ewie swojej nadzwyczajnej mocy. W „hipnotycznym transie” wskazała w podłódzkim lesie miejsce, w którym zakopano ofiary niemieckiej zbrodni, w tym także ojca i brata Ewy.


1. Jacek Koprowicz, Otchłań. Mando. Kraków 2020. Wszystkie cytacje pochodzą z tego wydania.

Oddawała się modłom i praktykom religijnym z tak ekstatycznym zapałem, że nawet jej matka (katoliczka) mawiała (w powieści), że z wiekiem miłość do Pana Jezusa nie wystarczy.

Siła cudotwórcza Joanny, co zrozumiałe, objawiła się nad jeziorem Gardno. W noc poprzedzającą jeziorno-morską wyprawę drużyny Stokrotek, Joanna modliła się do figury Matki Boskiej, odzianej w niebieski płaszcz, narzucony na ramiona i z różańcem w dłoniach, postawionej przy Źródełku Objawienia przez mieszkańców okolicznej wsi. Była to pamiątka słów Matki Boskiej, która przepowiedziała dwóm miejscowym czternastoletnim dziewczynkom (a więc w wieku Joanny i Ewy), że wybuchnie wojna i że zginą: „Ale nie mają się bać ani martwić, bo pójdą prosto do nieba”. „— A po śmierci zmartwychwstały i wniebowstąpiły” — ironizowała Ewa. Na co Joanna: „— Dokładnie tak się stało. Ich ciał nie znaleziono.” Jakby antycypując swoją przyszłość, Joanna modląc się pod tą figurą usłyszała: „Nie będziesz długo żyła”. A następnie zwróciła się do Ewy: „— Ty będziesz długo żyła. Bardzo długo. Aż pojawi się ktoś… Ktoś w sprawie mojej beatyfikacji…”

Kiedy przepełnione łodzie zaczęły tonąć i przewróciły się, Joanna — dobra pływaczka – nie rzuciła się do nieodległego brzegu, lecz wszystkimi siłami próbowała opanować panikę i wyciągać harcerki na powierzchnię wody. Skaleczyła policzek, wybijając szybę w kabinie, w której znajdowały się najmłodsze dziewczynki. Obejmując je ramionami, Joanna opadła na dno jeziora. Nie szczędziła przy tym słów pocieszenia, podobnych do tych, jakie usłyszały ongiś wiejskie dzieci:

— Kochane moje, nie bójcie się rozstania z życiem doczesnym — bo przed nami życie wieczne — zapewniała ciepłym, niemal uroczystym głosem. — Śmierć to brama, przez którą wstąpimy do raju. Tu za wstawiennictwem Matki Boskiej staniemy przed obliczem naszego Pana. Ja stanę pierwsza, bo wraz ze swoim ciałem wniebowstąpię. I będę u Jego boku czekała na wasze dusze. Módlmy się: Matko Boska, orędowniczko nasza…

Joanna — zgodnie z jej najgłębszym przekonaniem — nie tylko „wniebo-wstąpiła”, ale też zmartwychwstała. Nie zdziwiło to księdza postulatora, który — po długich studiach teologicznych — doszedł do heretyckiego przekonania, że nie tylko Jezus Chrystus z martwych powstał! Takiej łaski doznała na przykład wcześniej „babcia Jezusa” czyli święta Anna, w której wizerunek w zatopionej świątyni Faras wpatrywał się ksiądz Radlicz. Takiej łaski doznał też święty Jacek, którego doczesne szczątki zniknęły. Taką łaską została także obdarzona Joanna. Dowodem na to miał być całun, który pozostał w pustej trumnie, gdzie złożono jej ciało. Komisja biskupia nie przyjęła tego „dowodu” i zrezygnowała z dalszych czynności procesowych, zaś doktora teologii (czyli księdza Radlicza) odesłała na emeryturę.

Tymczasem jasnowłosa Joanna chodziła po świecie i sprawowała dobre uczynki. Na przykład podniosła z dna podłódzkiego jeziora i doholowała do brzegu rowerzystę, który próbował wcześniej ratować tonące w Gardnie harcerki. Ten z wdzięczności postawił taką samą figurę Matki Boskiej, jaką widział przy Źródełku Objawienia, ale nadał jej twarz Joanny, która pochylała się nad nim, gdy otworzył oczy. Na policzku miała bliznę… Uratowała też po latach 84-letnią Ewę, która wpadłszy w depresję, postanowiła utopić się we własnym domu. Była bowiem przekonana, że „znowu zwycięży topiel”. Na to nie pozwoliła Joanna, która zaalarmowała dawną koleżankę Basię oraz księdza Jana. Ten, wyszedłszy z pociągu na stacji Łódź Fabryczna, zobaczył dziewczynkę w mundurku harcerskim — ze szramą na prawym policzku, a jednocześnie usłyszał głos w telefonie: „— Masz tam wrócić!” — czyli do domu Ewy przy ulicy Jaracza. Uratował ją w ostatniej chwili. Kiedy dotarł do swego pokoju w domu parafialnym przy placu Świętego Stanisława Kostki, miał senne widzenie: „Babcia Chrystusa z palcem przyłożonym do ust, […] prosiła o zachowanie tajemnicy”, a potem „spłynęła z fresku [odnalezionego w Faras] i krążyła z nim po pokoju. Po chwili do Świętej Anny dołączyła postać Joanny z pociągu na dworcu Łódź Fabryczna. Obie zasłaniały palcem usta, nakazując milczenie”.

