"Jezioro" Zuzanny Bojdy w reż. Darii Kopiec w Teatrze Dramatycznym w Warszawie 40. Warszawskich Spotkań Teatralnych online. Pisze Kamil Bujny w Teatrze dla Wszystkich.
Spektakl „Jezioro” w reżyserii Darii Kopiec zawiera wszystkie te elementy, które mogły przesądzić o jego niepowodzeniu. Jego twórcy proponują wiele oczywistości i klisz w mówieniu o kobiecej przyjaźni, pokonywaniu barier i szukaniu sensu życia, a jednocześnie zaskakują perspektywą, z której o tych tematach opowiadają. Przedstawienie Kopiec ukazuje bowiem historię z jednej strony dość przewidywalną, a z drugiej – zadziwiającą. Ta niecodzienna dychotomia wynika z tego, że o ile sama treść i konwencja prezentacji wydają się raczej oczywiste (opowieść o pokonywaniu słabości, o podróży – w tym wypadku pod wodę – pozwalającej przewartościować swoje dotychczasowe życie i zrozumieć, czego tak naprawdę się pragnie), o tyle perspektywa, z której pokazane są losy trzech bohaterek, intryguje. Choć w „Jeziorze” dochodzi do nagromadzenia licznych powierzchowności, niekiedy nawet banałów (zwłaszcza jeśli chodzi o sam tekst – dla przykładu przytoczmy tak oczywiste gry słowne, jak – cytuję z pamięci – „przeszywa mnie fala dreszczy” czy „na powierzchni czuję się brudna, a pod wodą wszystko się ze mnie zmywa”), to wydaje się, że już samo opowiadanie o żeńskich postaciach starających się pobić rekord w nurkowaniu niejako czyni spektakl ciekawym. Tegorocznym Warszawskim Spotkaniom Teatralnym przyświeca zresztą idea oddawania głosu kobietom (niemal wszystkie prezentacje, które miałem okazję zobaczyć, realizowały ten postulat), a spektakl Kopiec idealnie to odzwierciedla – bo czy ktoś z Państwa widział kiedyś spektakl opowiadający o nurkach? Albo inaczej, pójdźmy znacznie dalej – czy ktoś z Państwa w ogóle słyszał historie kobiet zajmujących się tym sportem? Nie chcę odpowiadać na pytania, które sam zadałem, ale śmiem przypuszczać, że udzielone odpowiedzi będą w dużej mierze negatywne. Ciekawe, prawda?
Jak wspomniałem, już sam fakt doboru tematu czyni „Jezioro” pokazem wartym uwagi, ale na tym nie kończy się jego potencjał. Poza tym, że spektakl opowiada o zmaganiach bohaterek z własnymi słabościami (zarówno tymi fizycznymi jak i psychicznymi) i lękami, a także kreśli interesujące portrety psychologiczne wszystkich postaci, twórcom udało się precyzyjnie i dobitnie ukazać, w którym miejscu przebiega cezura między tym, co wyrażalne, a tym, co niewyrażalne. Podejmując się zagadnienia bardzo konkretnego (jakim jest nurkowanie) i ujmując go od strony przede wszystkim psychologicznej (a więc mocno zindywidualizowanej, odwołującej się do poszczególnego przypadku, określonej osoby), reżyserka równocześnie prowadzi uniwersalną refleksję o niewyrażalności doświadczenia, które zawsze, gdy zostaje poddane próbie opowiedzenia, ubożeje, staje się nie tyle świadectwem jakiegoś zdarzenia, ile jego refleksem, nieszczegółowym odbiciem.
Przedstawienie Kopiec, uwypuklając znaczenie różnego rodzaju podziałów i porządków, którymi organizujemy sobie życie (góra – dół, pod wodą – nad wodą, głębia – powierzchowność, prawda – nieprawda, jasność – mrok), pokazuje, jak funkcjonujemy zarówno wobec samych siebie, jak i społeczeństwa. Dużo w „Jeziorze” mowy o opresji i presji, w tym tej, która wiąże się z koniecznością artykułowania własnych doświadczeń. Lwia część pokazu to przygotowania do pobicia wspomnianego rekordu w nurkowaniu, jednak to nie te starania i ich metaforyczne znaczenie pozostają w pamięci widza po wyjściu (choć w tym wypadu może należałoby raczej mówić o wylogowaniu?) z teatru. Chwilę po kluczowej dla prezentacji scenie, po wynurzeniu się z wody, wszystkie bohaterki przenoszą się do studia telewizyjnego (czy czegoś w tym stylu – do miejsca w szeroko pojętych mediach, w których można udzielać wywiadu), gdzie dzielą się wrażeniami z nurkowania. To, co przez zdecydowaną większość prezentacji wydawało się niemożliwe (pobicie rekordu) i niepojęte (bo wykraczające poza psychiczne możliwości postaci), nagle – jakby od pstryknięcia palców – powinno przybrać postać przystępnej i logicznej narracji, z jednej strony oddającej grozę nurkowania, a z drugiej – chłodno i racjonalnie wyrażającej przeżycia postaci. Choć nie powinno nas to dziwić, bo nie tylko media, ale również codzienne kontakty, opierają się dziś przede wszystkim na uproszczeniach i eliminowaniu z naszych opowieści emocji na rzecz suchego relacjonowania, to w spektaklu stołecznego teatru ta wyraźnie zarysowana opozycja wydaje się bardzo bolesna. Trud, z jakim bohaterki próbują mówić o podwodnych przeżyciach, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów oraz przekonującej perspektywy, dobitnie pokazuje, że przenoszenie doświadczeń (zwłaszcza tak silnych czy też traumatycznych) do przestrzeni języka nie jest w pełni możliwe – to, co wypowiedziane i nazwane, zawsze będzie mniej prawdziwe i dokładne niż to, co przeżyte. Choć myśl, którą twórczynie w ten sposób podkreślają, może wydawać się błaha, to w trakcie oglądania – najpewniej za sprawą ewidentnego kontrastu – uderza. Implikuje ona bowiem przeświadczenie, że zawsze jesteśmy w gruncie rzeczy samotni, pozostawieni wyłącznie sobie: skoro nie możemy całkowicie zaistnieć poza sobą (w opowieści) oraz nie możemy przenieść własnych emocji w obszar języka, to nie jesteśmy również w stanie wzajemnie się poznać. Zawsze to, co pokazujemy innym, będzie uproszczeniem, banalnym wyrażeniem czegoś głębszego – myśli, intencji, pragnień czy przeżyć. Niemożliwe jest w związku z tym udzielenie komuś pełnego dostępu do naszych doświadczeń i myśli; każda próba rekonstrukcji siebie z przeszłości, choćby nieodległej, musi zakończyć się fiaskiem. Ta intuicja znajduje zresztą kontynuację w innym spektaklu z tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych – w „Historii przemocy” w reżyserii Eweliny Marciniak z Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie.