„Przedwiośnie” na podstawie powieści Stefana Żeromskiego w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Barbara Pitak-Piaskowska, członkini Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Dość niespodziewanie, jeszcze zanim zgasną na widowni światła, młody mężczyzna wstaje i wygłasza do mikrofonu manifest o tym, że nadszedł czas, by dać początek szeroko zakrojonym zmianom społecznym. Brzmi jak człowiek zapalony ideą, zbuntowany i zdeterminowany do walki o lepszy świat. W pierwszej chwili zaskoczona publiczność nie ma pewności czy to element przedstawienia czy nieplanowany happening. Kiedy do młodzieńca dołącza dziewczyna, by z podobną energią i przekonaniem wygłosić swe postulaty, orientujemy się, że to jednak reżyserskie zamierzenie. Wspomnianymi osobami z widowni okazują się być Sebastian Słowiński i Zuzanna Karcz – prawdziwi warszawscy aktywiści, których słowa stają się wstępem do najnowszego spektaklu Pawła Łysaka.
Reżyser wziął na warsztat Przedwiośnie Stefana Żeromskiego, z którym na scenie warszawskiego Teatru Powszechnego rozprawia się w sposób osobliwy. Spektakl nie jest dosłownym odwołaniem się do tekstu pisarza, a już na pewno nie jest jego drobiazgowym przeniesieniem. Szkolna młodzież, która zgromadzi się na widowni, może poczuć się rozczarowana. I nie jest to zarzut, jaki czynię wobec Przedwiośnia, albowiem nie o dosłowność tu chodzi. Niemniej pojawia się w tym miejscu pytanie: o co w rzeczy samej chodzi?
Łysak wespół z dramaturgiem Pawłem Sztarbowskim postanowili punktem wyjścia uczynić motyw rewolucji. Całość zasadza się na analogii między czasem przeszłym a teraźniejszym i pytaniu, dlaczego dzieje się tak, że obalając kolejną tyranię często zastępuje się ją inną, a rewolucje niejednokrotnie rozczarowują. Łysak i Sztarbowski starają się rozeznać, gdzie jako społeczeństwo popełniamy błędy i jak możemy odmienić odnawiający się bieg wydarzeń.
Chwilę po zdarzeniu z udziałem młodych aktywistów widzimy pustą przestrzeń, przywodzącą na myśl teatr Petera Brooka, na której pojawia się Michał Czachor. Dojmująco prosta scenografia, wpisująca się w założenia teatru progresywnego, to dzieło Roberta Rumasa. Aktor zwraca się do publiczności w taki sposób, że przez moment zaciera się granica między jego prywatną sylwetką a scenicznym bohaterem. Czachor okazuje się być Cezarym Baryką, głosem pokolenia ludzi pełnych niezgody i buntu wobec zastanego – „starego” – porządku. Ten moment, podobnie jak wcześniejsze wystąpienia młodych, zwiastuje i jednocześnie akcentuje formułę całego przedstawienia opartą na nieskrywanej umowności, która objawia się między innymi tym, że pozostali aktorzy wcielają się w trakcie spektaklu w kilka różnych postaci. I tak na przykład Klara Bielawka to na przemian Jadwiga Barykowa i Wanda Okrzyńska, Arkadiusz Brykalski to Seweryn Baryka, Hipolit Wielosławski i Szymon Gajowiec, wreszcie Magdalena Celmer to ormiańska dziewczyna oraz Karolina Szarłatowiczówna. Wszyscy we współczesnych kostiumach, za które odpowiada Anna Macugowska, zdają się funkcjonować niejako na pograniczu granych przez siebie postaci. Bawią się podawanym tekstem, skądinąd świetnie opracowanym dramaturgicznie, podkreślając wspomnianą już umowność. Szczególnie zapada w pamięć scena w Nawłoci przepełniona surrealistycznym humorem podkreślającym jawną drwinę z prowincjonalnego dworku szlacheckiego. Nadto, wykonanie przy tej okazji przez Hipolita piosenki o kawiarce rodem z Pana Tadeusza potęguje to wrażenie. W innym momencie zaskakuje odśpiewana zgodnym chórem pieśń o szklanych domach pod symboliczną batutą Arkadiusza Brykalskiego.
Warstwa wizualna zasadza się na swoistym paradoksie. Z jednej strony mamy do czynienia z niemal pustą sceną. Z drugiej zaś, z biegiem czasu sceniczna narracja wypełnia się o coraz to inne środki wyrazu, takie jak użycie kamer czy wykorzystanie ekranów, zwykłych i zielonych, pomagających na bieżąco tworzyć tło dla scenicznych wydarzeń. Często wyświetlane są projekcje wideo ukazujące na przykład polną drogę, ciemny las czy masowe groby. Kamera zaś, w rękach aktorów, zbliżona na twarz czy fragment sceny, potęguje gęstość przekazu. Tak jak miało to miejsce w scenie, w której Baryka podczas pobytu w majątku Wielosławskiego wybiera się z Karoliną na spacer nad staw. W ogromnym zbliżeniu widzimy tutaj aktorów, którzy prowadzą dialog, trzymając głowy nad stołem. Jednocześnie dostrzegamy dwa plastikowe ludziki, wprawiane w ruch niczym w dziecięcej zabawie, symbolizujące bohaterów Żeromskiego.
Reżyser postanawia zinterpretować historię Przedwiośnia jako wciąż aktualną. W rzeczy samej zostaje tu podkreślony pewien schemat, powtarzalność charakteryzująca wszelkie zrywy i rewolucje. Łysak stworzył przedstawienie patetyczne, w którego centrum znajduje się temat rewolucji oraz kwestia tego, co dzieje się z marzeniami i ideałami po dokonaniu zwycięskiego przewrotu. Skupia się na klęsce oczekiwań i nadziei. W jednym rzędzie stawia pogromy ludności, wojny, komunizm, konserwatyzm. Punktem stycznym wszystkich tych aspektów jest Polska i szeroko rozumiana polskość. Reżyser zdaje się zadawać pytanie, które w metaforyczny sposób można by ująć następująco: dlaczego wciąż tkwimy w przedwiośniu i nie możemy doczekać się nastania pełni wiosny? Łysak mówi o różnych odcieniach rewolucji, nie podejmując konkretnych działań, nie wdając się w polemikę by przynajmniej spróbować zbliżyć się do znalezienia odpowiedzi. Zamiast tego czyni ze swego przedstawienia manifestację wątpliwości.
Przedwiośnie przepełnione jest ciekawymi rozwiązaniami scenicznymi i dobrym aktorstwem. I choć zawartą w nim umowność i wielość symboli czyta się dobrze, to brakuje tutaj jednoznacznie określonego przesłania. Bo co, kiedy „mówią nam, że mamy robić rewolucję, a my nawet nie wiemy, co znaczy to słowo”.
***
Przedwiośnie według powieści Stefana Żeromskiego, reż. Paweł Łysak, Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie, prem. 24 lutego 2023.