***

Jakże chciałabym wiedzieć, jak książkę Jacka Koprowicza przyjęłaby Profesor Stefania Skwarczyńska. Zajmowała się przecież wielokrotnie „obcowaniem żywych i umarłych” w wielkich dziełach romantyzmu. Do moich studenckich lektur należały Jej Mickiewiczowskie powinowactwa z wyboru i studia nad Strukturą świata poetyckiego w Dziadach Mickiewicza. Oczywiście — jak wszyscy badacze — cytowała wyznanie (z roku 1834) poety do francuskiego wydania utworu:

Wiara we wpływ świata niewidzialnego i duchowego na myśli i czyny ludzkie jest główną podstawą poematu polskiego; rozwija się ona stopniowo w różnych częściach tego dramatu, przyjmując na siebie rozmaite formy, stosownie do miejsc i epok. Rzecz dzieje się najpierw w głębi Litwy, w wiejskim kościółku, i świat poetyczny tej sceny utworzony został według pojęć ludowych, to jest resztek pogańskich podań, zmieszanych z wyobrażeniami chrześcijańskimi. Akcja przenosi się potem do klasztoru katolickiego zamienionego na więzienie stanu […] a świat poetyczny tych scen zbudowany jest z materiałów już czystszych, to jest chrześcijańskich, katolickich.

Mickiewicz określił także status „świata poetycznego” w Dziadach. W drugiej części „tajemnicza osobistość, […] przebiegająca cały dramat […] pod nazwiskiem Gustawa zjawia się jako cień milczący wśród jawiących się duchów i widziadeł. […] Znajdujemy go w trzeciej części pomiędzy sprzysięgłymi pod imieniem Konrada, poety i człowieka, mającego widzenia”.

Ta odmienność kazała niektórym badaczom traktować Dziadów części II i IV oraz Dziadów część III jako odrębne utwory. Na odmienny pogląd wpłynęły, począwszy od opracowania Stanisława Wys­piańskiego w roku 1901, sceniczne próby połączenia wszystkich części Dziadów. Profesor Skwarczyńska podzielała — jak pamiętam z Jej wykładów — pogląd o odrębności poszczególnych części poematu. Polecała też wieloczęściową rozprawę Jerzego Kreczmara Problematyka scenicznaDziadów” (1955). Czytaliśmy w niej:

Wszyscy inscenizatorzy dający całość Dziadów troszczyli się o wierność w stosunku do wątpliwych i trudno sprawdzalnych zamierzeń nadrzędnych, a lekceważyli niewątpliwe intencje partii cząstkowych. […] Woleli pokazywać, jakby mógł wyglądać utwór, gdyby go Mickiewicz zebrał w jedno niż to, jak wyglądają partie wykończone[1].

Jako swoiste pendant do sporu badaczy, przypomnieć trzeba artystyczną polemikę, jaką swoiście, bo swymi dziełami, toczyli twórcy teatru. Otóż sam Kreczmar wystawił, jak sam się wyraził, taką „partię wykończoną” – wyreżyserował Dziady wileńsko-kowieńskie z Janem Englertem w roli Gustawa, w roku 1978 w Teatrze Współczes­nym w Warszawie. Także w roku 1978 można było obejrzeć Dziady drezdeńskie, które na filialnej scenie Teatru Narodowego — Teatrze Małym wystawił Adam Hanuszkiewicz z Krzysztofem Kolbergerem w roli Konrada. A przecież grano jeszcze wtedy „dające całość” fascynujące Dziady Konrada Swinarskiego, nie umarła pamięć o wcześniej o dziesięć lat inscenizacji Kazimierza Dejmka.

Po latach — pod wpływem książki Koprowicza – powróciła refleksja. Czy opowiadająca się w naukowym dyskursie za odrębnością światów niewidzialnego i widzialnego Profesor, godziłaby się z tym, że Joanna w ludzkiej postaci — jak wyobraził sobie autor Otchłani — śpieszyła już po swej śmierci innym na ratunek?

w listopadzie, 2021

Anna Kuligowska-Korzeniewska

1. Cyt. za: Jerzy Kreczmar, Polemiki teatralne. Czytelnik, Warszawa 1956, s. 269–270.

Tytuł oryginalny

Głos z otchłani. Pamięci Profesor Stefanii Skwarczyńskiej

Źródło:

Scena

nr 3-4 (107/108)/2021